Ex-torrenty.org
Muzyka / Rock
THE MARS VOLTA - OCTAHEDRON (2009) [WMA] [FALLEN ANGEL]


Dodał: xdktkmhc
Data dodania:
2021-08-26 20:16:56
Rozmiar: 322.19 MB
Ostat. aktualizacja:
2021-08-26 20:16:54
Seedów: 3
Peerów: 2


Komentarze: 0

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...


Narzekałem na "Bedlam in Goliath", że idzie zbyt w stronę metalu, że jest przekombinowany i zbyt wydumany, że przesłuchałem go parę razy i jakoś wcale nie mam ochoty do tego albumu wracać. Członkowie zespołu w wywiadach zapowiadali, że następny album będzie krążkiem akustycznym, a jako że takie wydanie Mars Volty cenię sobie najbardziej, liczyłem na solidne zadośćuczynienie za "Goliatha". No i otrzymałem je.

Cedric wielokrotnie straszył, że nadejdzie taki dzień, w którym The Mars Volta wydadzą album popowy. Ten dzień nadszedł 23 czerwca 2009 roku, kiedy "Octahedron" trafił na półki sklepowe i w okienka sklepów internetowych. Od razu jednak należy sobie wyjaśnić: popowy nie znaczy w tym wypadku nagrany z gościnnym udziałem Justina Timberlake'a, promowany singlem z Lady Gagą i wyprodukowany przez Timbalanda. W przypadku Teksańczyków oznaczać to będzie bardziej coś w stylu "nadający się do przesłuchania przez normalnego człowieka". Najlepiej obrazuje to już pierwszy na płycie "Since We've Been Wrong". Gdy przebrniemy przez półtoraminutowe, ledwo słyszalne wprowadzenie, usłyszymy cichy, stonowany śpiew Cedrica i klimatyczną, minimalistyczną partię gitary Omara, która dopiero w cudownym refrenie rozdzierająco zawyje. Od początku do końca mamy jednak do czynienia z minimalistyczną balladką, nieco w stylu "The Widow" z "Frances the Mute". Ale jak to? Nie będzie ogłuszającego sola w połowie? Żadna kakofonia dźwięków nie zaatakuje słuchacza? No właśnie nie, dlatego to tak nietypowy - jak na Mars Voltę - krążek i spokojnie można go nazwać popowym.

Jednak wcale nie można go nazwać w pełni akustycznym, bo jednak elektryków i efektów całkiem tu sporo. "Teflon" brzmi niby zupełnie jak Mars Volta, ale jednak jakieś to zbyt wolne, zbyt mało zeschizowane aranżacyjnie. A potem znów wyciszenie w postaci "Halo of Nembutals". Znów konstrukcja "zwrotka - refren - zwrotka - refren". I tylko głos Cedrica przypomina, z jakim zespołem mamy do czynienia. Prawdziwą perełką jest "With Twilight as My Guide". Jak na razie najbogatsza aranżacyjnie kompozycja, z wysokimi partiami wokalnymi i klimatem budowanym jak u najlepszych klasyków rocka progresywnego. "Cotopaxi" - pierwszy singiel, najbardziej dynamiczny na płycie, przywodzi na myśl czasy At the Drive-In. W kontekście całej płyty nie prezentuje się jednak najlepiej i wybija z nastroju. O wiele lepiej wypada sąsiadujący z nim "Desperate Graves". Zaczyna się jak kolejny wyciszacz, lecz napięcie narasta przez całą zwrotkę i dochodzimy do nietypowo, jak na Mars Voltę, przebojowego refrenu (przy okazji znów zadziwia, że teksańscy muzycy są zdolni w aż tylu utworach na jednej płycie zaprezentować typowo piosenkową konstrukcję kompozycji). Jak już zdołamy się uwolnić od chwytliwego "Desperate Graves", dojdziemy do kolejnego niezmiernie pięknego fragmentu "ośmiościanu". Nie wiem, czy muzycy Mars Volty wiedzą, gdzie leży Polska, ale na pewno wiedzą, kim był Kopernik, bo właśnie jemu postanowili poświęcić siedmiominutową balladę, zaskakującą pod koniec czwartej minuty wejściem dźwięków typowych dla muzyki spod znaku IDM. Swoją drogą szkoda, że Cedric nie zdecydował się napisać o jakiejś zapomnianej polskiej bitwie z okresu kampanii wrześniowej - bardzo możliwe, że otrzymałby wtedy możliwość grania raz na pół roku trasy koncertowej po Polsce, pod patronatem medialnym kanału TVP Historia. Wracając jednak do zawartości muzycznej ostatniego albumu Cedrica i spółki, zamyka go najbardziej udziwniony aranżacyjnie kawałek w postaci "Luciforms". A potem się już tylko chce wracać do "Since We've Been Wrong" i odbyć tę klimatyczną wycieczkę raz jeszcze...

Na pewno dla wielu miłośników dotychczasowej twórczości Mars Volty "Octahedron" będzie zbiorem prostackich, smętnych kompozycji, niegodnych tego zespołu, a może nawet jakąś zdradą ideałów. Miłośnikom tym polecam zignorować zupełnie to wydawnictwo, mogą się za to zainteresować którąś z ostatnich solowych płyt Omara Rodrigueza-Lopeza. Gitarzysta w dalszym ciągu wydaje po pięć krążków rocznie, więc raczej będą mieli w czym wybierać. Ja pozostanę przy zachwytach nad "ośmiościanem", ponieważ jeszcze nigdy słuchanie Mars Volty nie było tak przyjemne. Nie ujmując nic geniuszowi albumów "De-loused in the Comatorium" czy "Amputechture", zespół ten wielokrotnie przesadzał w testowaniu wytrzymałości słuchacza i przejawiał wyraźne problemy z umiejętnością selekcji materiału, który warto umieścić na płycie. Tutaj tego problemu nie ma: "Octahedron" to płyta bardzo spójna, uporządkowana, a przede wszystkim: najnormalniej w świecie piękna.

Jakub 'Rajmund' Gańko

The Mars Volta to jeden z tych zespołów, po którym spodziewam się dosłownie wszystkiego – zarówno wykorzystania w piosenkach ultradźwięków, przy pomocy których porozumiewają się wieloryby, jak i 20-minutowego łomotu ściągającego na mój dom najbliższe meteoryty.

“To nasza wersja tego, co rozumiemy jako akustyczny album“, powiedział Cedric Bixler-Zavala, wokalista The Mars Volta. W każdym innym przypadku można by pomyśleć, że będzie to kolejna płyta pt. “Patrzcie, jacy to my jesteśmy dojrzali, gramy akustycznie”, z tym, że słowo “dojrzali” zazwyczaj zastępuje się przymiotnikiem “nudni”. Ale to jest The Mars Volta, szamani współczesnego, progresywnego rocka. Ponieważ “The Bedlam in Goliath” uważam za świetny krążek (come on, rzucajcie kamieniami), to i w “Octahedronie” pokładałem spore nadzieje.

Więcej oddechu i przestrzeni – oto jak zespół definiuje pojęcie “akustyczny”. Autentycznie akustyczne brzmienia również się pojawiają, tak jak w “Since We’ve Been Wrong”, ale zawsze towarzyszą im liczne sample, gitarowe slide’y i wszystko to, co zawsze charakteryzowało bogato i pomysłowo aranżowane płyty Omara Rodrigueza-Lopeza i spółki. Wbrew pozorom, brak dusznego klimatu sprawdza się świetnie i nie powoduje znużenia, tym bardziej, że po jakimś czasie przychodzi zamiana klimatu.

Na poprzednich płytach grupy nasza głowa już dawno zostałaby zmiażdżona przez utwory o nadludzkiej dynamice i skomplikowaniu. Tymczasem, dopiero szósty na liście “Cotopaxi” to The Mars Volta dobrze nam znana. Sekcja rytmiczna zalicza większą ilości karkołomnych przejść niż niektórzy muzycy grają przez całe życie. Trzeba przyznać, że takie rozlokowanie utworów na albumie jest zabiegiem bardzo trafionym, bo materiał dostaje kopa w odpowiednim momencie. “Octahedron” słucha się trochę inaczej niż ich poprzednie dokonania – brak wiążącego wszystko razem motywu, brak też choćby jednego kawałka ocierającego się swoją długością o 10 minut – ale jest to przyjemna odmiana.

Lekcja historii, nauczycielka pytania ucznia: “Powiedz Jasiu, kim był Mikołaj Kopernik?”. “Człowiekiem, który nazywał się tak samo, jak utwór z piątej płyty Mars Volty.” – mógłby odpowiedzieć Jasiu. No proszę, kto by pomyślał, że macki polskiej polityki historycznej dotkną także twórczość dawnych członków At The Drive-In pod postacią kompozycji “Copernicus”. To co najlepsze zostało zostawione na sam koniec. Płytę zamyka świetne “Luciforms”, przypominające najlepsze momenty z “De-loused In The Comatorium”. Charakterystyczna gitara Omara, fantastyczne partie perkusji i fortepian wchodzący pod koniec, czyli wszystkie znaki rozpoznawcze w jednym miejscu. Niektórzy zapewne zauważą także nieobecność instrumentów dętych, co jest skutkiem wyrzucenie z grupy odpowiedzialnego za nie Adriána Terrazasa-Gonzáleza.

Może i zjadają już trochę swój własny ogon, nie porywając swoją świeżością i oryginalnością jak dawniej. Ale to nadal jest The Mars Volta, której albumy można używać jako podkład do seansów spirytystycznych. “Octahedron” jest przystankiem końcowym pewnego etapu – muzycznie bardzo dobrym, ale wyczerpującym pewną koncepcję. Teraz, aby chłopaki mogli pójść dalej i ponownie zaskakiwać, będą musieli porządnie wymyślić się na nowo. W czym będę im jak zwykle gorąco kibicował.

Krzysztof Kowalczyk

Wojtek Kapała napisał przed chwilą, że czekał z utęsknieniem na nową płytę Placebo. Niestety nie mogę tego powiedzieć o sobie odnosząc się do najnowszego dzieła The Mars Volta. Bo nie czekałem. Nie ruszały mnie żadne wieści na temat tego albumu, ledwo pamiętałem jak ma się nazywać. Powód – „The Bedlam In Goliath”. Wydaje mi się, że półtora roku temu byłem zbyt łagodny w ocenie tej płyty. Słowa się posypały, gwiazdki się zapaliły, a płyta odłożona na bok. Dlatego też podochodziłem do „Octahedron” bez większych emocji. „Aaa tam, posłuchamy! Co mi szkodzi?”. Wypadałoby przynajmniej znać... A tu proszę! Niespodzianka!

Na „Ośmiościanie” zawarta jest muzyka troszeczkę różniąca się od tego, do czego The Mars Volta nas przyzwyczaiło. Ale najpierw… spójrzmy na czas trwania – 50:03. Od czasu „Frances The Mute” zespół nie schodził poniżej siedemdziesięciu minut! Często kończyło się to kompozycyjnym chaosem i widocznym brakiem umiejętności selekcjonowania materiału. Na tym tle „Octahedron” wypada świetnie. No bo nawet tak rewelacyjne „Frances…” może być po jakimś czasie uciążliwe i męczące. Najnowsze dzieło TMV nie zdąży nas zmęczyć. Poza tym bez problemów wyczuć można też tendencję zespołu do nagrania czegoś lżejszego. Spójrzmy chociażby na otwierający album „Since We’ve Been Wrong”. Chyba nigdy nie mieliśmy okazji słyszeć tak minimalistycznego i jednostajnego Mars Volty. Zespół opiera się pokusie dania czadu i nagrywa utwór idealny do plumkania w tle wieczorkiem. No ale klimat The Mars Volty jak najbardziej rozpoznawalny, a gitara Omara Rodrigueza wbija się w pamięć już po pierwszym razie.

„Teflon” też mógłby być dziesięć razy szybszy i zamiast gitary ze slidem atakować riffami. Ale nie atakuje. Utwór niemalże radiowy, ale zawierający już wszystko, co Mars Volta uwielbia, czyli dużo manipulacji dźwiękiem, przeszkadzaczy, połamanych rytmów. I czas na kolejną zmianę – początek „Halo Of Nembutals” przypomina „Abandonera” z solowego albumu Steve’a Wilsona. Później to już typowo marsvoltowe granie, bardzo na poziomie.

Wreszcie czas na moją osobistą perełkę:) Sam początek… Gitara grająca e-moll od razu przywołuje na myśl „Epitaph” Karmazynowego Króla. Ależ to jest podobne! Przy czym nie narzuca się. W „With Twilight As My Guide” jest naprawdę wiele z King Crimson, może trochę z Mercury Rev. Poza tym po prostu mam słabość do akustycznej strony TMV, a ten utwór mógłby się tak snuć przez całą noc i by mnie nie nudził. Dalej mamy „Cotopaxi” – najkrótszy, najbardziej zdatny do radia i chyba ten moment „Octahedron”, który lubię najmniej. Warto jednak zwrócić uwagę na gitary i efekty. Trzeba też przyznać, że to dobre, nie pozwalające się nudzić urozmaicenie.

Co mamy dalej… Świetne „Desperate Graves”, spokojniutkie „Copernicus” (polski akcent) z piękną melodią, flażoletami i innymi, przeróżnymi plamami dźwięków. The Mars Volta do słuchania nocą? Czemu nie! I wieńczący album „Luciforms” łączący w sobie dwa oblicza zespołu. Znów świetna praca gitar!

I to by było na tyle. Jakieś podsumowanie? Wariaci przestali wariować. Nagrali świetną, wyważoną i uporządkowaną płytę! O ile pierwszy z powyższych przymiotników mógł się wcześniej pojawiać w recenzjach poprzednich albumów The Mars Volta, pozostałe w odniesieniu do zespołu mogą zabrzmieć jak oksymoron. Wyważona płyta TMV? A tak! Czuć, że wiele razy przesłuchali „Octahedron” przed wydaniem i zadbali o to, żeby słuchacz się nie nudził i nie męczył. Nie powielają schematów. Można powiedzieć, że je troszkę uprościli. Dlatego pewnie wiele osób uzna piąty album Amerykanów za najsłabszy. Fakt – nie jest tak progresywny, nie ma takiego pazura i energii. Ale z drugiej strony nie widzę tu ani jednej kompozycji, która raziłaby chaosem, czy niedopracowaniem. Wróćcie pamięcią do „Goliata”. To nie była zła płyta. Tyle że świetne momenty ginęły w chaosie. Gdyby mieli wydać drugi taki progresywny album, to by zrobili wielki błąd. Wolę nie-progresywny, ale równy i spójny. Takie jest „Octahedron” i to jego największe zalety. Nawet jeśli nie dorównuje pierwszym trzem dziełom zespołu.

Polecam!

Roman Walczak


1. Since We've Been Wrong (7:20)
2. Teflon (5:04)
3. Halo Of Nembutals (5:30)
4. With Twilight As My Guide (7:52)
5. Cotopaxi (3:38)
6. Desperate Graves (4:56)
7. Copernicus (7:22)
8. Luciforms (8:21)


Cedric Bixler-Zavala - vocals
Omar Rodriguez-Lopez - guitar, synths, drum machine, direction & arrangements
John Frusciante - guitar
Marcel Rodriguez-Lopez - keyboards, synths, Mellotron, percussion
Isaiah "Ikey" Owens - keyboards (credited but didn't perform)
Juan Alderete - bass
Thomas Pridgen - drums

With:
Mark Aanderud - piano

https://www.youtube.com/watch?v=vDSNRglMEnY

NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU!

INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00.
POLECAM!!!

START WIECZOREM... 100% Antifascist

Lista plików

Trackery

  • udp://tracker.opentrackr.org:1337/announce
  • udp://tracker.openbittorrent.com:80/announce
  • Komentarze są widoczne dla osób zalogowanych!

    Żaden z plików nie znajduje się na serwerze. Torrenty są własnością użytkowników. Administrator serwisu nie może ponieść konsekwencji za to co użytkownicy wstawiają, lub za to co czynią na stronie. Nie możesz używać tego serwisu do rozpowszechniania lub ściągania materiałów do których nie masz odpowiednich praw lub licencji. Użytkownicy odpowiedzialni są za przestrzeganie tych zasad.
    Copyright © 2024 Ex-torrenty.org