Ex-torrenty.org
Muzyka / Rock
ARCADIUM - BREATHE AWHILE (1969/2010) [WMA] [FALLEN ANGEL]


Dodał: xdktkmhc
Data dodania:
2022-09-25 15:31:17
Rozmiar: 354.99 MB
Ostat. aktualizacja:
2022-09-25 15:31:08
Seedów: 5
Peerów: 2


Komentarze: 0

...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...


O grupie ARCADIUM i jej jedynej płycie usłyszałem po raz pierwszy gdzieś na początku lat 80-tych. Na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku przeglądałem winylowe płyty przywiezione przez kolekcjonerów, marynarzy i różnej maści sprzedawców szukając coś dla siebie. Czarne krążki przywożone z Zachodu były wówczas rarytasami i obcowaniem z nimi choć przez chwilę było dla mnie radością bezcenną. Na jednym ze stoisk dwóch dość poważnie wyglądających gości gawędziło o muzyce, swoich ulubionych płytach i w pewnej chwili jeden z nich powiedział: „Wróciłem wczoraj ze Sztokholmu. Eynar kupił sobie „Breathe Awhile” ARCADIUM za 800 dolców. Chłopie, ależ ten album jest obłędny. Od przodu i od tyłu!” Zbladłem. Jeszcze raz powtórzyłem sobie w myślach zasłyszaną INFOrmację, a potem w pamięci szybko przeliczyłem ile wynosi moja miesięczna pensja w „zielonych”. Wyszło coś około… dwudziestu czterech dolarów. Tak się wtedy zarabiało. Szok! Wbiłem sobie w głowę wykonawcę i tytuł albumu wybijając z niej jednocześnie możliwość posiadania go na swej półce. Nie za takie pieniądze! Na szczęście kilka lat później przyszła era płyty kompaktowej, a wraz z nią reedycje unikalnych pereł muzycznych. W 2000 roku włoska Akarma wznowiła ją po raz pierwszy w bardzo niskim nakładzie. Nie załapałem się. Dwanaście lat później zrobił to raz jeszcze Repertoire wydając srebrny krążek w oczyszczonej wersji z dwoma bonusami. Najdłużej wyczekiwany klejnot zapomnianej muzyki w końcu został zdobyty.

Ta znakomita płyta, która ukazała się w listopadzie 1969 roku odważnie wyszła poza obowiązujące wówczas sztywne ramy psychodelii łącząc ją z rodzącym się dopiero rockiem progresywnym. Piątka młodych ludzi o wielkiej wrażliwości muzycznej wpisała się w kierunek, który wyznaczyła wespół z takimi zespołami jak The Crazy World Of Arthur Brown, Iron Butterffly i Vanilla Fudge. Pięćdziesiąt cztery minuty muzyki. Siedem znakomitych utworów i przysięgam – niemal każdy z nich to prawdziwa perła! Płyta pełna żaru, emocji, pasji, kontrastów i wysublimowanego piękna. Łącząca wspaniałe melodie z naturalnym, surowym brzmieniem, które (przyznaję szczerze) bardzo mi odpowiada. Instrumentem wiodącym (na równi z gitarą) były organy Hammonda rozdzierające serce i wyciskające sok z duszy. Taki poważniejszy The Doors w połączeniu z wczesnym Van Der Graaf Generator. Do tego ten zdesperowany głos wokalisty i autora wszystkich kompozycji – Miguela Sergidesa. Śpiewa tak, jakby miał nastąpić koniec świata, lub śmierć (w najlepszym na płycie, ostatnim utworze – w końcu nadchodzi). Ile w jego głosie bólu, smutku i zwątpienia, bezsilności i pesymizmu (teksty zbyt optymistyczne nie są, oj nie). Tak śpiewać można (jeśli w ogóle można – ja próbowałem – nie wychodzi) tylko raz w życiu. Szkoda, że ten ewidentnie utalentowany artysta po nagraniu płyty przepadł bez śladu.

Album „Breathe Awhile” zaczyna się długą, 12-minutową rozbudowaną i zróżnicowaną kompozycją „I’m On My Way” wiodącą od progresywnych klimatów, piaskowych burz i wyciszeń, aż po ostre i zdecydowane riffy zagrane na końcu z ogromną werwą, pasją i przekonaniem, oraz świetnym solem gitarowym (dokładnie 4 minuta i 10 sekunda) Roberta Ellwooda. Potem jest zatrważająco psychodelicznie-hard rockowo. Rozbujany „Poor Lady” to już absolut – chwytliwy i na pozór pogodnie melodyjny z ultra przejmującym, rewelacyjnym wokalem. Jest w nim coś smutnego i wstrząsającego. Pierwszą część oryginalnej płyty kończy 8-minutowy „Walk On The Bad Side” pełen dynamicznych instrumentalnych pasaży o wyraźnie psychodelicznych korzeniach. Ze wspaniałymi Hammondami, brudnymi gitarami i przecudownym wokalem, które wyrywa serce z piersi.

Drugą stronę płyty otwiera „Woman Of A Thousand Years” w którym ponownie rządzą wspaniałe organy, pełne pasji wokale i lekko narkotyczny refren. „Change Me” rozpoczyna się cudowną, wysmakowaną gitarą. Bardzo urokliwy i melodyjny kawałek, w którym jest smutek i nostalgia. Jest też taka jakaś desperacja i depresyjna namiętność, którą dwadzieścia lat później próbowały wskrzesić kapele z Seattle. Zaraz po nim następuje świetny, bardzo intensywny „It Takes A Woman” utrzymany niemal w heavy rockowym klimacie. Ach te świetne riffy! Jednak moim ulubionym utworem, który powalił mnie na kolana jest zamykający całość ekspresyjny, a jednocześnie melancholijny do granic „Birth, Life And Death”. Kapitalny 10-minutowy numer pełen dynamicznych partii organów, intensywnych partii solowych gitary i chwytających za serce partii wokalnych. Siła, charakter, dostojeństwo i elegancja tego utworu jest niewiarygodna. To jeden z najważniejszych jak dla mnie „dziesięciominutowców” wszech czasów. Cudowne zakończenie płyty, która ma w sobie coś z wielkiej, ponurej tajemnicy i jest jedną z najsmutniejszych jaka ukazała się w tamtym czasie.

Oryginalny album wydała londyńska firma Middle Earth. W rzeczywistości był to dość popularny w tym czasie klub muzyczny skupiający wokół siebie kilka amatorskich zespołów rockowych. Tak na marginesie – to właśnie ludzie z Middle Earth wydali także album „Power Of The Picts” znakomitej, dziś już (niestety niesłusznie) zapomnianej szkockiej grupy Writing On The Wall. Okładkę do „Breathe Awhile” zaprojektował Mike McInnerney, twórca okładki „Tommy” grupy The Who, zaś nagrań dokonano (prawdopodobnie) za pierwszym podejściem w niewielkim studio na Chados Street należącym do Pye Records.

Jak już wcześniej wspomniałem wersja CD zawiera dodatkowe dwa utwory pochodzące z niezwykle rzadkiego singla wydanego w październiku 1969 roku. „Sing My Song” i „Ride Alone” to dwie przepiękne ballady podlane psychodelicznym sosem i „…z wokalami przy których nie żal umierać” jak napisał wówczas jeden z brytyjskich recenzentów.

ARCADIUM… Kolejna legendarna, choć kompletnie zapomniana grupa z końca lat 60-tych, która zapoczątkowała rock progresywny. Jej jedyny album wyprzedził swój czas o kilka lat i moim skromnym zdaniem należy do bardzo ścisłej czołówki najlepszych heavy – psychodelicznych krążków w historii gatunku. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Jeśli ktoś jej jeszcze nie zna powinien ją poznać. A potem koniecznie zdobyć!

Zibi
Słuchając albumu grupy Arcadium zastanawiałem się, czy gdyby ukazał się on nie w roku 1969, a w 2009 (równo 40 lat później!!!), to czy zdobyłby jakąś popularność, czy ktoś by o tej grupie usłyszał?... Szczerze, to nie wiem. Dziwne zaiste są wyroki boskie. Bo czy nie dziwne i zdumiewające jest to, że tak cudowna płyta gdzieś tam, te 40 lat temu, przepadła? Mógłbym zadawać to pytanie w każdej recenzji, a i tak nikt nie zna na nie odpowiedzi. Dlaczego myślałem o roku 2009? Obiektywnie muszę w tym miejscu przyznać, że to muzycznie bardzo dobry rok. Zaskakująco dużo dobrych, nowych płyt (nie wspominam o remasterach THE BEATLES czy GENESIS lub CAMEL - to płyty-pomniki i Sztuka przez duże S). Bardzo fajne, miejscami bardzo dobre, nowe płyty wydali SBB, MARILLION, IAN GILLAN, IQ, HEAVEN AND HELL, BOB DYLAN, RAY WILSON, PETER HAMMILL, STING, MARK KNOPFLER czy młodsi koledzy DEPECHE MODE, U2, MORRISSEY, BELIEVE, RIVERSIDE, PORCUPINE TREE, GAZPACHO i LACRIMOSA. Gdzie by była płyta grupy ARCADIUM Anno Domini 2009 (High Definition?). Mimo tylu wspaniałych płyt nie mam wątpliwości, że na samym szczycie. Bo muzyka zespołu niezwykłą i ponadczasową jest. I taką będzie zawsze.

Siedem utworów. W tym trzy długie (od 8 do 12 minut). Siedem utworów utrzymanych głównie w wolnym, podniosłym i dostojnym tempie. Muzyka momentami jest dynamiczna, a czasem wręcz melancholijna. Wszystko to podlane jest psychodelicznym sosem z ogromną ilością organów Hammonda i świetnymi partiami gitary. Wokalista - Miguel Sergides - śpiewa tak, jakby miały nastąpić koniec świata lub śmierć (w najlepszym na płycie, ostatnim utworze – w końcu nadchodzi). Ile w jego głosie smutku, ile bólu i zwątpienia (teksty zbyt optymistyczne nie są), bezsilności i pesymizmu. Tak zaśpiewać można (jeśli w ogóle można - ja próbowałem – nie wychodzi) tylko raz w życiu. Nie wiadomo co ten pan robił po wydaniu tej płyty – słuch o nim zaginął...

Panie, Panowie, fani rocka progresywnego. Fani dobrej, ponadczasowej muzyki. Koneserzy Sztuki. Tę płytę trzeba posłuchać, tę płytę trzeba posiadać. Zdobycie jej nie jest łatwe (analog to wydatek co najmniej 500 euro), można w necie upolować kompakt. Warto.

Michał Mierzwiński

This is a true gem of late 1960's acid rock, presenting a very depressed and sincere vision holding both composed and improvised themes. Miguel Sergides is truly the heart of this band. His skillful songwriting talents shine in the constructed parts of this record, passionate voice being strong and creating powerful emotional load. Other dominant elements of the music are strong organ keyboards and guitars weaving beautiful webs of harmonies over it, and also releasing fiery distorted solos. Vanilla Fudge's "Renaissance" album is stylistically a close comparison with this record. Though Arcadium's music is celestial and very trippy, the band found inspiration for their lyrics from themes of the secular world, the quest of being a good human being, a man, a lover.
The album starts mysteriously with mantra like webs building up nearly twelve minutes long opener "I'm on My Way". The surrealistic haze reminds of very early Hawkwind recordings, especially the calm part with descending voices, slowly gaining power. After six minutes the vocals are introduced in a dreamy and calm space. The descending voice part returns as a chorus, and strong force pulses more powerfully within the surface. Tasty ocean soundscapes opens "the way" where the singer heads, and a fabulous bluesy psych rock jamming begins. Here the vocal lines turn to more aggressive, and the raw and archaic sounds underline the power of this music. "Poor Lady" presents the band's skills in short and powerful psych rock songs with both catchy minor melodies and strong feeling of surreal, partly created by ghastly backing chants. "Walk on The Bad Side" is another longer song, beginning carefully with very beautiful organ and vocal melodies. Lyrics are very touching sad wonderings of the world, probably founding sympathy from fans of Peter Hammill. The verse is more Major key blues run with space for wonderful psychedelic solos. Among the free chaos the band still plays wonderfully to same direction, and there are many nice arrangements and controlled changes of both rhythms and sections to be found from the music, features often missing from psychedelic recordings. "Woman of A Thousand Years" is another shorter aggressive rocker fading in peculiar way, being quite OK but not as great as the other songs of the album. "Change me" has a dramatic drive resembling Vanilla Fudge very much, holding great feeling of desperation in it. "It Takes A Woman" starts with fast jamming and interesting repetitive guitar solo. The verse brings dramatic twist to this composition. The song ends to a quiet part, which sadly fades out.

The last over ten minute long song of the original album has a humble title covering "Birth, Life and Death". Some warning sirens give start to tasty jamming having playing space for all instruments. Again there is a strong sense of collective control of the band present here, and some surely predefined parts work as a guiding line through the track. The descending organs begin the melancholic sung part. The verse brings few Major key contrast to the overall depression, which is very, very strong, reaching ultimate climax in the end's "good bye world" sequence. Listening to this during depression isn't maybe a good idea. There are two bonus tracks on CD re-release. "Sing My Song" begins in a delicate manner, but the verse brings forth the power lingering beneath the calmness like in other songs of the album tracks. The melodies are very tasty and classic sounding. "Riding Alone" opens with some acoustic licks, and the tune is driven forward by the guitar instead of the keyboards.

The only negative sides I found from this album are the few fadeout endings and a bit duller short fourth song. But the pure greatness of the vision of this record bears this flaw in my opinion, and thus I recommend it warmly for those with taste of raw melancholic vintage psychedelia.

Eetu Pellonpaa


1. I'm on my way 11:51
2. Poor lady 3:59
3. Walk on the bad side 7:35
4. Woman of a thousand years 3:39
5. Change me 4:47
6. It takes a woman 3:53
7. Birth, life and death 10:19

Bonus tracks:
8. Sing my song 4:18
9. Riding alone 2:48


Miguel Sergides - 12-string guitar, vocals
Graham Best - bass, vocals
Allan Ellwood - organ, vocals
Robert Ellwood - lead guitar, vocals
John Albert Parker - drums

https://www.youtube.com/watch?v=rFtWctjASs8

'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury,
Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury'

CHURCH IS GIVING MORE LIGHT ONLY WHEN IT'S BURNING.

SEED 14:30-23:00.
POLECAM!!!

Lista plików

Trackery

  • udp://tracker.opentrackr.org:1337/announce
  • udp://tracker.openbittorrent.com:80/announce
  • Komentarze są widoczne dla osób zalogowanych!

    Żaden z plików nie znajduje się na serwerze. Torrenty są własnością użytkowników. Administrator serwisu nie może ponieść konsekwencji za to co użytkownicy wstawiają, lub za to co czynią na stronie. Nie możesz używać tego serwisu do rozpowszechniania lub ściągania materiałów do których nie masz odpowiednich praw lub licencji. Użytkownicy odpowiedzialni są za przestrzeganie tych zasad.
    Copyright © 2024 Ex-torrenty.org