...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Bydgoskie Variété powróciło z nową płytą po 4 latach przerwy. Jest to kolejne wydawnictwo Grzegorza Kaźmierczaka i spółki, na którym wymyka się jakimkolwiek klasyfikacjom i porównaniom.
To, że Variété gra taką muzykę, a nie inną, nie powinno nikogo dziwić; ostatecznie, różnorodność mają wpisaną w swoje imię. Jednakże, w owej różnorodności są wyjątkowo konsekwentni – do tego stopnia, że nie pomyli się ten, kto usłyszy w Dzikim Księciu zarówno znajome dźwięki, jak i po raz kolejny powiew świeżości i odmienności. Variété to jeden z zespołów cierpiących na wieczną niszowość, niejako na własne życzenie. Ich muzyczna specjalność zakładu nie ułatwia życia przygodnym słuchaczom. Nawet ci, którzy są z zespołem na dobre i na złe, od „Kamieni”, „Dłoni” i „Radia Romans”, od Jarocina i utraconych taśm-matek, nie mają nigdy ‘z górki’. I za każdym razem, w dziwnie znajomy sposób, ‘odkrywają’ go na nowo. I Dziki Książę nie jest pod tym kątem wyjątkiem; brzmi zarówno jak Variété, które znamy i lubimy, jak i coś zupełnie nowego i zaskakującego.
Punktem wspólnym i najbardziej oczywistym są słowa Grzegorza Kaźmierczaka, których w lepszych czasach powinno się uczyć w szkołach, obok Bursy, Wojaczka i Stachury. Obrazowe i sugestywne, pełne niedopowiedzeń i stanowczości, pozostawiające pole wyobraźni i szeptom w głowie. Poezja wydaje się być trudnym i opornym językiem dla muzyki; efekt zwykle polega na melodeklamacji z akompaniamentem. Muzyka Variété z tekstami Grzegorza ‘radzi’ sobie z doskonale; a w przypadku Dzikiego Księcia chowa je do kieszeni, świetnie równoważąc przekaz słów malowniczością dźwięków. Jako słuchacz mam nie lada frajdę z wokalnych szarad, ale i tego psychodelicznego miodu, w którym pływają. A jest to pobudzająca, jazzująco-elektroniczno-eksperymentalno-rytmiczna formuła, dzięki której szary od zanieczyszczeń i wirusów świat za oknem ponownie widać w technikolorze.
Siłą Dzikiego Księcia są nie tylko magiczne słowa i animująca muzyka, ale przede wszystkim jego nastrój i koncepcja całości. Tego albumu słucha się jednym tchem, bez wyróżniania lepszych i gorszych momentów, niczym serial oglądany w trybie ‘binge’. Każdy z tych numerów gdzieś nas przenosi, niczym oko rzucane tak na skraj świata, jak i do knajpy po drugie stronie ulicy. Muzyka nadaje tym numerom niespokojny, wszędobylski rytm, jazzowy, barowo-klubowy. Czuć w powietrzu aromat alkoholu, drogiego i eleganckiego, niczym dawno temu w sklepach Pewexu. Albo dziś, w sklepach wolnocłowych, których zapach oznacza nieodległą podróż, będącą w chwili obecnej dobrem reglamentowanym. Patronat Bachusa i Merkurego sprawia, że słucham Dzikiego Księcia z radością, ale i tęsknotą. Czuję, że jeszcze nie wszystko stracone; a w muzyce, jak zwykle, siła i życie.
Variété od lat wymyka się jakimkolwiek klasyfikacjom i porównaniom. Wielu próbowało, wszyscy polegli. Trudno jest im przyznać jakąś nagrodę, podobnie jak Świetlikom czy Voo Voo, gdyż komisja nie potrafi umieścić ich ani w alternatywie, ani w jazzie (a w ‘Poezji śpiewanej’ i tak przegraliby). Mamy tu wyborny żywy bas, jak i elektroniczne tańce-łamańce. Są zaklęte instrumenty dęte, ambientowe tła i dubowe echa. Są analogowe klawisze i cyfrowe pokrętła, jest klubowa dynamika i muzealna statyczność. Jest filmowość, impresyjność i spora odrobina odlotowego oniryzmu. Są wreszcie słowa, profetyczno-szamańskie, przywołujące obrazy i przenoszące umysły. Czy porównanie Variété do Legendary Pink Dots będzie nadużyciem? Moim zdaniem nie; na pewno nie w przypadku Dzikiego Księcia. Wielkie brawa dla Grzegorza i jego drużyny, za odwagę, postępowość i niezłomność.
Jakub Oślak
Trudno powiedzieć, ile zimnofalowego grania jest jeszcze w muzyce zespołu Variété, który działa już niemal 40 lat. Na pewno da się wyczuć, że grupa Grzegorza Kaźmierczaka świetnie sobie radzi w dzisiejszej rzeczywistości, doskonale wykorzystując możliwości współczesnych środków wyrazu. Miesza to ze swoją oryginalnością, oddając nam świeżą formę, ale z zachowaniem pierwotnych walorów swojej twórczości. Tak prezentuje się nowy album – „Dziki książę”.
Od strony brzmieniowej jest bardziej przyjaźnie, mniej tu mrocznych klimatów. Przez to surowego kolorytu kompozycyjnego także jest niewiele. Variété nie sili się na to, by wpasowywać się w jakieś modne gatunki powiązane z muzyką alternatywną. To wciąż twórczość, która pulsuje podskórnie, tworzy obraz czegoś złudnie niedostępnego, a w rzeczywistości porywa swoim wyrafinowaniem i dojrzałością.
Nie ma w tym też buntu, jakiegoś wyraźnego sprzeciwu przeciwko czemuś. To bardziej scenariuszowe opowieści emocjonalne, które niesione są na charakterystycznym, „melodeklamowanym” wokalu lidera zespołu. Takie wycofanie wokalisty w znamiennym otoczeniu artystycznym staje się jednak bardzo wymowne, nawet jeśli chciałoby się usłyszeć coś mocniejszego od strony interpretacyjnej. Nic z tych rzeczy – tutaj jest przestrzeń dla słuchacza, który może sobie dopowiedzieć pewne historie, przepuszczając je przez swoje życie.
Zapętlające się instrumenty tworzą przestrzeń, w której następuje typowa dla Variété synchronizacja poszczególnych instrumentów. To opowieści osnute żywym brzmieniem, z których łatwo wyłuskać koloryt każdego utworu. Niektóre z nich zapętlają się w mantryczny system dźwięków („oczywiście”), choć zdarzają się też momenty bardziej przestrzenne, gdzie odzywający się saksofon przemyca jazzujące inklinacje („pociski”). Wkrada się też jakiś niepokój, wyodrębniony na bazie pojawiającej się w tle elektroniki („lekko”), ale w większości mamy do czynienia z zawodowo zgraną całością, tworzącą to, co można by oczekiwać od zespołu.
Choć fani dokonań Variété z lat 80. mogą narzekać, że brakuje tu większej wytrawności, choć przecież są na tej płycie momenty przesycone erudycją („afrykańska służba”). Dobrze jest usłyszeć, że grupa potrafi zasymilować się ze współczesnością, zachowując oryginalny i jakże trudny do podrobienia kształt własnej twórczości. Jako niezależny band, wciąż są unikatowi w swoich działaniach artystycznych i to słychać od początku do końca trwania płyty „dziki książę”. A przy okazji nie stracili siły wysnutej z przepełnionego refleksją przekazu.
Łukasz Dębowski
1. Moskitiera
2. Lekko
3. Dziki książę
4. Chinnamasta
5. Afrykańska służba
6. Pociski
7. Rzym
8. Europa
9. Popołudniowy lot
10. Oczywiście
https://www.youtube.com/watch?v=xPjk5tU46KU
INITIAL SEEDING. SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!
START WIECZOREM...
|