...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Nieprzyjemnie długo przyszło nam czekać na piąty duży krążek chełmskiego Parricide. Tak długo, że zasadne stało się przypuszczenie, iż kapela gdzieś po drodze dokonała żywota, albo w jakiś inny drastyczny sposób zaniemogła. Zawartość Just Five w okamgnieniu rozwiewa jednak wszelkie wątpliwości – kapela istnieje (w przemeblowanym składzie – wymianie uległa sekcja) i ma się zajebiście dobrze. Znaczy to tyle, że dalej mordują na najwyższym światowym poziomie. Czy jeszcze wyższym niż na wybornym „Patogen”? Akurat na to pytanie nie potrafię teraz odpowiedzieć, bo płyty, choć utrzymane w charakterystycznym dla Parricide stylu, na tyle mocno się od siebie różnią, że wymagają nieco innego podejścia. To tak ogólnie, bo miłośnicy zespołu nową chapną raz-dwa i bez zakąszania. Absolutnie nic się nie zmieniło jeśli chodzi o wspaniałą brutalność, energetyczność, taką trochę „drugoplanową” chwytliwość kawałków, ich świeżość, czy porypane zagrywki wplatane tu i ówdzie w zmasowany atak na uszy, ale już podejście do struktur i brzmienie są wyraźnie inne. Just Five jest materiałem prostszym od poprzedniego, bardziej poukładanym, przejrzystym, bezpośrednim i może nawet odrobinę wolniejszym, ale ciągle mocnym i patologicznie atrakcyjnym. Ta czytelność sprawia, że album szybko wpada w ucho i tak po ludzku cieszy fajnymi piosenkami. Oczywiście nie robię z tego problemu, ba, jestem przekonany, że wielu fanów ucieszy się z faktu, że to muzyka łatwiejsza do ogarnięcia, także dzięki wielu zabawnym introsom (które poza granicami kraju raczej nie zostaną docenione). Najważniejsza jest krwawa miazga, a tej Just Five niesie ze sobą pod dostatkiem. W parze ze zmianami w muzyce idą odzwierciedlające je zmiany w brzmieniu – stąd też więcej klasycznego brudu i szorstkości w gitarach oraz mocno przesterowany rzężący bas. Pewnym przekleństwem Just Five jest cover głupawego (sprawdziłem oryginał) kawałka Bloodhound Gang, od którego kretyńskiego refrenu, choćby nie wiem jak się starać, nie można się uwolnić już po pierwszym przesłuchaniu, zgrrroza. Na szczęście na tym cholerstwie hiciory się nie kończą, bo do naszej dyspozycji oddano m.in. „To Be Like Him”, „My Problem Is Paramount… For Me”, „My Day”, „Debt”, „Nobody”, które na koncertach powinny poniewierać równo z parkietem. Jeśli szukacie w grindzie czegoś zagranego z głową i jajami, a z Parricide nie mieliście nigdy styczności (co by było dziwne), nic nie stoi na przeszkodzie, by przygodę z tym zespołem zacząć właśnie od Just Five. Łatwo się wkręcić.
8/10 (demo)
„Kolorowe sny kiedy ja dotykam Ciebie...” śpiewali w swoim największym przeboju sprzed lat chłopcy z Just Five, a w ubiegłym roku, po sześciu latach przerwy, równie przystojni chłopcy z chełmskiego Parricide wysmażyli kolejne dzieło zatytułowane właśnie „Just Five”. Spieszę szybko z wyjaśnieniem, jeśli któryś z fanów disco trafił na tę płytę, że „Just Five” jest tytułem, a Parricide nazwą zespołu - nie odwrotnie. Tak wiem, szkoda, też czekam od lat na nowy album prekursorów nurtu boysbandowego w Polsce, ale musimy na razie zadowolić się tym, co mamy.
No a co tu mamy? Ano Parricide po raz kolejny zaserwował słuchaczom zbiór samych przebojów. Na tacy podano piętnaście piosenek utrzymanych w nurcie bujającego i porywającego do tańca grindcore’a z death metalem i całym mnóstwem humoru. Wszystko zagrano z jajem, werwą i nieskrywaną satysfakcją ze sprawiania słuchaczowi bólu. Tak, ten materiał mocno skopie każdemu tyłek do sinego, choćby nie wiem jak jędrny i sprężysty nie był. Mocna rzecz dla każdego konesera brutalnych dźwięków.
Numery są szybkie, nafaszerowane agresją „jak dobra kasza skwarkami”, świetnie zagrane, z pomysłem i jak na tak nietechniczną stylistykę – bardzo technicznie. Sądzę, że w dużej mierze jest to zasługa potężnej sekcji, w której wykazuje się ‘nowy’ nabytek kapeli, bębniarz Vizun, znany ze współpracy z wieloma mniej lub bardziej znanymi formacjami krajowymi, które za długo by wymieniać. Jego gra jest pełna finezji, polotu i ciągnie cały ten wózek do przodu. Reszta załogi również się spisała, serwując chociażby mnóstwo karkołomnych zagrywek gitarowych, noszących nawet chwilami znamiona grind’n’rolla. Dodatkowo materiał brzmi bardzo soczyście i klarownie, co nie jest takie oczywiste w podobnym graniu. Oczywiście nie ma mowy o sterylności i wygładzaniu, bo to by było już przegięcie pały w drugą stronę, ale w granicach rozsądku i dobrze wyważonych proporcji, jest to z pewnością produkt dopieszczony brzmieniowo. Wokal to również zawodowa robota, ale z tego co się zdążyłem zorientować, w Parricide ryja drze obecnie już ktoś inny. Miałem okazję sprawdzić na żywo i trudno mi ocenić, który z panów jest lepszy. To nie zawody, więc ocenę pozostawiam słuchaczom, każdy może sprawdzić to na swojej skórze. Nie wiem, dlaczego doszło do zmiany na tym stanowisku, ale wychodzi na to, że Prosiak odszedł niedługo po nagraniu materiału, który przeleżał później bite dwa lata do momentu wydania.
Wspominałem o dużej dawce humoru. Przejawia się ona głównie w przerywnikach, będących intrami do poniektórych kawałków. Zdaje się, że użyto kilku piosenek słynnego Kabaretu Starszych Panów i przyznać trzeba, że fajnie się one z rzeźnią Parricide komponują. Do tego kilka zajawek mówionych, zaczerpniętych z popularnych filmików z YouTube, które znać powinni wszyscy. Na zakończenie jeszcze fajna niespodzianka w postaci coveru jednego z numerów Bloodhound Gang. Nie ukrywam, że lubiłem poczucie humoru Gangsterów, więc ten cover jest jak wisienka na torcie. Czasem mam wrażenie, że jest nawet lepszy od oryginału, ale to kwestia indywidualna.
Parricide można lubić, albo się nim brzydzić. Ja do tej pory byłem neutralny, znałem pobieżnie twórczość zespołu, ale nie powodowała u mnie przyspieszonego bicia serca. Nowa płyta jest bardzo porządnym produktem, który łyknąć powinien każdy, komu nieobce są dźwięki krwistego grindcore’a, podlanego jajcarskim sosem. Solidny materiał, którego można posłuchać, jak jesteście wkurzeni, bo mama każe lekcje odrabiać, albo przy świecach na romantycznej kolacji we dwoje. Wspólne śniadanie gwarantowane!
Atrej
1. Promise - Part I
2. Promise - Part II
3. Low - Abiding Society
4. Me
5. My Problem Is Paramount...For Me
6. Dolores Suffers (Such Days)
7. Dolores Screams (The Power Of Faith)
8. My Day
9. Dolores Suffers (My Prison)
10. Dolores Screams (Like Puppet)
11. Dolores Screams (Fight)
12. Debt
13. To Be Like Him
14. Nobody
15. Foxtrot Uniform Charlie Kilo (Bloodhound Gang Cover)
Piotr Sabarański - Guitars, Lyrics
Albert Kraczkowski - Guitars
Łukasz 'Popiół' Popielnicki - Bass
Krzysztof 'Vizun' Saran - Drums
Michał 'Prosiak' Wójcik - Vocals
https://www.youtube.com/watch?v=yAN9bXkf_YA
INITIAL SEEDING. SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!
START WIECZOREM...
|