...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Usłyszycie zarówno przestrzenie, jak i riffy wspierane sekcją smyczkową kontrabasów i skrzypiec, ponadto rozbudowane partie instrumentów dętych - saksofony i trąbkę. W nagraniach łącznie brało udział dwunastu muzyków, co w konsekwencji nadało innych kolorów i nowego brzmienia, oscylującego pomiędzy starą dobrą progresją, psychodelią i awangardą.*
Któż jeszcze u schyłku pierwszej dekady XXI stulecia by pomyślał, iż w latach 2011-2013, dosłownie rok po roku, po trzykroć na polskiej i światowej scenie muzycznej rozbłysną jak supernowa wcale oryginalne dzieła Świetlnej Koorporacji? Po prawdzie, kierowana przez kapitana Maestro X załoga LIGHT COORPORATION po raz kolejny niedługo kazała czekać miłośnikom swej twórczości na nowy materiał. Podobnie bowiem jak ukazanie się drugiej, tak wydanie trzeciej płyty wkrótce po premierze poprzedniczki nastąpiło. I tak debiutanckie Rare DIALECT ujrzało światło dzienne 10 sierpnia 2011 roku, Aliens from Planet Earth 20 czerwca ’12, zaś about 30 maja ’13. Jeden, dwa, trzy, czy to jakiś przekaz, czy to szczególnego coś znaczy? W równie tajemniczym, jak Unikalnym Dialekcie Obcych z Planety Ziemia zapewne, mnie jednak, prostemu, tubylczemu Ziemianinowi, admiratorowi kosmicznej muzy mówi to niewiele, nie przedłużając tedy zbytnio niniejszego wprowadzenia, kieruję swą uwagę ku about, o którym poniższy tekst traktuje. Trzy, dwa, jeden - start!
Zapowiedź nagrania albumu zatytułowanego about pojawiła się już na jednej ze zdobiących debiut fotografii, prezentujących nader wartościową płytotekę, do żywego poruszającą wyobraźnię zawsze wrażliwego na podobne widoki melomana. Na zdjęciu tym znalazł się pośród bogatego a zacnego winylowego grona analog, na którego grzbiecie widniało pięć liter, układających się właśnie w angielskie słowo about. W recenzji Rare DIALECT zapisałem w związku z tym, co następuje: „Mniemać można, iż umieszczenie owej mającej dopiero powstać płyty wśród wspaniałych dokonań wielkich poprzedników LIGHT COORPORATION jest niejako zrodzonym z cichej nadziei pytaniem, czy aby dorobek prowadzonego przez Sobańskiego projektu wejdzie do kanonu bądź trafi pod strzechy, jako i twórczość przytoczonych mistrzów?”. Nie bez kozery przywołuję owo pytanie tu, w niniejszym tekście, dysponując już bowiem niejakim pojęciem o kolejnych wytworach Świetlnej Koorporacji, mogę poważyć się na udzielenie pozytywnej albo negatywnej na nie odpowiedzi, co uczynię jednak dopiero zrecenzowawszy about, wydane, jak i poprzednie dwa albumy grupy, przez RēR Megacorp we współpracy z "ARS"2.
Wkład w muzykę pomieszczoną na tej płycie wniosło nie, jak wcześniej, siedmiu (RD) lub pięciu (AfPE), lecz aż dwunastu instrumentalistów, dzięki którym można posłyszeć głosy nie tylko, występujących już na poprzednich dwóch albumach, gitar elektrycznej (Sobański) i basowej (Struk), perkusji (Krauz), saksofonu (barytonowego - Fetler, tenorowego - Pabierowski, Pijewski, Rogoża), kontrabasu (Oses), skrzypiec (Bielak) czy klawiszy w postaci syntezatora (Szczęsny) tudzież odznaczającego się jakże charakterystycznym brzmieniem pianina Rhodesa (Sobański, Szczęsny), lecz również trąbki (Jankowiak) i fletu (Kucharska). Temu big bandowi, że z przymrużeniem oka zapożyczę z terminologii jazzowej to miano, dyrygował Mariusz Sobański, jak zwykle autor każdej z kompozycji, aranżer i producent całego materiału, zarejestrowanego i zmiksowanego przy użyciu w pełni analogowego sprzętu przez Szymona Swobodę w jego porażyńskim studio Vintage Records. Nadmienić trzeba, iż szatą graficzną zajął się, jak czynił był to już przedtem, Tomasz Lietzau, który tym razem wykoncypował, by na pokrytych głęboką czernią stronach bookletu oraz na okrytym tą samą barwą dysku łatwiej niźli zwykle uwidaczniały się odbitki linii papilarnych, ażeby „każdy człek na świecie miał swój unikalny egzemplarz”. Kto zaś ciekaw jest, jak prezentują się odbitki palców Sobańskiego & Co., ten niechaj zmruży oczy i wejrzy w okładkę about, na której pośród okalających oślepiający rozbłysk szarości i czerni widać pozostawione przez twórców owe osobliwe autografy.
Z dziesięciu zamieszczonych na najnowszym krążku kompozycji gros można było usłyszeć już wcześniej, choć nieraz w zupełnie odmiennych, skrywających się pod nieco innymi tytułami wersjach, bądź na koncertach LIGHT COORPORATION, dla przykładu zwykle otwierający je utwór Tribute to Hugh Hopper, bądź na najpierwszych, ogłaszanych jeszcze własnym sumptem wydawnictwach, takich jak epka Back Up Session (Journey to the Pear’s Heart) lub DVD Beyond a Shadow of a Doubt (Le Voyage au coeur de reves, Warm Red (Test of Personality), Fiction Transferred in to Reality, The Islander). O ile jednak tam utrzymane były raczej w stylistyce ambitnego, przestrzennego, psychodeliczno-progresywno-awangardowego rocka, o tyle tutaj nabrały one wyrazu nieporównanie bardziej jazzowego, w żadnym razie nie zatracając przy tym silnych związków z markową progresją, psychodelią, Canterbury Scene czy RIO. Jak można domyślać się, na OPISywanej płycie poszczególne kawałki, przez kilka lat doszlifowywane i udoskonalane w trakcie występów, otrzymały jeśli nie ostateczne (wszakże pomysłowi a skłonni do improwizacji muzycy nie mają tendencji do stawiania kropki nad „i”), to z pewnością pożądane przez twórców, najbardziej reprezentatywne dla obecnie wykonywanej przez nich muzyki brzmienie.
Wypowiedziane zaraz na wstępie w ciszy słowa Light Coorporation – about, przeprowadzają słuchacza z uniwersum, z rzeczywistego świata, do wykreowanego przez muzyków, jedynego w swoim rodzaju mikroświata barwnych a intrygujących dźwięków, wyrazistych rytmów, zmiennych temp, niezwykłych melodii i oszałamiających harmonii, równie zapadających w pamięć, jak godnych pamiętania kompozycji. A pierwszą z nich jest, jak w ciągu około dwóch początkowych minut INFOrmuje kilkakrotnie przewijający się w tle poważnego a posępnego kontrabasowego mruczenia tape loop, Fiction Transferred in to Reality, utwór może głównie za sprawą chóralnego śpiewu saksofonów rozwijający się w spowitą duszną, minorową aurą melancholijną opowieść, w której dla kontrastu pojawia się lżejsza, urzekająca i czarowna partia fletu, tej zaś towarzyszą skryte gdzieś w cieniu klawisze, ujmująco łagodna, uległa nawet, zagadkowo igrająca gitara oraz idealnie wyważona, stonowana gra sekcji rytmicznej. Zwieńczona jakby przesuwaniem się igły po rowkach płyty gramofonowej, kompozycja ta gładko przechodzi w drugi, zdecydowanie cięższy i ostrzejszy kawałek, Le Voyage au coeur de reves, rozpoczęty od gry na basie, od którego wpadający w ucho a znakomity riff wkrótce przejmuje gitara, wspierana przez epifaniczne klawisze, zdające się rozrywać zasłonę rzeczywistości i z innego świata przez nią przedzierać. Podobnie jednak i tutaj w rozwinięciu następuje nieco spokojniejsze granie, cudna partia ciepło a intymnie brzmiącej trąbki, wspieranej rozgadanym, saksofonowym akompaniamentem, istna cisza przed wrychle powracającą do głosu tęgo tudzież polifonicznie grzmiącą burzą, w której zgiełku słychać nie jedynie wrzaski saksofonów, ale i siarką zalatujące, diaboliczne znaczy się, iskry smykami ze skrzypiec krzesane. Trudno oczekiwać, by szaleństwo to mogło znaleźć ujście w jakimś normalnym zakończeniu, nie dziwi przeto, gdy w zwieńczeniu pośród industrialnych, apokaliptycznych gitarowych gróźb i zawodzeń pojawiają się – cóż za pomysł! - przeczyste śpiewy operowe. Pomiędzy Le Voyage au coeur de reves a czwartym utworem umieszczone zostały zwięzłe, ledwie kilkudziesięciosekundowe, dobywane ze strun brzdęki, enigmatyczne wprowadzenie do rozpoczętego od uderzeń perkusyjnych Dancing in the Sun Eclipse, w którym poza fenomenalną grą instrumentów dętych, zrazu pełną owego dowcipnego brzmienia vide Canterbury Scene, pojawiają się do żywego poruszające, przenikające w głąb samego jestestwa partie smyków, wśród których na szczególne wyróżnienie zasługuje kipiące uczuciem, buchające emocją, absolutnie zniewalające i godne wielokrotnego odtwarzania, dramatyczne a żarliwe solo na skrzypcach. Po Dancing in the Sun Eclipse, na wejściu ostrym i zwariowanym, przy końcu subtelnym, okraszonym łagodną gitarą i takimż bębnieniem, następuje Test of Personality. Utwór to raz bardziej gwałtowny i zdecydowany, raz mniej intensywny a bardziej stonowany, jak Le Voyage au coeur de reves odznaczający się świetnym riffem, ponownie zapodanym gitarzyście przez obsługującego bas Struka, którego basso ostinato ani na moment nie odpuszcza, z jednej strony przydając kompozycji ciężaru, z drugiej – do spółki z saksofonami oraz wybornie bijącym w perkusję Krauzem napędzając Sobańskiego, z inwencją i swadą dającego czadu na szarpistrunie. W zamknięciu nieco wyciszony, przyjemnie łączy się ten numer z szóstym, On the Earth Edge, w którym syntezator rozrzedza gęstą atmosferę, jaką wytwarza pracująca niczym biceps profesjonalnego kulturysty sekcja rytmiczna, bas, perkusja i okazjonalnie wysuwająca się na pierwszy plan gitara, podpierana przez sekcję instrumentów dętych, w tym urokliwie brzmiącą trąbkę i chór saksofonów. W sumie jedną po drugiej usłyszeć można solówki kilku instrumentów, kolejno basu, klawiszy, trąbki, gitary, saksofonu. W niedługim Talking (Fiction Transferred in to Reality) brzmienie piano Rhodesa komicznie przeplata się z nałożonymi na siebie loops, odtwarzającymi męski głos, gadający między innymi o Maestro X, Rare Dialect i Aliens from Planet Earth. Po tym intermedium następuje pierwsza z ujawnionych przed kilkoma tygodniami przez LIGHT COORPORATION kompozycji zawartych na about, a tą jest porywająca, przyprawiona nutą zadumania i melancholii Tribute to Hugh Hopper, niepozbawiona zresztą i sporej dozy humoru. Dedykowany pamięci jednego z ojców sceny kanterberyjskiej, zmarłego w 2009 roku Hugh Hoppera, członka takich grup, jak Daevid Allen Trio, The Wilde Flowers czy Soft Machine, utwór ten posiada wszelkie zadatki na to, by stać się przebojem w co ambitniejszych stacjach radiowych. Bo czegóż w nim nie ma? Są chwytliwe, zakręcone i ekspresyjne, z miejsca zapamiętywalne rytmy i melodie, szałowe przejścia, jest równie odjazdowe, jak udane solo gitarowe… Zaiste, znakomita to kompozycja, taka, dzięki której zapewne i po latach będzie się pamiętać i z uznaniem wspominać o Świetlnej Koorporacji. Przedostatni na albumie numer to „Wyspiarz”, The Islander, zrazu zdający się bardziej pasować do fascynującego Aliens from Planet Earth albo nawiązywać do awangardowych i eksperymentalnych prób z Rare DIALECT, ergo The Legend of Khan’s Abduction i Merchaw Zman. Jednak po niespełna dwóch minutach, za sprawą mocnego wejścia perkusyjnego, kawałek ten przeradza się w bardziej zorganizowaną i zwartą strukturę, w której prym zdają się wieść tak istotne na całej płycie dęciaki, dla których pOPISów podstawę zapewniają oczywiście perkusja, klawisze Rhodesa, a także gitary basowa i - wyraźnie skłaniająca się ku eksperymentom – elektryczna. Jak obie poprzednie płyty, tak i ta, zanim wybrzmi do końca, uracza odbiorcę wymowną ciszą, tym razem dość, by nie rzec - nazbyt długą. Dzieło wieńczy nawiązujące do jego początku, majestatyczne, kontrabasowe It, repryza ewokująca głośno dumających, pomrukujących olbrzymów, jakimi po uważnym wysłuchaniu about jawić mogą się biorący udział w jego stworzeniu instrumentaliści.
Reasumując, trwające niewiele ponad trzy kwadranse about gwarantuje skłonnemu do podejmowania muzycznych wyzwań słuchaczowi istną ucztę i przygodę muzyczną, mniej stonowaną i zachowawczą, a bardziej nieprzewidywalną, śmiałą i oryginalną aniżeli udane Rare DIALECT, mniej introwertyczną i nieprzeniknioną, bardziej zaś konkretną i zwartą niźli wspaniałe przecież Aliens from Planet Earth. Twórczo wyzyskując swą erudycję muzyczną, czerpiąc i kondensując płynące z niej wielorakie inspiracje, stworzył Mariusz Sobański wraz z kierowanymi przez się muzykami płytę fenomenalną, nieomal doskonałą, poważę się nawet na stwierdzenie, że wybitną, wypełnioną po raz wtóry muzyką, która skuteczniej oprze się od gros współczesnych sobie, „głośnych” nagrań upływowi czasu, stanowiąc także po latach dzieło, do którego kolejne pokolenia muzyków będą w ten czy inny sposób nie tylko mogły, ale i chciały nawiązywać. Któż bowiem nie pragnąłby stworzyć podobnie idealnie wyważonego, od początku do końca wypełnionego znakomitymi kompozycjami, odznaczającego się doprawdy pięknym, ciepłym, intymnym i niepowtarzalnym brzmieniem, utrzymanego w duchu vintage arcydzieła? A też można się zastanawiać, czy uda się Sobańskiemu & Co. przebić about, które obecnie jawi się - przynajmniej mnie - jako opus magnum w dyskografii grupy?
Natomiast odpowiadając na pytanie, czy dorobek LIGHT COORPORATION wejdzie do kanonu tudzież zbłądzi pod strzechy? Cóż, z tym ostatnim, zatem zdobyciem znacznej popularności, przy nastawieniu większości radiowców czy słuchaczy, może być trudno, mimo że dotychczasowe dokonania grupy stoją, w porównaniu z tylu innymi tworami muzycznymi, na bardzo wysokim poziomie, wyróżniając się pośród nich artyzmem i oryginalnością, jak również ceącą szanujących się artystów swobodą twórczą i bezkompromisowością. Lecz nawet jeśli ani popularność, ani sukces komercyjny, nie są Obcym z Planety Ziemia pisane, to znalezienie się w światowym kanonie muzyki ambitnej i wartościowej mają oni zapewnione. Ba, dzięki wydaniu about, kanon już współtworzą, o czym jeszcze mało kto wie, a o czym każdy może przekonać się na własne uszy, odtwarzając to nagranie. Ja już to wiem, tedy na mojej półce ta i pozostałe płyty Świetlnej Koorporacji dumnie prężą swe grzbiety pośród dzieł takich klasyków, jak Daevid Allen, Egg, Gong, Hatfield and the North, Henry Cow, King Crimson, Soft Machine, Univers Zéro czy Robert Wyatt.
Do diaska, nosa mieli Sobański z Lietzauem, zawczasu umieszczając about obok albumów tych i innych twórców na wspomnianej, zdobiącej Rare DIALECT fotografii.
* Cytuję słowa Mariusza Sobańskiego zawarte w „Konwersując z Alienem „o” Dialekcie i nie tylko”, wywiadzie, jakiego udzielił mi na początku 2013 roku.
Krzysztof Niweliński
Na swoim trzecim albumie Light Coorporation pozbył się jednocześnie dwóch bolączek obu poprzednich płyt - niekorzystnej proporcji dynamicznych utworów do powolnych i spokojnych oraz niedostatecznego udziału gitarzysty i lidera, Mariusza Sobańskiego. Na "About" wszystko jest na swoim miejscu i dzięki temu jest to poważny kandydat do miana najbardziej interesującego dzieła grupy. Z pewnością pomogło także poszerzenie instrumentarium, dzięki któremu muzyka Light Coorporation nabrała bardziej różnorodnego brzmienia. Usłyszymy tu trzy saksofony tenorowe, jeden barytonowy, flet, trąbkę czy syntezatory. Zapewne dla zachowania charakterystycznego stylu, Sobański postanowił zatrzymać większość składu z poprzedniego albumu, a także zaangażować ponownie Michała Pijewskiego i Michała Fetlera, którzy brali udział przy nagrywaniu debiutu. Osobliwe brzmienie grupy wykrystalizowało się już całkowicie, a jednocześnie jeszcze bardziej wyraźne stały się inspiracje w postaci Sceny Canterbury, a także wywodzącego się bezpośrednio z tego stylu ruchu Rock In Opposition. Największy wpływ na zespół przy tworzeniu "About" zdecydowanie wywarł Henry Cow. O ile na debiucie muzyka grupy wydawała się wręcz nienaturalnie poukładana, tak tutaj jest już znacznie bardziej odjechana. Nie jest to nawet w połowie tak pokręcone i skomplikowane granie, jak w przypadku wyżej wspomnianej grupy, jednak muzycy skutecznie unikają zbyt przystępnych struktur i często zdają się grać przeciwko sobie. Zresztą warto w tym miejscu dodać, że niezależną wytwórnię Recommended Records, wydającą także albumy Light Coorporation, stworzył współzałożyciel Henry Cow, Chris Cutler.
Początek w postaci "Fiction Transferred In To Reality" jest, jak przystało na Light Coorporation, powolny i stonowany. Przy tym jednak bardzo intryguje za sprawą skradających się dźwięków gitary i pięknych partii fletu w wykonaniu Barbary Kucharskiej. W drugiej części pałeczkę przejmują saksofony tenorowe, przywołując wszechobecny na debiucie mroczny klimat rodem z kryminału. Na szczęście już wraz z "Le Voyage Au Coeur De Reves" przychodzi spora dawka energii - przy słuchaniu "Rare Dialect" na taką kompozycję trzeba czekać aż do przedostatniej ścieżki. Sobański ostrym riffem tworzy świetne tło dla pOPISu saksofonu, który znów ma najwięcej do powiedzenia na albumie. Jednak tym razem gitarzysta daje od siebie nieco więcej, niż wcześniej i odgrywa ważną rolę (co niekoniecznie musi znaczyć, że jest na pierwszym planie) w niemal każdym utworze.
Króciutką przygrywkę na gitarze akustycznej pod tytułem "Man On The Earth Edge" lepiej pominąć milczeniem (te niewnoszące niczego miniaturki to prawdziwa zmora), ale zaraz po niej nastaje "Dancing In The Sun Eclipse" z fantastyczną melodią saksofonu. Gitara znów ogranicza się do tła, jednak robi to w iście pięknym stylu, ubarwiając mimo wszystko całą kompozycję.
W "Test Of Personality" i "On The Earth Edge" ten schemat w zasadzie się powtarza, ale wszystkie utwory mają na tyle różne - i przy tym świetne - melodie, że nie sposób uznać to za wadę. Za to w "Tribute To Hugh Hopper" (hołd dla wybitnego basisty związanego przede wszystkim z zespołem Soft Machine, zmarłego w 2009 roku), proporcje odwracają się na rzecz gitary, której misterne dźwięki i piękny, niby-bluesowy motyw, tworzą równie wciągający klimat, co saksofony. Pod koniec "The Islander" (z długim, ciekawym wstępem) dołącza Marcin Szczęsny grający na pianinie elektrycznym, którego delikatne dźwięki fajnie kontrastują z ostrzejszym brzmieniem gitary. Dość niespodziewanym zakończeniem albumu jest "It" - dwie i pół minuty przeszywających dźwięków kontrabasu, wydobywanych z pomocą smyczka. Niby odstaje od reszty albumu, ale pasuje do niego klimatem. Sam jednak wolałbym usłyszeć to jako wstęp do jakiegoś utworu, a nadawałby się do tego świetnie.
Na "About" zespół Light Coorporation pokazał się od najlepszej, jak dotąd, strony. Trudno obecnie wyobrazić sobie bardziej osobliwy i oryginalny polski zespół, mimo że jego inspiracje sa dosyć wyraźne. Życzyłbym grupie, by w końcu zdobyła nieco większą popularność (nie tylko wśród naszych rodaków), choć odnoszę wrażenie, że muzycy sami jej nie chcą i nie potrzebują. Być może właśnie dzięki takiemu podejściu tworzą tak wspaniałą muzykę, gotową przynieść wiele przyjemności każdemu, kto się z nią zetknie, choćby czystym przypadkiem.
Paweł Kłodnicki
1. Fiction Transferred In To Reality [07:21]
2. Le Voyage Au Coeur De Reves [05:15]
3. Man On The Earth Edge [00:48]
4. Dancing In The Sun Eclipse [05:38]
5. Test Of Personality [04:56]
6. On The Earth Edge [04:47]
7. Talking (Fiction Transferred In To Reality) [01:29]
8. Tribute To Hugh Hopper [05:04]
9. The Islander [08:51]
10. It [02:31]
Mariusz SOBAŃSKI - gitary, piano Rhodes
Paweł ROGOŻA - saksofon tenorowy
Michał PIJEWSKI - saksofon tenorowy
Daniel PABIEROWSKI - saksofon tenorowy
Michael FETLER - saksofon barytonowy
Kuba JANKOWIAK - trąbka
Basia KUCHARSKA - flet
Robert BIELAK - skrzypce
Piotr OSES - kontrabas
Marcin SZCZĘSNY - piano Rhodes, syntezator
Tom STRUK - gitara basowa
Miłosz KRAUZ - perkusja
https://www.youtube.com/watch?v=sLVXaSp8bck
INITIAL SEEDING. SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!
START WIECZOREM...
|