Ex-torrenty.org
Muzyka / Jazz
JEFF BECK - BLOW BY BLOW (1975/2015) [WMA] [FALLEN ANGEL]


Dodał: xdktkmhc
Data dodania:
2021-08-27 02:57:25
Rozmiar: 275.26 MB
Ostat. aktualizacja:
2021-08-27 02:57:20
Seedów: 2
Peerów: 0


Komentarze: 0

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...


Długo zastanawiałem się jak można przemycić któryś z wielkich albumów Jeffa Becka do Kanonu Jazzu. Stosując ortodoksyjne podejście do muzycznych klasyfikacji, wielu może stwierdzić, że Jeff Beck muzykiem jazzowym nie jest i nigdy nie był. Podobnie jak wielu twierdzi, że jazzu nie grał Les Paul, co jednocześnie obala dowód na jazzowe fascynacje Jeffa Becka w postaci niedawnego hołdu dla Les Paula – albumu „Rock 'N' Roll Party Honouring Les Paul”. To są oczywiście dyskusje które wielu uwielbia, ja jednak wiem swoje i jestem pewien, że „Blow By Blow” i jeszcze kilka innych albumów Jeffa Becka, którego uważam za jednego z największych gitarzystów wszechczasów z pewnością spodoba się każdemu wielbicielowi muzyki improwizowanej, który skupia się na muzyce, a nie na jej klasyfikacji.

W związku z tym oraz faktem, że „Blow By Blow” to album zwyczajnie genialny, powinien znaleźć swoje miejsce w Kanonie Jazzu. Jeff Beck nie znalazł się chyba w żadnym wydaniu „The Penguin Guide To Jazz Recordings”, przewodniku dla wielu najważniejszym, który z Becków wymienia jedynie pianistę Gordona Becka, weterana brytyjskiej sceny jazzowej, człowieka według mojej najlepszej wiedzy zupełnie niespokrewnionego z Jeffem Beckiem.

Z kolei niezwykle przeze mnie ceniony krytyk amerykański – Scott Yanow, autor wyśmienitego leksykonu „The Great Jazz Guitarists: The Ultimate Guide” OPISującego ponad 300 najważniejszych jazzowych gitarzystów wszechczasów w sposób, z którym w zasadzie zgadzam się w niemal stu procentach, również nie uznał za stosowne umieścić wśród nich Jeffa Becka. Znalazł za to miejsce dla Joe Becka, którego zasługi dla jazzowej gitary są również istotne. Jednak moim zdaniem Jeff Beck powinien znaleźć się w tej publikacji. Dlatego właśnie ze Scottem Yanow’em zgadzam się niemal w stu procentach, a nie całkowicie. Ów wielki, jeśli nie największy z żyjących jazzowych krytyków naprawia częściowo swój błąd w znakomicie syntetycznym wstępniaku do „The Great Jazz Guitarists: The Ultimate Guide”, wymieniając jednym tchem Mike Bloomfielda, Erica Claptona, Carlosa Santanę i Jeffa Becka właśnie jako ludzi, którzy dochodzili do jazzu z różnych stron, pisząc o Jeffie Becku, jako muzyku, który nagrał wyśmienite instrumentalne albumy – „Blow By Blow” i „Wired”. Zdaniem autora, jeśli Jeff Beck podążałby drogą wyznaczoną przez te płyty, stałby się wybitnym jazzowym gitarzystą. Ja do tego zgrabnego zdania dorzuciłbym jeszcze, że podążając własną drogą również nim jest, tylko może nie zawsze.

Wśród fanów gitarzysty legendarna stała się opowieść o tym, jak wraz bębniarzem zespołu Beck Bogert Apprice - Carmine Apprice’em w jego samochodzie słuchali przeróżnych taśm. Pewnego dnia zamiast ulubionego przez Apprice’a zespołu Badfinger, z głośników zabrzmiały dźwięki albumu „Spectrum” Billy Cobhama. Jeff Beck powiedział wtedy – „This Is The Shit We Need”. I w zasadzie tyle na ten temat można powiedzieć. Resztę usłyszycie na „Blow By Blow”. Z perspektywy czasu równie ważna jest fascynacja Jeffa Becka twórczością Johna McLauglina i jego będącą wtedy u szczytu Mahavishnu Orchestra.

Tak to będąc jednym z najbardziej podziwianych nie tylko w Wielkiej Brytanii rockowym gitarzystą, dzięki „Blow By Blow” Jeff Beck stał się gwiazdą fusion, bowiem album odniósł niespodziewany sukces, nie tylko muzyczny, ale również komercyjny, zyskując w USA status złotej płyty, co wtedy oznaczało sprzedaż pół miliona egzemplarzy, co w wypadku niełatwego instrumentalnego albumu oznaczało naprawdę wiele.

Zanim doszło do nagrania „Blow By Blow”, Jeff Beck był mimo wszystko człowiekiem drugiego planu – grał w The Yardbirds, ale zawsze stojąc nieco w cieniu Eric’ka Claptrona, którego ostatecznie w zespole zastąpił, albo Jimmy Page’a, miał zostać następcą Syda Barretta w Pink Floyd i Briana Jonesa w The Rolling Stones. Na „Truth” pokazał początkującemu wówczas Led Zeppelin jak zagrać „You Shook Me” Muddy Watersa. O wyprodukowanie albumu „Blow By Blow” Beck poprosił George’a Martina, który uznał to za zaszczyt, a był w 1974 roku powszechnie uważany za piątego członka The Beatles.

Rafał Garszczyński

Jeff Beck kojarzony jest przede wszystkim ze stylistyką bluesrockową. Jednak jego pierwsze solowe albumy bliższe są raczej bardzo popularnego w tamtym czasie fusion. Gitarzysta zainteresował się taką muzyką po zapoznaniu się z albumem "Spectrum" Billy'ego Cobhama, byłego perkusisty Milesa Davisa i Mahavishnu Orchestra. Po raz pierwszy usłyszał go podczas przejażdżki nowym sportowym autem Carmine'a Appice'a. Beck był pod tak dużym wrażeniem, że zrezygnował z dalszej pracy nad drugim studyjnym longplayem Beck, Begert & Appice, który ponoć został już częściowo nagrany. Zamiast tego przygotował swój pierwszy prawdziwy album solowy (sygnowany jego nazwiskiem "Truth" to tak naprawdę dzieło The Jeff Beck Group). W nagraniu "Blow by Blow" wspomogli go tacy muzycy, jak klawiszowiec Max Middleton (dawny współpracownik z czasów drugiego wcielenia Jeff Beck Group), basista Phil Chen oraz perkusista Richard Bailey, który w ostatniej chwili zajął miejsce Appice'a. Przez studio przewinął się też Stevie Wonder, a za produkcję odpowiadał George Martin, znany przede wszystkim jako wieloletni pomocnik The Beatles, mający jednak na koncie także współpracę z Mahavishnu Orchestra.

"Blow by Blow", wypełniony głównie instrumentalnymi kompozycjami Becka i Middletona, faktycznie mocno nawiązuje do jazzowo-funkowo-rockowej stylistyki Cobhama, czy też ogólniej rzecz biorąc - do ówczesnego fusion. Tego typu muzyka w tamtym czasie bardzo mocno odeszła już od swoich eksperymentalnych korzeni, gdy twórcy w rodzaju Milesa Davisa, Herbiego Hancocka czy Weather Report poszukiwali nowych form i brzmień. W połowie lat 70. fusion uległo znacznemu uproszczeniu oraz skomercjalizowaniu. "Blow by Blow" wpisuje się w te trendy. Album skażony jest właściwie wszystkimi wadami późnego fusion. Utwory w rodzaju "You Know What I Mean", "AIR Blower", "Thelonius" (jedna z dwóch kompozycji Wondera) czy "Constipated Duck" opierają się na raczej prostej, funkowej rytmice, której nierzadko towarzyszy modne w tamtym czasie, plastikowe brzmienie syntezatorów. Na takim tle lider prezentuje swoje solowe pOPISy, w których jego dawny bluesrockowy styl przeplata się z bardziej jazzowymi zagrywkami. Te solówki często same sobie wypadają bardzo fajnie. Szkoda tylko, że cała reszta ma mocno pretekstowy charakter. Wspomniane utwory są pozbawione jakichś faktycznie zapamiętywalnych motywów, wręcz trudno je od siebie rozróżnić, a jednocześnie niewiele mają do zaoferowania poza walorami użytkowymi - nadają się w sam raz na jakąś imprezę w klimacie późnych lat 70.

Na albumie znalazła się też przeróbka mało znanej kompozycji Beatlesów, "She's a Woman" (ze strony B singla "I Feel Fine"), w której funk ustępuje miejsca rytmice kojarzącej się raczej z Jamajką. Beck za pomocą przepuszczonej przez talkboxa gitary imituje linię wokalną zwrotek, ale jest to raczej efekciarska sztuczka niż coś wnoszącego tu jakąkolwiek wartość. Bardzo ładne są natomiast jego partie w finałowej balladzie "Diamond Dust", skomponowanej przez Berniego Hollanda, z którym Middleton współtworzył wówczas grupę Hummingbird. Tyle, że gitarze towarzyszy tu dość nużący podkład z rzewną orkiestracją oraz leniwą grą sekcji rytmicznej. Nieco ciekawiej, pomimo niepotrzebnej orkiestracji, prezentuje się natomiast "Scatterbrain". Zawdzięcza to przede wszystkim bardziej intensywnej i abstrakcyjnej grze muzyków. To już granie bliższe wczesnego Mahavishnu Orchestra, nawet jeśli Beckowi sporo jednak brakuje do Johna McLaughlina - przynajmniej w takim bardziej jazzującym graniu. Nieźle wypada też bardziej bluesrockowy "Freeway Jam". Jednak najlepszym utworem jest tutaj bardzo ładna ballada "Cause We've Ended as Lovers", skomponowana przez Wondera, ale zagrana w stylu Roya Buchanana, któremu Beck ją zadedykował. Akurat te trzy nagrania najbardziej odchodzą od kiczu późnego fusion, który trochę jednak odrzuca mnie od pozostałych kawałków.

"Blow by Blow" cieszy się sporym uznaniem, przede wszystkim wśród wielbicieli gitarowego talentu Jeffa Becka - to faktycznie czołówka jego albumów, jeśli brać pod uwagę wyłącznie grane przez niego solówki - ale też słuchaczy, którym odpowiada taka stylistyka i nie przeszkadza ta wygładzona, krystalicznie czysta produkcja oraz nierzadko tandetne brzmienia syntezatora. Mnie to akurat zniechęca, podobnie jak zwykle nijakie kompozycje, choć znajduję tu też pewne pozytywy, a momentami czerpię nawet pewną, choć stosunkowo niewielką przyjemność ze słuchania tej muzyki.

Paweł Pałasz

1. You Know What I Mean
2. She's a Woman
3. Constipated Duck
4. Air Blower
5. Scatterbrain
6. Cause We've Ended As Lovers
7. Thelonious
8. Freeway Jam
9. Diamond Dust


Jeff Beck - gitara
Max Middleton - instr. klawiszowe
Phil Chen - gitara basowa
Richard Bailey - perkusja i instr. perkusyjne

Gościnnie:
George Martin - orkiestracja (5,9)
Stevie Wonder - klawinet (7)

https://www.youtube.com/watch?v=MlUpSmbXiog

!!!

INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00.
POLECAM!!!

START JAK BĘDĄ CHĘTNI... 100% Antifascist

Lista plików

Trackery

  • udp://tracker.openbittorrent.com:80/announce
  • udp://tracker.opentrackr.org:1337/announce
  • Komentarze są widoczne dla osób zalogowanych!

    Żaden z plików nie znajduje się na serwerze. Torrenty są własnością użytkowników. Administrator serwisu nie może ponieść konsekwencji za to co użytkownicy wstawiają, lub za to co czynią na stronie. Nie możesz używać tego serwisu do rozpowszechniania lub ściągania materiałów do których nie masz odpowiednich praw lub licencji. Użytkownicy odpowiedzialni są za przestrzeganie tych zasad.
    Copyright © 2024 Ex-torrenty.org