...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
"Powiedz mi prawdę, powiedz, dlaczego ukrzyżowano Jezusa..." - tymi słowami rozpoczyna się kolejny szczególny w dorobku Pink Floyd album. Nie jest to jednak bynajmniej dzieło zawierające religijne przesłanie. "The Final Cut" to gorzkie rozliczenie z powojenną Anglią i z faktem, że zaprzepaszczono szanse na pokój, otwierające się po zwycięstwie nad faszyzmem. Rozliczeniem sprowokowanym przez smutną, wojenną teraźniejszość (spór zbrojny Wielkiej Brytanii z Argentyną o Falklandy). Album jest dedykowany ojcu Watersa, Ericowi Fletcherowi, żołnierzowi poległemu na froncie drugiej wojny światowej.
Muzyka wypełniająca tę niezwykłą płytę, bliższa raczej późniejszym solowym dokonaniom lidera niż twórczości grupy, to najczęściej tylko dopełnienie, ilustracja tekstów, których tematyką jest zagubienie człowieka w świecie rozdartym przez konflikty i wojny, gdzie politycy wciąż podżegają do nowych starć ("Get Your Filthy Hands Off My Desert", "Southampton Dock", "Not Now John").
W "The Fletcher Memorial Home" Waters proponuje wzniesienie oddzielnego zakładu, w którym chce zamknąć tych właśnie "mężów stanu". Tam mogliby się bawić w swoje wojenne gierki, nie przeszkadzając przy tym innym. W tym ekskluzywnym gronie nie zabrakło miejsca dla Margaret Thatcher (negatywna bohaterka numer 1 całej płyty), Ronalda Reagana i Leonida Breżniewa...
Mimo że to głównie teksty stanowią o wysokiej wartości tej płyty, nie brakuje również pięknej muzyki. Zachwycają jak zwykle solówki gitarowe Davida Gilmoura - w "Your Possible Pasts", "The Final Cut" i przede wszystkim we wspomnianym "The Fletcher Memorial Home". Wspaniale na saksofonie gra gość - Raphael Ravencroft (The Gunner's Dream", "Two Suns In The Sunset").
Na pierwszym planie pozostaje jednak zawsze głos Watersa, potrafiący wyrazić wszystko: ból, złość, szyderstwo, rozpacz, oskarżenie, gorycz oraz wyrzut.
"The Final Cut" zespół Pink Floyd nagrał jako trio - z zespołu wyrzucono wcześniej klawiszowca Ricka Wrighta. Waters zaprosił za to muzyków, którzy później pomogą mu nagrać pierwszy solowy longplay "The Pros And Cons Of Hitch Hiking", między innymi słynnego twórcę muzyki filmowej Michaela Kamena.
"The Final Cut" to ostatnia płyta Pink Floyd przed odejściem Watersa. I nie dowierzajcie krytykom - to płyta naprawdę wielka.
Tomasz Kwiatkowski
“A Collection Of Great Dance Songs” był płytą zupełnie poboczną dla członków zespołu. Jedynie David nieco się zaangażował w jej powstawanie; Nick w tym czasie skupiał się na rodzinnych problemach, a Roger wspólnie z Alanem Parkerem przenosił na kinowy ekran treść albumu „The Wall”.
Ponieważ część znanych z albumu kompozycji w filmie pojawiała się w nowych wersjach (np. „Outside The Wall” z dodanym długim orkiestrowym finałem), pojawiało się wyrzucone w ostatniej chwili z płyty „What Shall We Do Now?”, a dodatkowo Roger dOPISał nowy utwór – „When The Tigers Broke Free”, o śmierci swojego ojca pod Anzio – pojawiła się koncepcja wydania albumu ze ścieżką dźwiękową filmu. Płyta miała się nazywać „Spare Bricks”.
Wtedy admirał Jorge Anaya przekonał pełniącego obowiązki prezydenta Argentyny Leopoldo Galtieriego do zajęcia położonych na południowym Atlantyku Falklandów. Gdy 2 kwietnia 1982 argentyńskie wojsko wylądowało na wyspach – rozpoczęła się długa seria politycznych nacisków i negocjacji. Ostatecznie, 25 kwietnia na wyspach wylądowali brytyjscy żołnierze. Rozpoczęła się wojna o Falklandy.
Dla Rogera Watersa było to spełnienie sennego koszmaru: na jego oczach, z dnia na dzień, wybuchł zbrojny konflikt, niecałe sześć tygodni walk przypłaciło życiem 907 osób. 907 osób takich jak jego ojciec. Do „Tigers…” Roger dOPISał kilka nowych utworów, całość uzupełniając kompozycjami, które odrzucono w czasie wstępnej pracy nad „The Wall”. I zaczęły się sesje.
Trwały długo, pół roku, w ośmiu różnych studiach w całej Wielkiej Brytanii. I o ile poprzednie albumy powstawały w trudnych lub bardzo trudnych warunkach, tym razem nagrywanie było koszmarem. David i Roger skakali sobie do oczu cały czas (Roger autorytarnie przyniósł do studia zestaw utworów, Gilmour i reszta mieli je tylko nagrać, na co David się nie zgadzał), zaproszony jako pianista i aranżer Michael Kamen średnio sobie radził jako mediator, Nick trzymał się przezornie na uboczu. Płyta ostatecznie ukazała się w pierwszym dniu wiosny 1983.
„The Final Cut” to jeszcze większe odejście od klasycznego stylu Pink Floyd niż „The Wall”. W poszczególnych utworach muzyka ma na dobrą sprawę rolę tła, które uzupełnia efekty dźwiękowe i potoki tekstu. Głównym bohaterem tekstu jest jedna z postaci „The Wall” – bezwzględny belfer. „The Final Cut” to jego historia: historia byłego żołnierza, który w roku 1945 brał udział w bombardowaniu Drezna, który widział śmierć wielu swoich przyjaciół w wirze okrutnej wojny – i który nie może pogodzić się z tym, że świat nie wyciągnął z okrucieństwa wielkiej wojny żadnych wniosków, który wciąż prze naprzód w pędzie do samozagłady. Który szuka pocieszenia w butelce. Który wyobraża sobie wszystkich szalonych przywódców świata zamkniętych w jednym odizolowanym zakładzie, gdzie można by ich bez skrupułów wymordować. I który nie może pozbyć się przerażającej wizji, że już wkrótce, lada dzień, nuklearna zagłada może ostatecznie zniszczyć ludzkość.
I tylko wielka szkoda, że udanych (może nawet bardziej niż w przypadku „The Wall”) tekstów Roger Waters nie oprawił równie udaną muzyką. Nie ma tu ani jednej pojedynczej kompozycji, która byłaby choćby bardzo dobra – a na każdej, bez wyjątku, wcześniejszej płycie Pink Floyd przynajmniej jeden wybitny utwór był. Z monotonnej, przytłaczająco ponurej mieszaniny tekstu, efektów dźwiękowych i muzyki wyłania się parę wysepek – „Not Now John” (jedyny utwór zaśpiewany przez Gilmoura) to dynamiczny, żwawy fragment rocka, z bardzo dobrą (i wyeksponowaną – co na płycie zdarza się bardzo okazyjnie) partią gitary; kontrastowe, pełne spokoju przełamywanego wybuchami ekspresji „Your Possible Pasts”; krótkie, fajnie się rozwijające wprowadzenie „The Post War Dream” i finałowe, melancholijne epitafium dla ludzkości – „Two Suns In The Sunset”, ładnie zamknięte partią saksofonu. Może jeszcze – z uwagi na nieco wodewilową aranżację – „The Fletcher Memorial Home”. Tyle tylko, że wszystkie te utwory są po prostu na dobrym poziomie; do szczytów „Comfortably Numb”, „Hey You”, „Waiting For The Worms” jest ciągle daleko (wielka, wielka szkoda, że zabrakło bardzo udanego „When The Tigers Broke Free” – pojawił się dopiero na remasterze z 2004). Cała reszta szybko zlewa się w jedną, monotonną całość.
Z jednej strony: konsekwentna, zwarta wypowiedź antywojenna, bardzo dobre, przejmujące teksty i ponury, dołujący nastrój całości, z drugiej – jednak: porażka artystyczna. Ta płyta chyba jednak nie powinna była ukazać się pod szyldem Pink Floyd: z długich, rozbudowanych, nastrojowych partii instrumentalnych, niepowtarzalnej, jedynej w swoim rodzaju gry muzycznych barw, klimatów i nastrojów, tej charakterystycznej dla zespołu dźwiękowej przestrzeni – nie zostało tu już nic. Muzyka została zepchnięta w tło, potraktowana wręcz służebnie wobec tekstów – z dużą szkodą dla całej płyty. Jak się okazało, wnioski z „The Final Cut” wyciągnęli obaj antagoniści – Roger zaczął bardziej przykładać się do muzyki, przestał traktować ją jako jedynie uzupełnienie tekstu (co znajdzie swoje apogeum na niesamowitej płycie „Amused To Death”), a David… No cóż, David wyciągnął wniosek, który już za cztery i pół roku okaże się tym jedynie słusznym: że Pink Floyd dalej w kierunku wytyczonym przez „Animals” i „The Wall” nie mogli dalej podążać. Że „The Wall” okazał się niesamowitym, jednorazowym strzałem w dziesiątkę, jaki po prostu już się nie powtórzy. Czego „The Final Cut” jest doskonałym dowodem.
Płyta trudna, bardzo ponura, ciężka w odbiorze. Zarazem jedna z tych płyt, którą każdy zainteresowany po prostu musi poznać. Choćby w celu wyrobienia sobie własnej opinii.
Piotr 'Strzyż' Strzyżowski
Po trudach związanych z nagrywaniem albumu "The Wall", promującą go trasą i pracą nad tak samo zatytułowanym filmem, muzycy Pink Floyd postanowili zrobić sobie nieokreślonej długości przerwę. Zespół praktycznie i tak już nie istniał. Był tylko Roger Waters, który w razie potrzeby wzywał do studia Dave'a Gilmoura i Nicka Masona (ale już nie Ricka Wrighta, z którym poróżnił się podczas nagrywania "The Wall"), a także innych muzyków sesyjnych. W planach było jedynie opublikowanie wydawnictwa o tytule "Spare Brick", na którym miały znaleźć się utwory nagrane specjalnie do filmu "The Wall" - głównie alternatywne wersje kompozycji z albumu, ale także jeden odrzut z sesji ("What Shall We Do Now?") i jedna premiera ("When the Tigers Broke Free").
Gdy jednak w marcu 1982 roku wybuchła wojna o Falklandy, Waters postanowił wyrazić swój sprzeciw, tworząc zupełnie nowy materiał (tym samym pomysł "Spare Brick" poszedł do kosza). Udział w nagraniach Gilmoura i Masona uzasadnia wydanie "The Final Cut" pod szyldem Pink Floyd, jednak w rzeczywistości jest to solowy album Watersa. To on skomponował całą muzykę i napisał wszystkie teksty, zaśpiewał w każdym utworze (tylko w jednym wspomógł go Gilmour), a także samodzielnie zadecydował o ostatecznym kształcie wydawnictwa. Warto dodać, że część muzyki powstała już w czasie prac nad "The Wall" ("Your Possible Pasts", "One of the Few", "The Final Cut", a także "The Hero's Return", który oryginalnie nosił tytuł "Teacher, Teacher").
Muzyka zawarta na "The Final Cut" ma bardziej stonowany i mroczniejszy charakter, niż większość wcześniejszych dokonań grupy, jednocześnie zawierając potężną dawkę emocji, przede wszystkim w ekspresyjnych partiach wokalnych Watersa (np. "The Post War Dream", "Your Possible Pasts", "The Gunner's Dream" i "The Final Cut"). Floydowy klimat jest tu obecny głównie dzięki charakterystycznym solówkom Gilmoura z takich utworów, jak "Your Possible Pasts", "The Fletcher Memorial Home" i "The Final Cut". To jedne z najlepszych momentów albumu, obok przepięknych "Paranoid Eyes" i "Two Suns in the Sunset". Ten ostatni wyróżnia się nieco bardziej pogodnym nastrojem, z którym kontrastuje tekst o zagładzie nuklearnej. Trudno wyobrazić sobie lepsze zakończenie albumu, który - jak wszystko wówczas wskazywało - miał być ostatnim w dyskografii zespołu. Świetnym urozmaiceniem longplaya jest natomiast dynamiczny "Not Now John" z ostrymi partiami Gilmoura - zarówno gitarowymi, jak i wokalnymi. Wygładzona wersja utworu (bez pojawiającego się wielokrotnie w tekście wersji albumowej słowa fuck) została wydana na singlu.
Niektóre kompaktowe reedycje dodatkowo zawierają wspomniany "When the Tigers Broke Free" (zamieszczony jako czwarty utwór). Jednak ten patetyczny utwór jedynie zaniża poziom i rozwala spójność tego albumu.
"The Final Cut" zdecydowanie nie może się równać z największymi dziełami Pink Floyd, ale poza tym jest to naprawdę bardzo fajny longplay. Na ogół nie jest on zbyt dobrze oceniany, ale tak już bywa z albumami, które nie przypominają wcześniejszych dokonań danego wykonawcy. Wydany pod nazwiskiem Rogera Watersa byłby z pewnością bardziej ceniony. Zwłaszcza, że Waters jako solista nigdy nie nagrał niczego równie dobrego.
Paweł Pałasz
1. The Post War Dream 3:01
2. Your Possible Pasts 4:26
3. One Of The Few 1:14
4. When The Tigers Broke Free 3:15
5. The Hero's Return 2:43
6. The Gunner's Dream 5:18
7. Paranoid Eyes 3:42
8. Get Your Filthy Hands Off My Desert 1:17
9. The Fletcher Memorial Home 4:11
10. Southampton Dock 2:12
11. The Final Cut 4:42
12. Not Now John 5:01
13. Two Suns In The Sunset 5:19
Subtitled as 'A Requiem For The Post War Dream By Roger Waters'.
Original UK release date: March 1983.
2011 James Guthrie remaster reissued on new label. Comes in gatefold paper sleeve with 12-page booklet.
Performer [Pink Floyd] – David Gilmour, Nick Mason, Roger Waters
Composed By – Roger Waters
Conductor [Orchestra], Arranged By [Orchestra] – Michael Kamen
Drums – Andy Newmark (tracks: 13)
Organ [Hammond] – Andy Bown
Percussion – Ray Cooper
Piano, Harmonium – Michael Kamen
Tenor Saxophone – Raphael Ravenscroft
https://www.youtube.com/watch?v=tFSRooc9yIQ
INITIAL SEEDING. SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!
START WIECZOREM...
|