...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Ta płyta miała się ukazać już w zeszłym roku. Los spłatał jednak Norwegom nie lada figla – studio stanęło w płomieniach, ogień strawił większość sprzętu. Premiera nowego dzieła grupy musiała zostać sporo przesunięta w czasie. Trzeci album w dorobku Magic Pie, zatytułowany „The Suffering Joy”, wydany wreszcie pod koniec stycznia, zdaje się potwierdzać, że aspiracje grupy do utrzymania wysokiego poziomu wyznaczonego przez poprzedni album, nie są czczymi ambicjami.
Z drugiej jednak strony można by się zastanowić, czy norweska grupa w swoich artystycznych poczynaniach nie jest zbyt powściągliwa. Zespół ma bowiem wszelkie atuty, by stać się jednym z lepiej dostrzegalnych punktów na progrockowej mapie świata – umiejętność tworzenia zgrabnych, acz kompleksowych form, ozdabiania ich doprawdy pięknymi melodiami, wysoki kunszt wykonawczy, barwny wybór używanego instrumentarium, stronę wokalną złożoną z trzech znakomicie uzupełniających się głosów… Wydaje się jednak, że nieco brakuje Norwegom odwagi, by owe uwarunkowania wykorzystać w sposób bardziej błyskotliwy, wszak powstał album może nie bliźniaczo podobny do poprzedniego, „Circus of Life” , ale na pewno nie zmieniający choćby na milimetr stylistyki, jaką przyjęła druga płyta zespołu.
Po wyjęciu „The Suffering Joy” z kontekstu wcześniejszych dokonań formacji, trzeba jednak oddać sprawiedliwość Norwegom – formacja ta faktycznie umie tworzyć progrocka na naprawdę porządnym poziomie. To muzyka pełna energii i witalności, z pewnością mogąca przypaść do gustu sympatykom dźwięków spod znaku choćby Spock’s Beard, czy Transatlantic. Grupa potwierdza, że bardzo biegle porusza się w długich, rozbudowanych formach, w naturalny i logiczny sposób łącząc nastroje i brzmienia (jedynie mniej przekonywująco wypada w quasi-progmetalowych próbach łamania rytmów, jak choćby w czwartej części suity „A Life’s Work”). Jedyny na płycie utwór o „radiowym” czasie trwania (traktując podzieloną na cztery indeksy suitę jako całość), „Endless Ocean”, wypada równie naturalnie i zadowalająco – to trwająca zaledwie trzy minuty urocza ballada, będąca wyrazem połączenia dwóch bardzo cennych atutów Magic Pie – ładnych melodii śpiewanych na kilka głosów.
„The Suffering Joy” jest więc naprawdę udanym albumem. Dla części odbiorów może być to wyjątkowa rzecz, do której ze sporą przyjemnością będą wracać. Nie da się jednak ukryć, że dla wielu innych może okazać się ona substytutem poprzedniego wydawnictwa Magic Pie, lub na odwrót. Na pojawianie się dzieła równie dobrego, ale w swojej klasie wyjątkowego, trzeba będzie poczekać, trzymając przy tym kciuki, oby tym razem Norwegom nic niefortunnego nieoczekiwanie nie stanęło na drodze.
Przemysław Stochmal
Do sięgnięcia po najnowsze wydawnictwo Norwegów z Magic Pie zachęca już sama ciekawa, dość klimatyczna okładka (w środku książeczki tego typu grafik jest więcej). Wkładamy płytę do odtwarzacza, wciskamy play i zaczyna się prawdziwa uczta dla uszu. O tak, album "The Suffering Joy" to nie lada gratka dla koneserów progresywnego grania. Płyta dla osób, które lubują się w dźwiękach, które nie sposób ogarnąć od pierwszego przesłuchania. Wydaje się, że najlepiej mogą się w tym odnaleźć fani grup pokroju Transatlantic czy The Flower Kings. Ta płyta wręcz onieśmiela słuchacza mnogością pomysłów, które rozwijają się, zapętlają, krzyżują, wykonują nagłe zwroty a jednocześnie pełne są dobrych melodii. Nagrać płytę skomplikowaną do granic absurdu dla takich wirtuozów jak muzycy Magic Pie zapewne nie byłoby problemem. Oni postanowili jednak stworzyć materiał, który zawierając wszystkie najlepsze cechy progresywnej sztuki i będąc wymagającym posiada wszystkie zalety krążka, którego się po prostu wyśmienicie słucha.
Rewelacyjne chórki (chwilami przywodzące na myśl Shadow Gallery) czy pojawiające się partie kobiece (tu dla odmiany kłania się Kaipa) to jedne z wielu zalet płyty. Fragmenty instrumentalne odkrywają swoje ukryte walory za każdym kolejnym przesłuchaniem a gracja z jaką instrumentaliści wygrywają kolejne dźwięki, w połączeniu z ich nieprzeciętnymi umiejętnościami wzbudza szacunek (zawsze się w takich przypadkach zastanawiam jak oni to grają na koncertach). Klawisze toczą boje z gitarami, perkusja nabija połamane rytmy (chwilami zespół ociera się wręcz o prog metal) a nad wszystkim króluje rewelacyjny głos wokalisty (kurcze, znów mam pewne skojarzenie, tym razem z... Brucem Dickinsonem - niektóre dźwięki obydwaj panowie wydobywają ze swych gardeł w niemal identyczny sposób).
"The Suffering Joy" to bardzo udana pozycja i proponuję zwrócić na nią baczną uwagę aby w natłoku wydawnictw, które będą miały premierę w tym roku, nikomu nie umknęła. Zabawa dźwiękami to niełatwa forma ekspresji (zapewne każdy kto ma pierwszy raz w dłoni jakiś instrument wie co mam na myśli). Szanujmy więc i doceniajmy takie zespoły jak Magic Pie, którzy tworząc nieco z boku sceny i bez spektakularnych sukcesów nagrywają muzykę przez duże "M"!!
9/10 (Piotr Michalski)
The latest outing from Norwegian progressive rock band Magic Pie has been garnering rave reviews in most prog circles, and after hearing The Suffering Joy for myself, it's not hard to understand why. I have no hesitation in calling Magic Pie's third full-length album one of the best progressive rock albums of the "new"-era. Although my interest in the modern symphonic prog scene has waxed and waned over time, Magic Pie's third effort is one of the best things I've heard in a long while. My first listen to The Suffering Joy left me speechless, and every other consecutive listen further increased my enjoyment. This was my introduction to Magic Pie, and I think it's a great place for anyone to check out these Norwegian behemoths.
The music on The Suffering Joy is symphonic progressive rock with obvious influences from The Flower Kings, Spock's Beard, IQ, Transatlantic, Genesis, and Yes. Although one could criticize Magic Pie for wearing their influences on their sleeve, the end result is still unique and (most importantly) expertly crafted. The frequent vocal harmonies especially remind me of The Flower Kings, and Magic Pie pulls off these harmonies every bit as excellently as their Swedish neighbors. In the music itself, there are melodic neo-prog sections, jazzy electric piano and guitar bits, and even some borderline-metal riffs. This is a fairly unique and eclectic album, and never does Magic Pie come across as a "clone band" of any sort.
The album opens up with the monster 27-minute, 4 part epic titled "A Life's Work". Filled with everything that a prog fan could possibly dream of, this epic could really give Transatlantic a run for their money. The next track, "Headlines", has a bit more of a neo-prog flavor and is another highlight. The short acoustic "Endless Ocean" is a beautiful track and actually one of my favorites as well. "Slightly Mad" is a heavier symphonic piece that even hints towards the heaviness and complexity of Echolyn. "Tired" is a softer song that nods especially in the direction of IQ or Pendragon. This 15+ minute epic is yet another brilliant highlight. "In Memoriam" is a stellar conclusion to this masterpiece, and yet another expertly crafted song from Magic Pie. This is an album with "all filler, no killer", so to speak. Try as I might, finding a weak spot is a difficult task.
One of the best things about Magic Pie is their talent as musicians, vocally and instrumentally. In addition to the breathtaking vocal harmonies I've mentioned earlier, the band is one of the most musically gifted out there. Add in a terrific production with a professional sound, and you have one of the most aesthetically pleasing prog rock albums in recent memory.
I was blown away at first listen by The Suffering Joy, and my satisfaction has only increased over time. Magic Pie is a relatively new band to me, but this masterpiece assures that they won't ever fall off my radar. The Suffering Joy can honestly be considered one of the finest modern prog albums I've ever heard - and I've heard more than my share of those! I'll give this a 5 star masterpiece stamp and an "essential purchase" label for any prog rock fan. Expressing my excitement about this album in review form is difficult, but the only thing anyone needs to gather from this review can be summed up in one word - MASTERPIECE!
J-Man
1. A Life's Work (24:18) Guest, Vocals–Maria Bentzen
Pt. 1 - Questions Unanswered 1:17
Pt. 2 - Overture 3:24
Pt. 3 - A Brand New Day 2:28
Pt. 4 - The Suffering Joy 17:09
5. Headlines 9:30
6. Endless Ocean 3:12
7. Slightly Mad (Guest, Vocals–Maria Bentzen) 9:48
8. Tired (Female Voice–Lene Monge Stenberg) 15:22
9. In Memoriam 8:40
Recorded at Progstock Studio in Moss, Norway and at Kim's HomePage basement studio. Drums recorded at Audiovisjon Studio.
Bass - Lars Petter Holstad
Drums, Percussion - Jan Torkild Johannessen
Guitar [Guitars], Vocals, Guitar Synthesizer - Kim Stenberg
Keyboards, Vocals - Gilbert Marshall
Lead Vocals - Eiríkur Hauksson
Vocals - Eirik Hanssen
https://www.youtube.com/watch?v=8vmcbI1ATFU
INITIAL SEEDING. SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!
START WIECZOREM...
|