Ex-torrenty.org
Muzyka / Metal
SWEVEN - THE ETERNAL RESONANCE (2020) [MP3@320] [FALLEN ANGEL]


Dodał: xdktkmhc
Data dodania:
2021-08-22 13:54:22
Rozmiar: 138.75 MB
Ostat. aktualizacja:
2021-08-22 13:54:19
Seedów: 2
Peerów: 0


Komentarze: 0

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...


Istotnym elementem wielu płyt jest kontekst, powiązanie teraźniejszości z przeszłością. Dzięki temu przy przesłuchiwaniu pewnych krążków można je z miejsca zrozumieć, wychwycić, co kierowało artystami w czasie komponiwania, bez dokonywania szczegółowej egzegezy.

Dlaczego o tym w ogóle wspominam? Dlatego, bo nie sposób pisać o debiutanckim wydawnictwie Sweven bez kontekstu, czyli Morbus Chron. Szybka lekcja historii - zespół wydał dwie płyty, oldschoolowy debiut wskrzeszał ducha Autopsy, ale jego następca był krokiem w zupełnie innym kierunku. Panowie, z Robertem Anderssonem na czele, nie chcieli być kolejną kserokopią starego death metalu, a "Sweven" (bo taki tytuł nosi drugi krążek Morbus Chron) stał pod znakiem wycieczek w rejony wręcz psychodeliczne. Wiele z tych dziwnie skonstruowanych riffów wprowadzało w zdziwienie, często budziło niechęć. Sam nie pokochałem tej płyty od razu, ale w momencie, gdy już ją doceniłem, zespół zdążyła się odmeldować.

Minęło sześć lat, Robert Andersson wrócił do żywych z projektem, którego nazwa dokładnie sugeruje, jaka to będzie muzyka i czego się po niej spodziewać. Czy Sweven faktycznie ma w sobie coś ze "Sweven"? Jak najbardziej ma. "The Eternal Resonance" jest bardzo spójną kontynuatorką łabędziego śpiewu z dyskografii Morbus Chron i pod wieloma względami pokazuje, że zaprezentowana nań formuła nie zdążyła się zestarzeć. Mówimy o death metalu, w którym słychać brak przywiązania do jakichkolwiek tradycji i muzykach myślących nieszablonowo, transmitujących własne pomysły. Bez zastanawiania się, czy przypadkiem czegoś "nie wypada".

Widzę w Sweven coś, co bardzo chcieli zrobić na swoim tegorocznym materiale Jordablod, ale jeszcze brakuje im wprawy, tej lekkości w klejeniu motywów jeden z drugim, pewności w działaniu. Bo o ile twórcy "The Cabinet of Numinous Song" bardzo chcą, dwoją się i troją, starają aż do bólu, to właśnie bohaterowie tego tekstu tworzą na dokładnie odwrotnych zasadach. Oni już nie muszą prężyć muskułów, bo sami (razem z Tribulation na "The Formulas of Death") wymyślili takie podejście do metalu śmierci.

Słychać to właśnie na "The Eternal Resonance" - już od pierwszych dźwięków wiadomo, gdzie szukać źródła brzmienia zespołu, ale nie ma mowy o żadnym klonie ani taniej kopii. Robert Andersson bierze z pożegnalnego albumu Morbus Chron wszystko, co najlepsze, bazuje na tym i odświeża tę wizję, pokazuje ją z nieco innej strony. Debiutancka płyta Sweven jest zresztą nawet jeszcze trudniejsza w odbiorze. Te kawałki cee wyraźnie zaznaczony lot po własnej orbicie, bardzo luźne podejście do materii piosenki i mnogość w tworzeniu dziwnych melodii czy przeskakiwania z jednego wątku w drugi. Doceniam te fragmenty, gdy partie rytmiczne nagle, bez żadnego ostrzeżenia, przechodzą w prowadzące, gdy te różne światy tak sprawnie się przenikają. To oraz melodie stanowią o sile tego krążka.

No właśnie - melodie. To niezwykle istotny element układanki, stanowią główny temat każdego utworu. Nie mają w sobie nic z zapychaczy, jak to u wielu metalowych kapel bywa, po prostu płyną, stanowią integralną część muzyki, a nie dodatek. W "Mycelii" na przykład przejścia z akustycznych wątków w przestery brzmią naturalnie, spina je charakterystyczny patent, a cały rój dziwnych riffów i złamanych rytmów kręci się właśnie wokół niego. Albo "Reduced to an Ember" - nie ma jednego wiodącego motywu, ale ten oniryczno-niepokojący nastrój frapuje przez całą długość trwania numeru.

Bałem się tej płyty. Żyłem w obawie, że może być przegadana, że tego, co dokonano na "Sweven" już nie można powtórzyć. No i nie powtórzono, ale panowie przebili pierwowzór i stworzyli coś nowego oraz świeżego. Mamy koniec marca, na dywagacje odnośnie rocznych podsumowań jeszcze za wcześnie, ale "The Eternal Resonance" pewnie się w nich znajdzie.

Soundrive

Na pewno kojarzycie taki zespół jak Morbus Chron, który z początkowo bardzo dobrego oldskulowego zespołu death metalowego stał się bardzo dobrym i nietuzinkowym zespołem death metalowym. Który sobie sczezł.

Na szczęście natura nie lubi próżni i ni stąd ni zowąd pojawił się taki zespół jak Sweven. Co lotniejsi z Was skojarzą od razu nazwę kapeli z tytułem ostatniej płyty Morbus Chron. I może w jakimś sensie jest to kontynuacja tego bandu. Ale nie do końca. Długo biłem się z myślami i uczuciami odnośnie tego, czy Sweven mi się podoba czy nie. Długo szala przeważała się raz na jedną, raz na drugą stronę. W którymś momencie straciłem czujność i jak mnie nie pierdolnie rękawica z napisem „To jest świetne”, to do teraz mi się w głowie kręci. Nie do końca wiem, czy to co słyszę na „The Eternal Resonance” mogę nazwać w ogóle death metalem. Już ostatni album Morbus Chron to było coś na pograniczu. Tutaj mamy cholernie dużo progresji, rocka, akustycznych momentów, a wszystko jest przemyślane, poukładane, skomponowane w ten sposób, że wychodzi perełka. Serio. Tak naprawdę, gdyby nie wokal, który wciąż jest utrzymany w manierze wcześniejszej kapeli Anderssona. Ba – wokal na tym krążku to coś świetnego, pełen dramatyzmu i pasji, chwilami ma się wrażenie, że koleś wypluje sobie płuca przy kolejnych wersach. Ponadto w kilku momentach zespół faktycznie robi podjazd pod granie z czasów Morbus Chron i właśnie „Sweven”. Choćby w takim „Visceral Blight” – chyba jednym z najgwałtowniejszych numerów na „The Eternal Resonance”. Metalowa część mnie krzyknęłaby do tego – „I najlepszym!”, ale otwarta część mnie powie, że ta płyta, mimo pozornego zróżnicowania jest bardzo równa, a słuchacz ani przez chwilę nie ma wrażenia, że jakiś dźwięk na debiucie Sweven jest upchany na siłę czy niepasujący do pozostałych. A to cechy albumów rewelacyjnych, szczególnie że obszar, w którym porusza się ten band nie jest łatwy.

Dobra, na koniec muszę jednak oświadczyć – pomimo pierwotnego niezdecydowania ten album w moim przekonaniu ma szansę, by zostać płytą roku. A nawet jeśli nie płytą roku, to w moim osobistym topie ma już miejsce na podium. Najlepsze co słyszałem w tym roku, jak na razie.

10/10 (Oracle)

Rok 2020 obfituje w wiele różnych emocji, niekoniecznie pozytywnych, i niekoniecznie zgodnych z oczekiwaniami w wielu aspektach życiowych, w tym kulturalnych. Podczas pandemicznego szaleństwa pierwszej tury nieustannie trwały próby trzymania nerwów na wodzy również w sferze muzyki, szczególnie tej poza wielkimi wytwórniami, głębiej, pod powierzchnią. Świat zwolnił, ale musiał się przecież kręcić. Nikt nie tracił nadziei na nowe propozycje płytowe, nowe otwarcia, nowe ery, nowe… Plany były realizowane, ale działo się różnie, średnio, bez spektakularnych zwrotów akcji. I wtedy, w samym środku lockdownu, na koniec marca wyszedł album bliżej nieokreślonego składu Sweven. I tak się ułożyło, że z miejsca oceniłam The Eternal Resonance różnymi epitetami i gatunkowymi łatkami, zanim sięgnęłam do kontekstu powstania płyty. A ten jest istotny, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę twórców Sweven. Mowa o muzykach szwedzkiego death metalowego Morbus Chron, który rozpadł się 5 lat temu po wydaniu drugiego albumu o nazwie… Sweven.

Po tym kolorowym wstępie najłatwiej byłoby powiedzieć, że twór Sweven na czele z Robertem Anderssonem kontynuuje ścieżki obrane na Sweven. I tak rozpatruję tę ewolucję. W końcu sam Morbus Chron zdradzał przesłanki, że potrafi wydeptać ścieżki w bardziej złożone rejony. Nie mnie jednak oceniać i rozbijać ich styl na części pierwsze, szczególnie w tej kategorii, o wiele sprawniejsi w temacie koledzy dawno potwierdzili tę tezę. Dla mnie najciekawszym aspektem Sweven okazały się mniej dominujące death metalowe elementy w The Eternal Resonance, a patenty prowadzące w progresję. Jasne, są charakterystyczne wyziewy Anderssona, parę uwydatnionych punktów kulminacyjnych (Reduced to an Ember) z ciężkim podkręconym środkiem (Visceral Blight), jednak ostatecznie nie ma sensu przeliczać ile metalu jest w metalu. Nie na tym ten album polega. Tu mamy do czynienia z progowymi wariacjami i melodiami. I to w jakiej jakości! Utwory są tak poklejone jakby kilka światów przenikało się nawzajem. Z mocnej, na pozór średnio rozbudowanej zwrotki stopniowo motyw przewodni rozrasta się albo leci na inną orbitę i prowadzi w osobną sferę, by na koniec wejść w kolejną historię, ale jedną nogą zostać w podstawie. Nadążacie? Mnogość pomysłów może początkowo dziwić, zbijać z tropu. I to jest w zasadzie klucz, to jest to. Jest nieszablonowo, jest nieprzewidywalnie i właściwie świeżo (choć broniłam się przed tym określeniem) jak na miejsca, po których Sweven krążą. Udało się Szwedom to, o czym może pomarzyć wiele kapel duszących się pod śmierć-metalowym grzybem, ale niepotrafiących wyjść poza pewne konwenanse, bo odwaga to jedno, a umiejętności w konstruowaniu spójnych utworów – drugie.

Żeby nie było tyle lukru, nie wszystko można od razu nazwać fenomenem. Albumy trwające ponad godzinę nigdy nie są łatwym orzechem do zgryzienia, a tu dodatkowo większość długich i krętych kompozycji wymaga nie lada skupienia. Wejście do świata Sweven stoi otworem, ale prowadzi przez wiele korytarzy i na koniec nie zawsze wiadomo, czy to już epilog, czy jeszcze trochę.

Jakie to wszystko dziwne! Niepokój miesza się z oniryzmem, dramaturgia podkreślana świetnymi wokalami wyhamowuje na rzecz progresywnych pasaży, melancholia, przemycana subtelnie, rozpościera się po granice kompozycji, plus godne uwagi ozdobniki, a właściwie ich śladowe ilości – poza fortepianem, który powiedzmy snuje się po liniach gitary (The Sole Importnace), czy kosmicznym syntezatorem (intro Visceral Blight), nie ma orkiestracji, które podrasowałyby krawędzie utworów. Znowu, nie na tym polega złożoność albumu. Nie zwracałabym też zbytnio uwagi na porównania do Tribulation czy Opeth. Nie. Na pewno natomiast trzeba tu otwartego umysłu, czasu i uwagi. A potem można znikać i zachwycać się na nowo wraz z każdym odsłuchem. Been there, done that. Polecam!

Joanna Pietrzak


1. The Spark
2. By Virtue of a Promise
3. Reduced to an Ember
4. The Sole Importance
5. Mycelia
6. Solemn Retreat
7. Visceral Blight
8. Sanctum Sanctorum


https://www.youtube.com/watch?v=E7atkNuadaE

NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU!

INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00.
POLECAM!!!

START WIECZOREM... 100% Antifascist

Lista plików

Trackery

  • udp://tracker.opentrackr.org:1337/announce
  • udp://tracker.openbittorrent.com:80/announce
  • Komentarze są widoczne dla osób zalogowanych!

    Żaden z plików nie znajduje się na serwerze. Torrenty są własnością użytkowników. Administrator serwisu nie może ponieść konsekwencji za to co użytkownicy wstawiają, lub za to co czynią na stronie. Nie możesz używać tego serwisu do rozpowszechniania lub ściągania materiałów do których nie masz odpowiednich praw lub licencji. Użytkownicy odpowiedzialni są za przestrzeganie tych zasad.
    Copyright © 2024 Ex-torrenty.org