...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
„Oremus! Módlmy się!” – tymi słowami zaczynał się wydany w 2011 roku album Popioły, będący jednorazowym, pobocznym strzałem muzyków Blaze of Perdition (Sonneillona i XCIII). Poświęcony tematycznie i koncepcyjnie średniowiecznym motywom vanitas i danse macabre, silnie inspirowany Siódmą Pieczęcią Bergmana krążek, do dziś pozostaje jednym z moich faworytów, jeśli chodzi o twórczość BoP.
Wspominam o tej płycie oczywiście nieprzypadkowo, bo kiedy w listopadzie zeszłego roku usłyszałem pierwszą zapowiedź Mānbryne w postaci Pustki, którą znam, oczy zaświeciły mi się jak monety z największym nominałem w krajowym obiegu, a radary z automatu nastawiły na dalsze śledzenie INFOrmacji o tym projekcie. W końcu bowiem – niemal dokładnie po dekadzie – pojawiła się szansa na kontynuację/powrót do zamysłu zawartego na jedynym dotychczas albumie Oremus.
Krzywdzącym byłoby rzecz jasna traktować Heilsweg: O udręce ciała i tułaczce duszy jedynie jako powtórkę z rozrywki. Mānbryne to jednak personalnie inny zespół, będący (mimo bliźniaczej tematyki) dużo bardziej zakorzeniony we współczesnym podejściu do black metalu, gdzie surowizna i prostota zastąpiona jest dbałością o klimat, detale, przestrzeń i ściśle realizowany plan.
Nie mają o co obawiać się jednak ci, którzy oczekują od Mānbryne sowitej porcji czerni. Płyta przepełniona jest gęstym bleciorem (Majestat Upadku, Na trupa trup), napędzanym gitarowym mięsem i pięknie prowadzoną sekcją rytmiczną (biorąc pod uwagę obsadę bębniarza, fakt ten absolutnie nie dziwi).
Ja jednak doszukuję się zalet tego materiału w nieco innych źródłach. Urzeka na albumie przede wszystkim umiejętność budowania atmosfery (Ostatni splot, czy najlepszy na płycie, przypominający swoją wibracją Celtic Frost z czasu Monotheist, W pogoni za wiarą). Nieśpiesznie pleciona opowieść, wzmacniana jest stopniowo do momentu, w którym napięcie wybucha z pełną mocą. Zaletą Heilsweg.. jest też diabelna chwytliwość zawartych na niej numerów. W zasadzie żaden z nich nie traci rezonu i nie przestaje absorbować uwagi słuchacza. Jest to o tyle znamienne, że za kompozycje w znacznej mierze odpowiada bliżej nieznany dotychczas Renz. Debiutując takim materiałem, gość ma szansę w przyszłości nieźle namieszać.
Teksty? Jako entuzjasta polskich liryków w bm, nie mogłem nie docenić też tego elementu. Ich koncepcja, wyraźnie nawiązująca do epoki późnego średniowiecza, (pozostając wciąż uniwersalną) z jednej strony podkreśla marność ludzkiej egzystencji, rozerwanej nieustannie między sacrum i profanum, z drugiej wyraża siłę człowieka, tkwiącą w odrzuceniu nadziei i samotnym podążaniu w pustkę z podniesionym czołem. Dodatkowo sprawne sięganie po dysonanse, metafory, wzbogacanie odwołaniami do kinematografii doskonale się na Heilsweg.. dopełnia, tworząc wraz z warstwą graficzną i wizualną spójną całość.
Słowa uznania należą się Sonneillonowi także za wokale, które można uznać za jedne z najlepszych w jego dotychczasowym dorobku. I nie myślę tu wcale o growlach, a o tym, co muzyk czyni poza nimi. Opętańcze krzyki, jęki, gardłowe zawodzenia, szepty, frazy cedzone przez zęby.. wachlarz użytych środków robi wrażenie.
Rozwiewając wątpliwości – wysoka ocena Heilsweg – O udręce ciała i tułaczce duszy nie jest podyktowana jakąś naiwną egzaltacją. Debiut Mānbryne to naprawdę uczciwy, bardzo przemyślany i świetnie zrealizowany materiał.
Warto było czekać tę dekadę na kolejne szachy ze Śmiercią.
9/10 (Synu)
Mam ogromną słabość do albumów, na których artyści wręcz wyrzygują wszystko, co leży im na sercach. Nie uciekają w koniunkturalne rozwiązania, nie zastanawiają się, czy czegoś nie wypada. Po prostu dają się prowadzić własnemu sercu. Klasyczny black metal jest wyjątkowo wdzięczną formą do przekazywania takiego ładunku emocjonalnego. Jako muzyka niespokojnych dusz, obdarzona melancholią i goryczą, daje pełne pole do pOPISu w tej materii.
Podejmując temat wewnętrznego weltschmerzu, łatwo można popaść w przesadę i klisze, ale przy odpowiedniej wrażliwości i wyczuciu smaku, wychodzą z tego rzeczy bardzo dobre. Na przykład takie, jak debiutancki krążek Mānbryne, który godnie i w pełni szczerze pozwala rozprawić się jego twórcom z osobistymi demonami.
Ktoś może powiedzieć, że przecież zagadnienie duchowego rozstroju nie jest w black metalu niczym nowym, ale to tematyka zawsze bardzo aktualna i powszechna, co absolutnie nie zniechęca do badania kolejnych podejmujących ją wydawnictw. Zwłaszcza wtedy, gdy ktoś potrafi opowiadać swoją historię, a koncept albumu jest spójny - przyjemność słuchania wówczas rośnie.
Mānbryne tworzą muzycy doświadczeni, z kilkunastoma latami stażu na scenie, ale w dalszym ciągu jestem onieśmielony tym, jak poprowadzono narrację "Heilsweg: O udręce ciała i tułaczce duszy". O ile Sonneillon otwarcie opowiada o swoich słabościach i człowieka w ogóle, nie robi tego z pozycji nieśmiałej, patrząc na słuchaczy spod byka. Czuję coś na wzór dumy, pewności siebie, albo - idąc w konkluzjach jeszcze dalej - afirmacji ludzkich słabości. Gdy w "Majestacie upadku" komunikuje, że miłość wystarczy, by zabić dla Boga, to ja mu wierzę - brzmi tak przekonująco, że nie sposób temu zaprzeczać.
Muzyka świetnie spaja się z tym wszystkim. Jest utrzymana w ramach black metalu, ale błędem byłoby stwierdzenie, że brzmi typowo albo konwencjonalnie (wsłuchajcie się choćby w partie gitarowe). Na "Heilsweg" absolutnie nie chodzi o to, by z poczuciem rozpaczy skulić się w gatunkowej budzie i z niej nie wychodzić, a raczej o to, by na bazie black metalu transmitować własną wizję. Zwróćcie uwagę na specyfikę partii prowadzących w "Pustce, którą znam" - przez całą długość numeru ciągnie się rozstrajająca melodia, która nie jest dopełnieniem tremolo proponowanego przez gitarę rytmiczną. Ta część utworu żyje własnym życiem, nadaje mu desperacki ton z tym swoim rozedrganiem i brzmieniem na granicy przedawkowania patosu. Podobnym przypadkiem jest "W pogoni za wiarą" - schemat wręcz identyczny, czyli bardzo charakterystyczny sposób prowadzenia melodii oraz ich specyfika. To dźwiękowe plamy snujące się w obrębie numeru od jego początku do samego końca, a nie melodyjki w konwencji festiwalu Wacken, które mają jedynie zapełnić pustą przestrzeń w refrenie.
Kiedy piszę te słowa, właśnie kończę prawdopodobnie piąty odsłuch "Heilsweg" na przestrzeni ostatnich kilku dni. Nie wiem, czy ten album zwojuje rankingi muzycznych podsumowań, ale moje serce podbił niemal natychmiast. Właśnie takiego black metalu mi potrzeba - szczerego, z konkretnymi negatywnymi emocjami i takiego, za którym stoi coś więcej, niż przypadkowo wygenerowane opowieści o śmierci czy szukanie cudzej tożsamości zamiast własnej.
Łukasz Brzozowski
Nie wiem, czy jest jakikolwiek recenzent, który będzie poddawał ten album krytyce w oderwaniu od macierzystych formacji muzyków. Zastanawiam się więc, czy silić się na oryginalność i za wszelką cenę udawać, że nie porównuję jakoś tej muzyki do innych zespołów, czy po prostu być szczerym, ale usadowić się w dużym gronie innych osób, które w podobny sposób podchodzą do Mānbryne.
Nie wiem, na ile w zamierzeniu Pawła Mānbryne ma być kontynuacją Oremus, na ile odskocznią od Blaze of Perdition, a na ile całkowicie autonomicznym bytem. Nie umiem słuchać Mānbryne i nie wyszukiwać podobieństw i różnic – a przynajmniej miałem tak na początku obcowania z tym albumem. Jednak im więcej odsłuchów (a uwierzcie mi, zaliczyłem ich już naprawdę sporo), tym bardziej zagłębiam się po prostu w tę muzykę. Podkreślam równocześnie, że jest tu na czym zawiesić ucho. Pięć utworów zawartych na „Heilsweg: o udręce ciała i tułaczce duszy” pokazuje kunszt muzyków pod każdym względem – kompozycji, tekstów i klimatu, a czynniki te przeplatają się i są od siebie wzajemnie zależne. I oczywiście skojarzenia z wiadomymi zespołami z Lublina są tutaj siłą rzeczy na miejscu, choć pogrzebałem w sieci i widziałem już stwierdzenia, że Mānbryne brzmią jak Mgła albo Czort, hehe… Trudno, we internecie wszystkie widzą żeś debil. Wracając do „Heilsweg: o udręce ciała i tułaczce duszy” wchodzi mi o wiele lepiej niż „The Harrowing of Hearts”, do którego po premierze już jakoś nie wracałem zbyt często. Chyba na płycie Mānbryne jest więcej elementów, które mnie przekonują – kompozycje, pomimo że niezaprzeczalnie agresywne, to wpadają jednak w ucho. Słuchacz czuje, że są one przede wszystkim dopracowane. To słowo jako pierwsze przychodzi mi na myśl, gdy ktoś pyta, jaki jest ten krążek Mānbryne . Przede wszystkim jest dopracowany, ale przez to nie wyzuty z emocji, jakie wyzwala ta płyta . A wręcz przeciwnie. Żeby wymieniać plusy tego albumu dalej – polskojęzyczne teksty w połączeniu z bardzo dobrymi wokalami Sonneilona wciągają – nie są tylko jakimś tam pierdoleniem do muzyki, ale ważną i integralną częścią. Bez nich „Heilsweg: o udręce ciała i tułaczce duszy” traciłby bardzo wiele, na każdej płaszczyźnie. Każda kolejna minuta spędzana z tą muzyką sprawia, że coraz bardziej wciągam się w te eschatologiczne doznania, z których gwałtownie wytrąca mnie ucięty koniec – jakby ktoś nagle włączył bardzo mocne światło i momentalnie rozproszył gęstniejącą z każdą chwilą ciemność. Autentycznie za każdym razem czuję pewne oszołomienie i pytam sam siebie – co się wydarzyło? Odruchowo włączam więc debiut Mānbryne po raz kolejny.
Nie wiem, jak przedstawia się kalendarz wydawniczy innych, ważnych polskich i nie tylko polskich, zespołów black metalowych. Podskórnie czuję jednak, pomimo tego że dopiero kwiecień, że mało która premiera w tym roku będzie miała możliwość przyćmić ten album. Mānbryne z momentem wydania tego albumu ustawiła poprzeczkę bardzo wysoko. Zarówno sobie, jak i innym.
10/10 (Oracle)
1. Pustka, którą znam
2. W pogoni za wiarą
3. Ostatni splot
4. Majestat upadku
5. Na trupa trup
https://www.youtube.com/watch?v=VWiFx7-T5cw
NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU.
INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00.
POLECAM!!!
START WIECZOREM...
|