...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )...
Wystarczy rzut oka na okładkę i już wiadomo – ta płyta normalną być nie może. I nie jest. Zresztą, widać to choćby po tytule. „Ummagumma” to dalszy ciąg floydowskiego okresu przejściowego. Okresu szalonych eksperymentów z wszystkim, co choć trochę przypomina muzykę.
Dwie płyty. Pierwsza – koncertowa. Świetny – jedyny oficjalny – dokument live Pink Floyd końca lat 60. Jeden utwór starego lidera - „Astronomy Domine”. Jeden nowego - „Set The Controls For The Heart Of The Sun”. Dwa zespołowe - „A Saucerful Of Secrets” i „Careful With That Axe Eugene”. „Astronomy...” brzmi inaczej. Mniej tu różnych udziwnień brzmienia gitary, cały środek wypełnia sympatyczny zespołowy jam, spokojnie zdążający do wyciszenia, uspokojenia – i znów zrywający się do lotu w kosmos... Zresztą niektórzy floydolodzy twierdzą, że „Astronomy Domine” to tak naprawdę kompozycja całej czwórki, a Syd jedynie dostarczył motyw otwierający utwór. „Set The Controls...” - wiadomo, na płycie studyjnej dostaliśmy jedynie nieco ponad 5-minutowy skrót, na żywo potrafili to grać i kwadrans. Na „Ummagummie” trwa „tylko” dziewięć i pół minuty. W środku znowu zespół sobie odlatuje w swobodną improwizację, zwłaszcza jeden z panów – Wrightowi zabrali wibrafon, na którym grał w studyjnej wersji, to sobie poimprowizował na organach. „A Saucerful Of Secrets” brzmi bardzo podobnie do wersji studyjnej; zmieniony jest finał, zamiast podniosłego organowego zakończenia jest dynamicznie i rockowo, a chóry melotronowe zastępuje David. Rozczarowuje natomiast „Careful With That Axe Eugene”. Wiadomo – esencją tej spokojnie rozwijającej się kompozycji jest pojawiający się nagle w środku wrzask Watersa. Tylko że... Przedobrzyli. Pamiętamy skecz o niemieckich turystach z „Hotelu Zacisze”? Rozbrajał, bo był niesamowity kontrast między zachowaniem zwykłych Niemców i popisami Cleese'a. Tak samo działała studyjna wersja „Careful...”: łagodny początek, powoli rozwijająca się nastrojowa kompozycja i – nagle pojawiający się, wtopiony w muzykę wrzask zaskakiwał i intrygował. Tu nie dość, że Watersa wyeksponowano nad miarę, to jeszcze Roger piszczy jak gwałcona koza. Zamiast zaskakiwać – nuży i męczy.
Druga płyta jest studyjna, powiedzmy, że zespołowa. Ponoć głównym sprawcą był Rick Wright: marzyło się panu klawiszowcowi napisanie poematu symfonicznego i zaczął kompanom wiercić dziurę w brzuchu, żeby zostawili mu na płycie połowę strony do własnej dyspozycji. W końcu stanęło na tym, że każdy z panów dostał po pół strony, na którą mógł nagrać, co tylko do głowy mu przyszło, pod warunkiem, że zrobi to bez pomocy kolegów z zespołu.
Bez żartów – akurat Rickowi udało się zaintrygować. „Sysyphus” to czteroczęściowa kompozycja oparta głównie na brzmieniach instrumentów klawiszowych: fortepian, organy, melotron, do tego perkusja. Nie brakuje tu typowo symfonicznych rozwiązań, takich choćby jak przekształcenia motywów, kontrasty – jak w części finałowej: długi, łagodny, pastoralny melotronowy pejzaż zostaje efektownie przełamany wejściem organów, następuje dramatyczna sekcja z kakofonicznymi odjazdami – a potem podniosła, majestatyczna repryza tematu, od którego zaczynała się część pierwsza. Całość wypada zaskakująco i ciekawie; podobnie za dwa lata inny Rick W. zaadaptuje na instrumenty klawiszowe fragment jednej z symfonii Brahmsa.
Ale na płycie studyjnej najważniejszym nagraniem jest „The Narrow Way” Gilmoura. I nie chodzi tylko o to, że wreszcie, trochę na siłę (jako jedyny z całej czwórki nie chciał podzielenia płyty studyjnej na cztery części, ale koledzy go przegłosowali), zadebiutował jako kompozytor (miniaturkę z „More” należy raczej traktować w kategoriach żartu), ani że pokazał się jako stachanowiec-multiinstrumentalista (oprócz gitar, nagrał też gitarę basową, perkusję, organy, melotron – finałowa część nie jest wykonywana przez cały zespół, jak w niektórych źródłach można przeczytać). Te paręnaście minut to bardzo ciekawe studium okresu przejściowego Pink Floyd w pigułce. Ładna, subtelna melodia gitarowa z pierwszej części w drugim fragmencie wpada w kakofoniczne spiętrzenia dźwięków, eksperymenty z brzmieniem (m.in. partia organów odtworzona od tyłu), przedziwne efekty sonorystyczne, hałas na granicy słuchalności... A w części trzeciej mamy nagle piękną zapowiedź klasycznego Pink Floyd: łagodnie płynąca melodia, piękne frazowanie i czyste brzmienie gitary zwłaszcza w kulminacyjnej solówce, bez odjazdów, hałasów, eksperymentalnych dźwięków, sprzężeń, z charakterystycznymi, wybrzmiewającymi dźwiękami, jakie staną się znakiem rozpoznawczym Gilmoura. Jeszcze chyba nieświadomie David postawił tu drogowskaz, wyznaczył brzmienie, jakie już wkrótce stanie się kanonicznym brzmieniem zespołu. Gilmour nie lubił tego utworu, narzekał zwłaszcza na problemy z napisaniem tekstu (zwrócił się nawet z prośbą o pomoc do Rogera, Waters jednak odmówił) – ale i na tym polu dał przecież popis: wymęczony przez niego tekst swobodnie układa się w piękną pieśń nadziei.
A skoro o Rogerze mowa: jako jedyny popełnił dwa utwory. Jeden – to kolejny dowód, że Waters jest świetnym balladzistą: urocza ballada „Grantchester Meadows” to kolejny przykład jak zrobić w muzyce bardzo wiele bardzo prostymi środkami. To trochę taka kuzynka „Cirrus Minor”: zamiast partii organów jest gitara akustyczna, do tego wypełniające tło odgłosy: płynąca woda, śpiew ptaków... Perełka! Jakby dla kontrastu Roger Waters popełnił do tego utwór o najdłuższym tytule w całym repertuarze zespołu (patrz tracklista - i w całym repertuarze najbardziej zwariowany: przeróżne dziwne wycia, klaskanie, hipnotycznie powtarzany rytm, do tego sam kompozytor wykrzykuje tekst po... szkocku. Płytę zamyka część Nicka Masona, w sumie najmniej interesująca z całego zestawu: przeróżne perkusyjne wariacje obudowane ładną partią fletu w wykonaniu żony Nicka.
Płyta live – to ciekawy dokument, który ma jedną wadę: ¾ tego zestawu w skończenie doskonałych, ostatecznych, perfekcyjnych wersjach pojawi się za parę lat na słynnym koncercie w Pompejach. Natomiast płyta studyjna to szalony, wielobarwny eksperyment, chwilami niewiele mający wspólnego z muzyką (poza częścią Davida nie mający wiele wspólnego z rockiem na pewno), chwilami męczący, częściej – intrygujący. Warto posłuchać tej płyty. Choćby po to, by wyrobić sobie na jej temat własne zdanie.
Piotr 'Strzyż' Strzyżowski
"Ummagumma" to dwupłytowe wydawnictwo, na które składają się właściwie dwa różne albumy. Pierwszy z nich, odpowiadający pierwszej płycie, to po prostu zbiór koncertowych nagrań, zarejestrowanych wiosną 1969 roku w Birmingham i Manczesterze. Drugi zawiera eksperymentalne, awangardowe nagrania studyjne, skomponowane i zarejestrowane przez poszczególnych muzyków oddzielnie. Choć jest to najtrudniejszy w odbiorze album zespołu, nie przeszkodziło mu to w osiągnięciu sporego sukcesu komercyjnego. Longplay pobił wyniki poprzednich wydawnictw grupy, dochodząc do 5. miejsca listy sprzedaży w Wielkiej Brytanii i łapiąc się do pierwszej setki amerykańskiej listy Billboardu. Takie to były czasy - można było być popularnym grając ambitną muzykę.
Koncertowa część zachwyca już samą tracklistą. To tylko cztery utwory, ale za to najlepsze, jakie zespół do tamtej pory stworzył (no dobrze, obok "Interstellar Overdrive"). Przy czym to tutejsze wersje należy uznać za definitywne. Album rozpoczyna się tak samo, jak debiutancki "The Piper at the Gates of Dawn" - od "Astronomy Domine". Tutaj utwór został trochę rozbudowany i nabrał mocniejszego brzmienia, ale jednocześnie zachował kosmiczny klimat oryginału. David Gilmour nie tylko godnie zastąpił Syda Barretta, ale wręcz wniósł nową jakość, zarówno jako wokalista, jak i gitarzysta. "Careful with That Axe, Eugene" z dość niepozornego instrumentalnego kawałka (wydanego na stronie B niealbumowego singla "Point Me at the Sky") przerodził się w porywający psychodeliczny jam. Instrumentaliści budują niesamowity, hipnotyzujący nastrój, a dziki wrzask Rogera Watersa za każdym razem przyprawia mnie o dreszcze. Drugą stronę wypełniają dwa utwory z "A Saucerful of Secrets". "Set the Controls for the Heart of the Sun" nabrał tu jeszcze bardziej mistycznego klimatu, a nagranie tytułowe w tej wersji jeszcze bardziej zachwyca połączeniem awangardowego chaosu z przepiękną kodą, tutaj wzbogaconą o bardzo ładną wokalizę Gilmoura. Zespół był w tamtym czasie naprawdę fenomenalny na żywo i chyba jeszcze bardziej kreatywny, niż w studiu. Dlatego szkoda, że te cztery utwory to, obok filmu "Live at Pompeii", jedyny oficjalnie wydany koncertowy materiał zespołu z wczesnego etapu kariery.
Mieszane odczucia wywołuje natomiast część studyjna. Każdy z muzyków dostał pół strony płyty winylowej na zaprezentowanie swoich pomysłów. I, niestety, żaden z nich nie stworzył dzieła pozbawionego wad. Rick Wright zaproponował serię czterech instrumentalnych utworów o wspólnym tytule "Sysyphus", granych na różnych instrumentach klawiszowych, zdradzających inspirację muzyką klasyczną i awangardową. O ile początek jest naprawdę obiecujący i intrygujący, tak z czasem muzyka staje się coraz bardziej irytująca. Jak na awangardę, jest zbyt przypadkowa i prosta, jak na rock - zbyt udziwniona i pretensjonalna. Z dwóch nagrań Rogera Watersa lepsze wrażenie sprawia "Grantchester Meadows". To przyjemna i w sumie bardzo konwencjonalna piosenka w stylu "Cirrus Minor" z poprzedniego albumu, z delikatnym śpiewem i partią gitary akustycznej, oraz odgłosami przyrody w tle. Ale Waters odpowiada także za najbardziej dziwaczny "Several Species of Small Furry Animals Gathered Together in a Cave and Grooving with a Pict" - dźwiękowy kolaż przeróżnych odgłosów i dźwięków nie pochodzących z instrumentów, poddanych studyjnej obróbce. Ciężko ten eksperyment w ogóle nazwać muzyką. Bardzo melodyjnie wypada natomiast "The Narrow Way" Davida Gilmoura - zwłaszcza w drugiej, piosenkowej połowie, bo pierwsza część zawiera trochę niezbyt zaawansowanych i w sumie niepotrzebnych eksperymentów dźwiękowych. Kompozytor zagrał w tym utworze na wszystkich instrumentach, włącznie z perkusją i klawiszami. Ostatnia ćwiartka należy do Nicka Masona - "The Grand Vizier's Garden Party" to po prostu przydługawe i nieciekawe solo perkusyjne (wzbogacone wstępem i zakończeniem granym na flecie przez żonę bębniarza).
"Ummagumma" pokazuje, że siła Pink Floyd tkwiła we współpracy wszystkich członków, którzy samodzielnie nie potrafili wspiąć się nawet w połowie na ten poziom (co później potwierdziły ich solowe kariery). Koncertowa część to absolutne wyżyny muzyki rockowej. Gdybym miał oceniać ten materiał indywidualnie, nie zawahałbym się przed wystawieniem najwyższej oceny. Solowe nagrania muzyków z drugiej płyty niestety są przerostem ambicji nad umiejętnościami. Niezbyt przemyślanym eksperymentem, brzmiącym jakby sami muzycy nie bardzo wiedzieli, co właściwie pragną osiągnąć. Awangardowe fragmenty wypadają zdecydowanie słabiej od piosenkowych, co pokazuje, że zespół znalazł się na niewłaściwym dla siebie gruncie. Mimo wszystko, "Ummagumma" jako całość zasługuje na wysoką ocenę. Szkoda jednak, że nie jest to po prostu dwupłytowy album koncertowy, na którym starczyłoby miejsca także na "Interstellar Overdrive", "Embryo", "Cymbaline" i inne utwory, jakie zespół wykonywał w tamtym czasie.
Paweł Pałasz
"Ummagumma" to pierwszy w historii Pink Floyd album dwupłytowy. Na pierwszym krążku umieszczono koncertowe wersje utworów znanych już z wcześniejszych albumów i singli. Wybór padł na kompozycje długie, wielowątkowe, pozwalające na improwizacje. Rozpoczyna "Astronomy Domine" z pierwszej płyty grupy w wersji dość podobnej do oryginału. Zadziwia niezwykła precyzja wykonania tego utworu. Po ponad 30 latach od powstania nadal powala klimatem, werwą, oryginalnością harmonii... Drugi utwór, "Careful With That Axe, Eugene", to po prostu rewelacja, najmocniejszy chyba punkt tego wydawnictwa. Niezwykły, psychodeliczny klimat, który grupa wytwarza przez pierwszych kilka minut, niepokoi, sprawia, że czekamy na coś strasznego, co nieuchronnie nastąpi. I wtedy ten złowrogi szept: < i>"Ostrożnie z tą siekierą, Eugeniuszu!"< /i> - i przerażający wrzask. Utwór nabiera tempa i staje się prawdziwym rockowym misterium. "Set The Controls..." jest dłuższe niż w wersji studyjnej i ma jeszcze bardziej mroczną, hipnotyczną atmosferę, podkreślaną przez niezmienny, monotonny rytm i beznamiętny śpiew. Pierwszy krążek kończy nieco słabsze w porównaniu z pierwowzorem wykonanie "A Saucerful Of Secrets", w którym końcówka znów powala patosem... I właściwie na tym powinien skończyć się ten album, bo im dalej, tym gorzej.
Na drugiej płycie każdy z członków zespołu przedstawił swoje własne, samodzielnie skomponowane utwory - taki dowód demokracji panującej w zespole. Klawiszowiec Rick Wright podjął się przygotowania czteroczęściowego, epickiego "Sysyphusa" - utworu instrumentalnego, będącego dźwiękową ilustracją mitu o Syzyfie; warto tu zwrócić uwagę przede wszystkim na neoromantyczną partię fortepianu oraz kakofoniczny upadek Syzyfa. Roger Waters przedstawił dwie piosenki. Pierwsza z nich to senna, rozmarzona "Grantchester Meadows", najbardziej przystępna kompozycja na płycie. Druga z nich wyróżnia się zaś jednym z najdłuższych chyba tytułów w historii rocka: "Several Species Of Small Furry Animals Gathered Together In A Cave And Grooving With A Pict" i poza tym zwraca na siebie uwagę tylko wykorzystaniem dziwacznych zwierzęcych odgłosów. Trzyczęściowy utwór gitarzysty Davida Gilmoura "The Narrow Way" sprawia wrażenie nieprzemyślanego, broni się w nim tylko wtrącony piosenkowy fragment. W "The Grand Visier's Garden Party" Nick Mason zastosował całe mnóstwo rozmaitych instrumentów perkusyjnych, ale trzeba dużo dobrej woli, by znaleźć w tym utworze coś pozytywnego, godnego uwagi...
Sami muzycy uznali utwory z drugiej części "Ummagummy" za zbyt wydumane i szybko zaprzestali wykonywania ich na koncertach. Poza pierwszymi czterema kompozycjami, to raczej rzecz dla słuchaczy o mocnych nerwach (albo dla maniakalnych fanów Pink Floyd, a takich przecież nie brakuje).
Tomasz Kwiatkowski
...( TrackList )...
CD 1 - Live Album:
1. Astronomy Domine 8:33
Written-By – Syd Barrett
2. Careful With That Axe, Eugene 8:49
Written-By – David Gilmour, Nick Mason, Richard Wright, Roger Waters
3. Set The Controls For The Heart Of The Sun 9:27
Written-By – Roger Waters
4. A Saucerful Of Secrets 12:51
Written-By – David Gilmour, Nick Mason, Richard Wright, Roger Waters
CD2 - Studio Album:
1. Sysyphus
Written-By – Richard Wright
-Part One 1:09
-Part Two 3:30
-Part Three 1:50
-Part Four 7:00
2. Grantchester Meadows 7:28
Written-By – Roger Waters
3. Several Species Of Small Furry Animals Gathered Together In A Cave And Grooving With A Pict 4:59
Written-By – Roger Waters
4. The Narrow Way
Written-By – David Gilmour
-Part One 3:29
-Part Two 2:53
- Part Three 5:58
5. The Grand Vizier's Garden Party
Written-By – Nick Mason
-Part One - Entrance 1:00
-Part Two - Entertainment 7:06
-Part Three - Exit 0:42
...( Obsada )...
Roger Waters - Bass Guitar, Vocals, Acoustic Guitar, Tape Effects
David Gilmour - Guitar, Vocals, Bass Guitar, Keyboards, Drums
Rick Wright - Keyboards
Nick Mason - Drums, Tape Effects
Lindy Mason - Flute
https://www.youtube.com/watch?v=3YNwakB_Zq0
NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU!
...( Info )...
INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00.
POLECAM!!!
START WIECZOREM... 100% Antifascist
|