![]()
Bardzo ważna informacja
na stronie głównej dotycząca rejestracji nowych użytkowników |
|
||||||||||||
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Heavy Metal
Ilość torrentów:
185
Opis
...( Opis )...
Iron Maiden – angielski zespół heavymetalowy pochodzący z Leyton w Londynie, założony 25 grudnia 1975 roku przez basistę i głównego kompozytora Steve'a Harrisa. Uważany jest za jeden z najwybitniejszych i najpopularniejszych zespołów w gatunku oraz jeden z najlepszych, a zarazem najbardziej wpływowych zespołów koncertowych w historii rocka ...( Info )...... Nazwa: Senjutsu Artysta: Iron Maiden Rok: 2021 Gatunek: Heavy-Metal Kraj: Wielka Brytania ...( Dane Techniczne )... Czas trwania: 01:21:50 Format/Kodek: FLAC Rip Type: Image+.cue Audio Bitrate: Lossless Media: CD ...( TrackList )... CD 1: 01. Senjutsu (8:20) 02. Stratego (5:00) 03. The Writing On The Wall (6:14) 04. Lost In A Lost World (9:32) 05. Days Of Future Past (4:04) 06. The Time Machine (7:09) CD 2: 01. Darkest Hour (7:20) 02. Death Of The Celts (10:20) 03. The Parchment (12:39) 04. Hell On Earth (11:19) ![]()
Seedów: 16
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-03 13:41:19
Rozmiar: 859.39 MB
Peerów: 3
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Performer = Lizzy Borden Year = 2018 Genre = Heavy Metal Format = Opus ~128 ...( TrackList )... Lizzy Borden - A stranger to love Lizzy Borden - Long may they haunt us Lizzy Borden - Long may they haunt us (Reprise) Lizzy Borden - My Midnight Things Lizzy Borden - My Midnight Things (Reprise) Lizzy Borden - Obsessed with you Lizzy Borden - Our love is God Lizzy Borden - Run away with me Lizzy Borden - Silent night Lizzy Borden - The perfect poison Lizzy Borden - The scar across my heart Lizzy Borden - Waiting in the wings 2018 Lizzy Borden - We belong to the shadows My Midnight Things (2018) (Front) 02.png ![]()
Seedów: 102
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-03-30 17:46:48
Rozmiar: 120.73 MB
Peerów: 2
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Artysta: KK's Priest Album: Sermons of the Sinner Rok: 2021 Gatunek: Heavy Metal Format: mp3 320 kbps ...( TrackList )... 01. Incarnation 02. Hellfire Thunderbolt 03. Sermons of the Sinner 04. Sacerdote y Diablo 05. Raise Your Fists 06. Brothers of the Road 07. Metal Through and Through 08. Wild and Free 09. Hail for the Priest 10. Return of the Sentinel ![]()
Seedów: 124
Data dodania:
2021-12-04 16:29:53
Rozmiar: 116.58 MB
Peerów: 33
Dodał: Uploader
Opis
Tracklist
1.1 Supertzar 3:02 1.2 Mob Rules 3:12 1.3 Children Of The Sea 6:14 1.4 Danger Zone 5:12 1.5 War Pigs 8:32 1.6 Heart Like A Wheel 7:04 1.7 Symptom Of The Universe 2:28 1.8 Sweet Leaf 2:29 1.9 Zero The Hero 1:15 1.10 Sphinx 1:13 1.11 Seventh Star 5:22 1.12 Member Introductions 1:11 1.13 Turn To Stone 2:18 1.14 Drum Solo 3:08 1.15 Die Young 4:15 2.1 Black Sabbath 9:57 2.2 Bass Solo 4:04 2.3 N.I.B. 1:41 2.4 Neon Knights 5:08 2.5 Heaven And Hell 18:10 2.6 Paranoid 3:43 2.7 Tony Iommi Says Thank You ![]()
Seedów: 4
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-11-26 16:40:31
Rozmiar: 91.20 MB
Peerów: 1
Dodał: agaj666
Opis
Garażowe ( i nie tylko ) męki Black Sabbath ;)
![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-11-26 16:40:25
Rozmiar: 68.67 MB
Peerów: 1
Dodał: agaj666
Opis
Brak seeda lub pobieranie się zatrzymuje - użyj SupesSpeedTorrent https://rebrand.ly/super_seed
Ewentualnie zamknij i uruchom ponownie uTorrenta, czasami pomaga, ale nie tak dobrze jak SupesSpeedTorrent. ..::(Info)::.. A1 Two Moons A2 House Of Sleep A3 Leaves Scar A4 Born From Fire A5 Under A Soil And Black Stone A6 Perkele (The God Of Fire) B7 The Smoke B8 Same Flesh B9 Brother Moon B10 Empty Opening B11 Stone Woman ..::(Opis)::.. Amorphis - Eclipse (2006/2018) 24Bit/192kHz [FLAC Hi-Res] ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-10-15 22:36:23
Rozmiar: 1.71 GB
Peerów: 2
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Już od pierwszych dźwięków pianina wiadome jest z jakim zespołem bedziemy mieć do czynienia. Savatage - grupa, która na przestrzeni dwudziestu lat zmieniała się, rozwijała i przechodziła bardzo trudne chwile, jak choćby nagła śmierć gitarzysty Crissa, czy problemy z alkoholem jego brata Jona. Zespół który może nigdy nie cieszył sie nadmierną popularnością czy szczególnie szerokim "kultem" jak ich koledzy z branży, ale który muzycznie większość tych kolegów przewyższył wielokrotnie. Z początku stricte heavy metalowy, z płyty na płytę ewoluujący - zawsze posiadający swój specyficzny klimaty tworzony to przez niesamowitą grę Crissa, to znów przez płaczliwy wokal Jona, czy jego pianino. Savatage z każdym kolejnym albumem pokazywał swoje możliwości i nieskończony zasób pomysłów. Ostatni album Kalifornijczyków "Poets & Madmen" jest, jak sądzę, apogeum tego weszystkiego, o czym tu pisze. Płytą doskonałą w każdym calu, każdej nucie i tak przesiąkniętą samym Savatage jak tylko sie da. Album ten, można by rzec, jest kwintesencją stylu Savatage. Utwory na "Poetach i Szaleńcach" można chyba zaliczyć do gatunku jakim jest progresywny metal. Jednak wielbiciele Teatru Marzeń nie znajdą tu niesamowitych łamańców, w metrum, którego nikt poza samymi muzykami nie jest w stanie określić. Jednak pod względem kompozycyjnym jest to czysty progres. Multum riffów, w których jednak człowiek sie nie gubi, ani też nie czuje się przytłoczony nadmiarem, jak to często bywa. Wszystko tutaj stanowi niesamowicie pasującą do siebie, spójną całość. Jeśli choć o sfere tekstową, jest to koncept album opowiadający o fotografie, który po powrocie z ogarnietej wojną Afryki nie może wrócić do normalnego życia. Zostawia go żona, popada w uzależnienie od narkotyków (głównie od morfiny), alkoholizm i co tam jeszcze złego może sie cżłowiekowi przytrafić. Wracając jednak do samej muzyki - płyta posiada wiele "warstw" - słuchając jej już ponad rok odkrywam coraz to nowe smaczki, dźwieki czy zagrywki, przez co album absolutnie się nie nudzi. Nie jest to może dzieło epokowe, ale z pewnoscia ukazuje geniusz muzyków Savatage. Dla wielbicieli Amerykanów pozycja obowiazkowa, dla innych - również. Michał M. Historia amerykańskiej grupy Savatage rozpoczyna się w 1976 roku. Wtedy to bracia Jon i Criss Oliva połączyli swoje zdolności i zaczęli grać covery takich zespołów, jak Black Sabbath, Deep Purple i ZZ Top. Potem Jon Oliva zaangażował się w projekt Alien, który niebawem zmienił nazwę na Avatar. Wkrótce do tego projektu dołączył się Criss i inni muzycy w osobach Steve’a Wacholza (perkusja) i Keitha Collinsa (bass). W tym składzie nagrali swoją pierwszą EP-kę zatytułowaną „City Beneath The Surface”, jednakże wówczas okazało się, że zespół o wymyślonej przez nich nazwie już istnieje. W związku z tym bardzo szybko musieli podjąć decyzję o jej zmianie i wybór padł na „Savatage”. W ten sposób różne źródła podają, że grupa powstała w 1978 lub 1979 roku jako Avatar, ale pod znaną nam do dzisiaj nazwą działała dopiero od 1983 roku. W tym właśnie roku powstała ich pierwsza długogrająca płyta pt. „Sirens”. Zawierała ona dziewięć kompozycji, które przypominają brytyjski, wzbogacony młodzieńczym zapałem i nowocześnie, jak na tamte czasy, zagrany heavy metal, co przyczyniło się do zwrócenia uwagi krytyków, a przede wszystkim słuchaczy, na muzykę proponowaną przez Savatage. Tytułowy utwór z tej płyty jest po dziś dzień uznawany za klasyk tego gatunku. Pierwsze zagrane przez Savatage koncerty zwróciły uwagę Jasona Floma z wytwórni Atlantic Records. Po kilku przeprowadzonych rozmowach zapadła wspólna decyzja i kapela podpisała kontrakt płytowy z tą wytwórnią. Przyszedł rok 1987 i Savatage nagrał album pt. „Hall Of The Mountain King”, który przyniósł zespołowi spory sukces za sprawą bogatych w symfoniczne brzmienie kompozycji. Muzyka, jaką wykonywali nabrała progresywnych, rozbudowanych i interesujących walorów. W 1991 roku kolejnym krokiem do przodu w twórczości zespołu było nagranie płyty „Streets: A Rock Opera”. Był to koncept album osadzony w ramach metalowo-operowych aranżacji, osiągający w swoich kompozycjach dramaturgię i teatralny rozmach. Tym, którzy tego jeszcze nie słyszeli, polecam to wydawnictwo. Na pewno Was ono nie rozczaruje, a pozwoli spojrzeć na rozwój, jaki dokonuje się z każdą kolejną płytą wydaną przez tę formację. Jeszcze kilka ważnych faktów związanych z grupą Savatage. W 1992 roku Jon Oliva opuścił zespół; zastąpił go Zachary Stevens. Najgorsze jednak wydarzyło się 17 października 1993 roku. W wypadku samochodowym, spowodowanym przez pijanego kierowcę, zginął zaledwie 30-letni Criss Oliva - bardzo dobry i utalentowany gitarzysta. Rok później ukazał się album „Handful Of Rain”, na którym na gitarze zagrał Alex Skolnick, a ostatni utwór z tej płyty, pt. „Alone You Breath”, został poświęcony pamięci Crissa. Później doszło do dalszych zawirowań związanych ze składem Savatage. Odszedł Steve Wacholz, którego zastąpił Jeff Plate. W 1995 roku do zespołu oficjalnie powrócili Jon Oliva i Chris Caffery, a drugim gitarzystą, zamiast Alexa Skolnicka, został Al Pitrelli. W 2002 roku grupa wyruszyła w długą trasę koncertową, po której zakończeniu zespół zakończył działalność, mając w swoim dorobku 12 płyt długogrających. Jednak ich przygoda z muzyką nie dobiegła końca. Muzycy (Paul O’Neill, Robert Kinkel i Jon Oliva) skupili się bowiem na pobocznym projekcie o nazwie Trans-Siberian Orchestra, ale to już całkiem inna historia i inna brzmienie. Płyta „Poets And Madmen”, która od kilku dni kręci się w moim odtwarzaczu, została ostatnio ponownie wydana (z okazji 35. rocznicy rozzpoczęcia działalności) z dodatkowymi utworami, a swoją pierwotną premierę miała ona w 2001 roku. Album opowiada historię amerykańskiego fotografa, Kevina Carfera, nie potrafiącego znaleźć sobie miejsca po powrocie z ogarniętej wojną Afryki. Los zagubionego człowieka, którego nie rozumie nawet ukochana osoba, wywołują u naszego bohatera stany lękowe, frustrację, powodują uzależnienie od narkotyków oraz alkoholu i wreszcie prowadzą do tragicznego końca. Muzyka z tego krążka zawiera wszystko to, co muzycy osiągnęli i stworzyli najlepszego przez długie lata swojej działalności i co ewoluowało w ich instrumentalno-kompozytorskich dokonaniach. Osiągnęli swój specyficzny, łatwo rozpoznawalny klimat dzięki doskonałej grze poszczególnych muzyków, którzy na przestrzeni długich lat występowali w tym zespole. Nie bez znaczenia jest też rola wokalistów. Śpiew Jona jest momentami surowy, momentami metalowy, krzyczący. Operuje on emocjami i nastrojem, umiejętnie potrafi on przekazać różne jaśniejsze i mroczniejsze oblicze poszczególnych kompozycji z płyty „Poets And Madmen” Słuchając tego krążka zostaniemy momentami porażeni agresywnością i oczarowani magią symfonicznych brzmień, doświadczymy hardrockowych zagrywek, odczujemy nieobcy w dorobku Savatage pastisz i teatralność brzmienia, poznamy smaczek rockowo-operowych chórków. Całość jest bardzo spójna i przemawia do nas swym poetycko-muzycznym wizerunkiem świata. Jako dowód mojej krótkiej refleksji na temat artystycznych dokonań tego zespołu proponuję przesłuchać płytę „Poets And Madmen”, a już pierwsze dźwięki kompozycji pt. „Stay With Me Awhile” pozwolą zrozumieć oraz, mam nadzieję, że podzielić moje skromne zdanie na temat tej płyty i zawartej na niej muzyki. Muzyki zagranej z wielkim rozmachem i bogactwem przepięknych melodii oraz fenomenalnych dźwięków gitar. W utworze numer 2 na płycie, „There In The Silence”, usłyszymy wspaniałą rytmiczną grę na gitarze, proste a zarazem ładne solówki, klawisze i fantastyczny śpiew Jona Olivy oraz jego drwiący, teatralny, śmiech. Kolejna, trzecia kompozycja, „Commissar”, pokazuje nam grupę Savatage z jednej strony operującą narastającymi emocjami dzięki efektownym chóralnym śpiewom, a z drugiej - rozpędzającą się gitarowymi riffami i kolejnymi metalowymi solówkami. Słuchając utworów „I Seek Power” i „Drive” pozostajemy w dalszym ciągu w hardrockowo-metalowych objęciach grupy. Odkrywamy tu zamiłowanie do muzyki weteranów hard rocka i heavy metalu: Black Sabbath i Deep Purple. Utwory te to duża dawka energicznie i szybko zagranych dźwięków gitar oraz wspaniałe brzmienie sekcji rytmicznej. Całość brzmi wyraźnie, klarownie i czysto. Teraz przychodzi czas na najdłuższą, trwającą ponad 10 minut, i jedną z moich ulubionych kompozycji z tego krążka - „Morphine Child”. Tego trzeba koniecznie posłuchać! Różnorodność gitar, kabaretowe klimaty i wokal Jona Olivy, o którym już wcześniej pisałem – uspokajający, a zarazem porywający. A chórki śpiewające „…In your life could you carry on, could you never think about it, till in time you start to doubt it, then you close your eyes, is it really gone, how in truth can you defend her, if you’re really not remembering…” to mistrzostwo w całej krasie. Siódmy utwór, „The Rumor”, rozpoczyna się od gitary akustycznej przerywanej ostrymi drapieżnymi popisami gitary elektrycznej i mocnym wokalem. W spokojniejszych momentach tej kompozycji może się ona kojarzyć z dokonaniami Jima Morrisona i The Doors. W podobnym, lekko doorsowskim klimacie osadzony jest zresztą także utwór „Man In The Mirror”. Pozostajemy nadal w energicznych, z dużą dawką mocnych gitarowych, melodyjnie wykonanych popisów gitarzystów Ala Pitrelliego i Chrisa Caffery’ego oraz fantastycznych dźwięków pianina. Wszystko to utrzymane jest w progresywno-metalowych ostrych tonacjach, w jakie wsłuchamy się w utworach „Surrender” i „Awaken”. Jedenastym utworem na płycie, a zarazem kończącym oryginalny program tego wydawnictwa jest fenomenalne nagranie „Back To A Reason”. Spopularyzowane zostało ono swego czasu przez Trans-Siberian Orchestrę. Jest w tym utworze jakaś przedziwna moc. Już na wstępie rozlega się cudownie brzmiący fortepian, akustyczna gitara i spokojny nastrojowy wokal Jona Olivy „…Time standing all alone I bled for you I wanted to each drop my own…”. Magia klimatu nabiera później wręcz queenowskich brzmień, ostrzejszego rockowego pazura, by na koniec powrócić do stonowanego wyciszenia. To znakomicie wymyślony, poruszający swym rozmachem utwór. Trudno jest oderwać się od tych sześciu minut pełnych niezwykłych emocji. Dodatkowe bonusowe kompozycje zamieszczone na tym krążku to „Tonight He Grins Again” - wersja akustyczna nagrana w 2011 roku i „Sleep” – utwór również zagrany akustycznie. Obie te kompozycje są ładnym spokojnym zakończeniem tej ostatniej płyty w dyskografii Savatage. Bardzo cenię sobie w ich twórczości to, że potrafią zagrać bardzo ciężką odmianę muzyki metalowej, wzbogacając ją klawiszowymi kolorami i urzekającymi popisami gitarowymi. Wszystko jest starannie wyważone, nie przekracza pewnych granic, poruszając się płynnie w progresywno-metalowych klimatach, dając nam radość słuchania i odkrywania geniuszu autorów tej muzyki. W trakcie słuchania poszczególnych kompozycji z pewnością docenimy przeogromny talent zespołu Savatage. Myślę, że po przesłuchaniu płyty „Poets And Madmen” z dużym zainteresowaniem i ciekawością będziemy sięgać po wcześniejsze albumy tej formacji. Szczególnie polecam „The Wake Of Magellan” (1998), „Dead Winter Dead” (1995) i ”Handful Of Rain” (1994), a gwarantuję, że każdorazowe spotkanie z muzyką grupy Savatage zbliży każdego słuchacza do zgłębienia jej muzycznej kariery i drogi, którą wyznaczyła swoimi kolejnymi, klasycznymi już płytami. Na zakończenie mojej recenzji płyty “Poets And Madmen” z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że kilkakrotne przesłuchanie tego wznowionego pod koniec ubiegłego roku albumu pozwoliło mi na ponowne odkrycie bezbłędnie pasujących do siebie poszczególnych utworów obfitujących w podniosłe, metalowe riffy i zmienne tempo. Przyjemnie było wysłuchać na nowo, po dłuższej przerwie, piękna wyrażonego poprzez koncepcyjne treści przekazywane bogatą paletą muzycznych dokonań historycznego już obecnie zespołu. Muzyka tej grupy nadal tętni życiem za sprawą pozostawionego po sobie bogatego dorobku płytowego, z którym naprawdę warto się zapoznać. Gwarantuję, że nikt nie dozna rozczarowania, wręcz odwrotnie, słuchając muzyki Savatage zaprzyjaźnimy się na bardzo długo z twórcami tych urokliwych metalowych poematów. Andrzej Barwicki ...( TrackList )... 1. Stay With Me Awhile 5:06 2. There In The Silence 4:57 3. Commisar 5:37 4. I Seek Power 6:03 5. Drive 3:17 6. Morphine Child 10:13 7. The Rumor 5:16 8. Man In The Mirror 5:57 9. Surrender 6:40 10. Awaken 3:24 11. Back To A Reason 6:06 Bonus Tracks: 12. Tonight He Grins Again (Acoustic Version Recorded By Jon Oliva In 2011) 4:46 13. Sleep (Acoustic Version) 3:54 ...( Obsada )... Bass – Johnny Lee Middleton Drums – Jeff Plate Keyboards [Additional] – Bob Kinkel Lead Guitar [Additional] – Al Pitrelli Lead Guitar, Rhythm Guitar – Chris Caffery Lead Vocals, Keyboards, Co-producer – Jon Oliva https://www.youtube.com/watch?v=aq7w3iE5RN4 NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU. ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-10-15 06:02:44
Rozmiar: 492.92 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Już od pierwszych dźwięków pianina wiadome jest z jakim zespołem bedziemy mieć do czynienia. Savatage - grupa, która na przestrzeni dwudziestu lat zmieniała się, rozwijała i przechodziła bardzo trudne chwile, jak choćby nagła śmierć gitarzysty Crissa, czy problemy z alkoholem jego brata Jona. Zespół który może nigdy nie cieszył sie nadmierną popularnością czy szczególnie szerokim "kultem" jak ich koledzy z branży, ale który muzycznie większość tych kolegów przewyższył wielokrotnie. Z początku stricte heavy metalowy, z płyty na płytę ewoluujący - zawsze posiadający swój specyficzny klimaty tworzony to przez niesamowitą grę Crissa, to znów przez płaczliwy wokal Jona, czy jego pianino. Savatage z każdym kolejnym albumem pokazywał swoje możliwości i nieskończony zasób pomysłów. Ostatni album Kalifornijczyków "Poets & Madmen" jest, jak sądzę, apogeum tego weszystkiego, o czym tu pisze. Płytą doskonałą w każdym calu, każdej nucie i tak przesiąkniętą samym Savatage jak tylko sie da. Album ten, można by rzec, jest kwintesencją stylu Savatage. Utwory na "Poetach i Szaleńcach" można chyba zaliczyć do gatunku jakim jest progresywny metal. Jednak wielbiciele Teatru Marzeń nie znajdą tu niesamowitych łamańców, w metrum, którego nikt poza samymi muzykami nie jest w stanie określić. Jednak pod względem kompozycyjnym jest to czysty progres. Multum riffów, w których jednak człowiek sie nie gubi, ani też nie czuje się przytłoczony nadmiarem, jak to często bywa. Wszystko tutaj stanowi niesamowicie pasującą do siebie, spójną całość. Jeśli choć o sfere tekstową, jest to koncept album opowiadający o fotografie, który po powrocie z ogarnietej wojną Afryki nie może wrócić do normalnego życia. Zostawia go żona, popada w uzależnienie od narkotyków (głównie od morfiny), alkoholizm i co tam jeszcze złego może sie cżłowiekowi przytrafić. Wracając jednak do samej muzyki - płyta posiada wiele "warstw" - słuchając jej już ponad rok odkrywam coraz to nowe smaczki, dźwieki czy zagrywki, przez co album absolutnie się nie nudzi. Nie jest to może dzieło epokowe, ale z pewnoscia ukazuje geniusz muzyków Savatage. Dla wielbicieli Amerykanów pozycja obowiazkowa, dla innych - również. Michał M. Historia amerykańskiej grupy Savatage rozpoczyna się w 1976 roku. Wtedy to bracia Jon i Criss Oliva połączyli swoje zdolności i zaczęli grać covery takich zespołów, jak Black Sabbath, Deep Purple i ZZ Top. Potem Jon Oliva zaangażował się w projekt Alien, który niebawem zmienił nazwę na Avatar. Wkrótce do tego projektu dołączył się Criss i inni muzycy w osobach Steve’a Wacholza (perkusja) i Keitha Collinsa (bass). W tym składzie nagrali swoją pierwszą EP-kę zatytułowaną „City Beneath The Surface”, jednakże wówczas okazało się, że zespół o wymyślonej przez nich nazwie już istnieje. W związku z tym bardzo szybko musieli podjąć decyzję o jej zmianie i wybór padł na „Savatage”. W ten sposób różne źródła podają, że grupa powstała w 1978 lub 1979 roku jako Avatar, ale pod znaną nam do dzisiaj nazwą działała dopiero od 1983 roku. W tym właśnie roku powstała ich pierwsza długogrająca płyta pt. „Sirens”. Zawierała ona dziewięć kompozycji, które przypominają brytyjski, wzbogacony młodzieńczym zapałem i nowocześnie, jak na tamte czasy, zagrany heavy metal, co przyczyniło się do zwrócenia uwagi krytyków, a przede wszystkim słuchaczy, na muzykę proponowaną przez Savatage. Tytułowy utwór z tej płyty jest po dziś dzień uznawany za klasyk tego gatunku. Pierwsze zagrane przez Savatage koncerty zwróciły uwagę Jasona Floma z wytwórni Atlantic Records. Po kilku przeprowadzonych rozmowach zapadła wspólna decyzja i kapela podpisała kontrakt płytowy z tą wytwórnią. Przyszedł rok 1987 i Savatage nagrał album pt. „Hall Of The Mountain King”, który przyniósł zespołowi spory sukces za sprawą bogatych w symfoniczne brzmienie kompozycji. Muzyka, jaką wykonywali nabrała progresywnych, rozbudowanych i interesujących walorów. W 1991 roku kolejnym krokiem do przodu w twórczości zespołu było nagranie płyty „Streets: A Rock Opera”. Był to koncept album osadzony w ramach metalowo-operowych aranżacji, osiągający w swoich kompozycjach dramaturgię i teatralny rozmach. Tym, którzy tego jeszcze nie słyszeli, polecam to wydawnictwo. Na pewno Was ono nie rozczaruje, a pozwoli spojrzeć na rozwój, jaki dokonuje się z każdą kolejną płytą wydaną przez tę formację. Jeszcze kilka ważnych faktów związanych z grupą Savatage. W 1992 roku Jon Oliva opuścił zespół; zastąpił go Zachary Stevens. Najgorsze jednak wydarzyło się 17 października 1993 roku. W wypadku samochodowym, spowodowanym przez pijanego kierowcę, zginął zaledwie 30-letni Criss Oliva - bardzo dobry i utalentowany gitarzysta. Rok później ukazał się album „Handful Of Rain”, na którym na gitarze zagrał Alex Skolnick, a ostatni utwór z tej płyty, pt. „Alone You Breath”, został poświęcony pamięci Crissa. Później doszło do dalszych zawirowań związanych ze składem Savatage. Odszedł Steve Wacholz, którego zastąpił Jeff Plate. W 1995 roku do zespołu oficjalnie powrócili Jon Oliva i Chris Caffery, a drugim gitarzystą, zamiast Alexa Skolnicka, został Al Pitrelli. W 2002 roku grupa wyruszyła w długą trasę koncertową, po której zakończeniu zespół zakończył działalność, mając w swoim dorobku 12 płyt długogrających. Jednak ich przygoda z muzyką nie dobiegła końca. Muzycy (Paul O’Neill, Robert Kinkel i Jon Oliva) skupili się bowiem na pobocznym projekcie o nazwie Trans-Siberian Orchestra, ale to już całkiem inna historia i inna brzmienie. Płyta „Poets And Madmen”, która od kilku dni kręci się w moim odtwarzaczu, została ostatnio ponownie wydana (z okazji 35. rocznicy rozzpoczęcia działalności) z dodatkowymi utworami, a swoją pierwotną premierę miała ona w 2001 roku. Album opowiada historię amerykańskiego fotografa, Kevina Carfera, nie potrafiącego znaleźć sobie miejsca po powrocie z ogarniętej wojną Afryki. Los zagubionego człowieka, którego nie rozumie nawet ukochana osoba, wywołują u naszego bohatera stany lękowe, frustrację, powodują uzależnienie od narkotyków oraz alkoholu i wreszcie prowadzą do tragicznego końca. Muzyka z tego krążka zawiera wszystko to, co muzycy osiągnęli i stworzyli najlepszego przez długie lata swojej działalności i co ewoluowało w ich instrumentalno-kompozytorskich dokonaniach. Osiągnęli swój specyficzny, łatwo rozpoznawalny klimat dzięki doskonałej grze poszczególnych muzyków, którzy na przestrzeni długich lat występowali w tym zespole. Nie bez znaczenia jest też rola wokalistów. Śpiew Jona jest momentami surowy, momentami metalowy, krzyczący. Operuje on emocjami i nastrojem, umiejętnie potrafi on przekazać różne jaśniejsze i mroczniejsze oblicze poszczególnych kompozycji z płyty „Poets And Madmen” Słuchając tego krążka zostaniemy momentami porażeni agresywnością i oczarowani magią symfonicznych brzmień, doświadczymy hardrockowych zagrywek, odczujemy nieobcy w dorobku Savatage pastisz i teatralność brzmienia, poznamy smaczek rockowo-operowych chórków. Całość jest bardzo spójna i przemawia do nas swym poetycko-muzycznym wizerunkiem świata. Jako dowód mojej krótkiej refleksji na temat artystycznych dokonań tego zespołu proponuję przesłuchać płytę „Poets And Madmen”, a już pierwsze dźwięki kompozycji pt. „Stay With Me Awhile” pozwolą zrozumieć oraz, mam nadzieję, że podzielić moje skromne zdanie na temat tej płyty i zawartej na niej muzyki. Muzyki zagranej z wielkim rozmachem i bogactwem przepięknych melodii oraz fenomenalnych dźwięków gitar. W utworze numer 2 na płycie, „There In The Silence”, usłyszymy wspaniałą rytmiczną grę na gitarze, proste a zarazem ładne solówki, klawisze i fantastyczny śpiew Jona Olivy oraz jego drwiący, teatralny, śmiech. Kolejna, trzecia kompozycja, „Commissar”, pokazuje nam grupę Savatage z jednej strony operującą narastającymi emocjami dzięki efektownym chóralnym śpiewom, a z drugiej - rozpędzającą się gitarowymi riffami i kolejnymi metalowymi solówkami. Słuchając utworów „I Seek Power” i „Drive” pozostajemy w dalszym ciągu w hardrockowo-metalowych objęciach grupy. Odkrywamy tu zamiłowanie do muzyki weteranów hard rocka i heavy metalu: Black Sabbath i Deep Purple. Utwory te to duża dawka energicznie i szybko zagranych dźwięków gitar oraz wspaniałe brzmienie sekcji rytmicznej. Całość brzmi wyraźnie, klarownie i czysto. Teraz przychodzi czas na najdłuższą, trwającą ponad 10 minut, i jedną z moich ulubionych kompozycji z tego krążka - „Morphine Child”. Tego trzeba koniecznie posłuchać! Różnorodność gitar, kabaretowe klimaty i wokal Jona Olivy, o którym już wcześniej pisałem – uspokajający, a zarazem porywający. A chórki śpiewające „…In your life could you carry on, could you never think about it, till in time you start to doubt it, then you close your eyes, is it really gone, how in truth can you defend her, if you’re really not remembering…” to mistrzostwo w całej krasie. Siódmy utwór, „The Rumor”, rozpoczyna się od gitary akustycznej przerywanej ostrymi drapieżnymi popisami gitary elektrycznej i mocnym wokalem. W spokojniejszych momentach tej kompozycji może się ona kojarzyć z dokonaniami Jima Morrisona i The Doors. W podobnym, lekko doorsowskim klimacie osadzony jest zresztą także utwór „Man In The Mirror”. Pozostajemy nadal w energicznych, z dużą dawką mocnych gitarowych, melodyjnie wykonanych popisów gitarzystów Ala Pitrelliego i Chrisa Caffery’ego oraz fantastycznych dźwięków pianina. Wszystko to utrzymane jest w progresywno-metalowych ostrych tonacjach, w jakie wsłuchamy się w utworach „Surrender” i „Awaken”. Jedenastym utworem na płycie, a zarazem kończącym oryginalny program tego wydawnictwa jest fenomenalne nagranie „Back To A Reason”. Spopularyzowane zostało ono swego czasu przez Trans-Siberian Orchestrę. Jest w tym utworze jakaś przedziwna moc. Już na wstępie rozlega się cudownie brzmiący fortepian, akustyczna gitara i spokojny nastrojowy wokal Jona Olivy „…Time standing all alone I bled for you I wanted to each drop my own…”. Magia klimatu nabiera później wręcz queenowskich brzmień, ostrzejszego rockowego pazura, by na koniec powrócić do stonowanego wyciszenia. To znakomicie wymyślony, poruszający swym rozmachem utwór. Trudno jest oderwać się od tych sześciu minut pełnych niezwykłych emocji. Dodatkowe bonusowe kompozycje zamieszczone na tym krążku to „Tonight He Grins Again” - wersja akustyczna nagrana w 2011 roku i „Sleep” – utwór również zagrany akustycznie. Obie te kompozycje są ładnym spokojnym zakończeniem tej ostatniej płyty w dyskografii Savatage. Bardzo cenię sobie w ich twórczości to, że potrafią zagrać bardzo ciężką odmianę muzyki metalowej, wzbogacając ją klawiszowymi kolorami i urzekającymi popisami gitarowymi. Wszystko jest starannie wyważone, nie przekracza pewnych granic, poruszając się płynnie w progresywno-metalowych klimatach, dając nam radość słuchania i odkrywania geniuszu autorów tej muzyki. W trakcie słuchania poszczególnych kompozycji z pewnością docenimy przeogromny talent zespołu Savatage. Myślę, że po przesłuchaniu płyty „Poets And Madmen” z dużym zainteresowaniem i ciekawością będziemy sięgać po wcześniejsze albumy tej formacji. Szczególnie polecam „The Wake Of Magellan” (1998), „Dead Winter Dead” (1995) i ”Handful Of Rain” (1994), a gwarantuję, że każdorazowe spotkanie z muzyką grupy Savatage zbliży każdego słuchacza do zgłębienia jej muzycznej kariery i drogi, którą wyznaczyła swoimi kolejnymi, klasycznymi już płytami. Na zakończenie mojej recenzji płyty “Poets And Madmen” z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że kilkakrotne przesłuchanie tego wznowionego pod koniec ubiegłego roku albumu pozwoliło mi na ponowne odkrycie bezbłędnie pasujących do siebie poszczególnych utworów obfitujących w podniosłe, metalowe riffy i zmienne tempo. Przyjemnie było wysłuchać na nowo, po dłuższej przerwie, piękna wyrażonego poprzez koncepcyjne treści przekazywane bogatą paletą muzycznych dokonań historycznego już obecnie zespołu. Muzyka tej grupy nadal tętni życiem za sprawą pozostawionego po sobie bogatego dorobku płytowego, z którym naprawdę warto się zapoznać. Gwarantuję, że nikt nie dozna rozczarowania, wręcz odwrotnie, słuchając muzyki Savatage zaprzyjaźnimy się na bardzo długo z twórcami tych urokliwych metalowych poematów. Andrzej Barwicki ...( TrackList )... 1. Stay With Me Awhile 5:06 2. There In The Silence 4:57 3. Commisar 5:37 4. I Seek Power 6:03 5. Drive 3:17 6. Morphine Child 10:13 7. The Rumor 5:16 8. Man In The Mirror 5:57 9. Surrender 6:40 10. Awaken 3:24 11. Back To A Reason 6:06 Bonus Tracks: 12. Tonight He Grins Again (Acoustic Version Recorded By Jon Oliva In 2011) 4:46 13. Sleep (Acoustic Version) 3:54 ...( Obsada )... Bass – Johnny Lee Middleton Drums – Jeff Plate Keyboards [Additional] – Bob Kinkel Lead Guitar [Additional] – Al Pitrelli Lead Guitar, Rhythm Guitar – Chris Caffery Lead Vocals, Keyboards, Co-producer – Jon Oliva https://www.youtube.com/watch?v=aq7w3iE5RN4 NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU. ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-10-15 06:02:40
Rozmiar: 165.82 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Geezer Butler, założyciel Black Sabbath, przedstawia cały swój solowy dorobek, w postaci trzech wydanych dotąd płyt wraz z bonusowym krążkiem składającym się z niepublikowanych dotąd nagrań. Na "Plastic Plant" (1995) z udziałem Burtona C. Bella z Fear Factory dominował klasyczny metal lat 90. Zestaw "Black Science" (1997) to wysokooktanowy, mocarny groove, industrialne wpływy oraz produkcja produkcja Paula Northfielda (Rush, Alice Cooper, Suicidal Tendencies, Dream Theater). Natomiast "Ohmwork" (2005) stanowi odzwierciedlenie ówczesnych trendów w ciężkiej muzyce - od czysto metalowego "Aural Sects" po epickie, neopsychodeliczne "I Belive". Czwarty krążek to materiały z sesji do wszystkich trzech albumów, razem z rarytasami i niepublikowanymi kawałkami, jak chociażby koncertowymi nagraniami z 1996 roku z Burtonem C. Bellem na wokalu. Na wydawnictwo składa się również książeczka z niepublikowanymi zdjęciami ze studia , gdzie powstawały płyty. ...( TrackList )... CD 4 - Bonus Tracks: 1. Pseudocide (No Intro) 2:20 2. Prisoner 103 (Alt Take) 3:09 3. The Invisible (Instrumental) 3:57 4. Area Code 51 (Demo) 4:31 5. Cycle Of Sixty (Radio Mix) 2:55 6. X13 (Radio Mix) 4:07 7. Northern Wisdom (Demo) 4:10 8. Beach Skeleton (Japanese Version) 3:26 9. Pardon My Depression (Alt Take) 4:38 10. Misfit (Rough Mix) 3:23 11. I Believe (Demo) 7:35 12. Four Feathers Fall (Demo) 6:32 13. Drive Boy, Shooting (Live) 4:14 14. Detective 27 (Live) 3:10 15. House Of Clouds (Live) 3:34 https://www.youtube.com/watch?v=OcfI1TWD9OQ NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-10-13 21:45:13
Rozmiar: 143.94 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Jako że w połowie lat 80. heavy metal zaczął powoli tracić na popularności na rzecz bardziej komercyjnych odmian metalu, to właśnie nieco bardziej przystępny, choć nadal heavymetalowy "Metal Heart" zwrócił uwagę świata na niemiecki Accept. Muzycy zaczęli koncertować w większej ilości krajów, więc podczas trasy promującej longplay nagrano EP-kę "Kaizoku-Ban", zawierającej zapis kilku wykonań z występu w Japonii (ukazała się ona pod koniec 1985 roku). Mimo wszelkich sukcesów, relacje muzyków w tym czasie zaczęły się nieco pogarszać, zwłaszcza w kontekście różnic artystycznych. Na szczęście, w ogóle nie słychać tego na albumie "Russian Roulette", stanowiącego kolejny mocny punkt w dyskografii Accept. Muzycy nie byli do końca zadowoleni z efektów współpracy z producentem Deterem Dierksem, zrezygnowali z jego usług i podobnie jak w przypadku "Restless and Wild" i "Balls to the Wall" sami zajęli się produkcją. W rezultacie "Russian Roulette" to powrót do mrocznego i cięższego brzmienia. W odróżnieniu od nieco bardziej komercyjnego "Metal Heart" ze zbyt wysuniętą do przodu perkusją, produkcyjnie tym razem wszystko gra tak jak trzeba i broni się lepiej po latach. Co więcej - jakkolwiek dziwnie to brzmi - perkusja brzmi tu naprawdę przyjemnie. Co do brzmień perkusyjnych - otwierający całość, dynamiczny "T.V. War" jest napędzany przez podwójną stopę Stefana Kaufmanna. Sam utwór to po prostu chwytliwy, heavymetalowy czad, bardzo miły w odbiorze. Podobnie jak następny w kolejności, wolniejszy "Monsterman" z ciekawym, chóralnym refrenem. Bardziej monotonny, transowy charakter ma wolniejszy kawałek tytułowy. Nie należy on do moich faworytów, ale muszę przyznać, że nie nudzę się w trakcie jego przesłuchiwania. Dla odmiany "It's Hard to Find a Way" to jeden z moich ulubionych kawałków z całej twórczości Accept. Wzorowo napisana i zagrana metalowa ballada, łącząca piękne, spokojne fragmenty z rewelacyjnymi zaostrzeniami. Fajnie wypada tu niższy niż zwykle wokal Udo w zwrotkach (w refrenie śpiewa już po swojemu), a także uczuciowa solówka Wolfa Hoffmana. Trudno nie ulec urokowi tej kompozycji. Co do głosu Udo, w końcowym "Stand Tight" w kilku momentach również mamy okazję posłuchać go w spokojniejszym wydaniu - i nie prezentuje się wtedy gorzej niż podczas tradycyjnych, hałaśliwych partii. Popis ten należy do najlepszych w jego karierze. Sam "Stand Tight" to również jeden z najlepszych fragmentów krążka, z rewelacyjnym, dojrzałym tekstem i nie mniej imponującą, elegancko pomyślaną zawartością muzyczną. Szczególnie dobrze wypada w nim kapitalny refren. Nadal nie mogę się nadziwić ile wspaniale zapamiętywalnych refrenów potrafili w tym okresie wymyślić muzycy tej grupy. Nawet jak na standardy heavy metalu jest to moim zdaniem imponujący rezultat. Pozostałe pięć nagrań nie robi takiego wrażenia, jak "It's Hard to Find a Way" i "Stand Tight", ale zdarzają się mocne punkty. Jak autentycznie chwytliwy "Aiming High" czy mroczny "Walking in the Shadow" z kilkoma fajnymi riffami. "Man Enough to Cry" ma za to jeden z najbardziej melodyjnych refrenów w dorobku Accept. Te trzy utwory zasługują na wysoką ocenę, w przeciwieństwie do dwóch pozostałych kompozycji. W przypadku "Heaven Is Hell" próbowano zrobić coś bardziej epickiego i rozbudowanego, ale ten 7-minutowy kawałek po prostu dłuży się, a przez to zaczyna nużyć. Szczególnie, że nie dzieje się w nim wiele ciekawego, nie pomaga nawet dość klimatyczne, wsparte klawiszami zwolnienie. Z kolei motoryczny "Another Second to Be" to w sumie całkiem niezły przebój, ale słabszy od innych z tego krążka, a przez to sprawiający wrażenie wypełniacza. "Russian Roulette" kontynuuje dobrą passę zapoczątkowaną przez album "Breaker" i kończy złoty okres w karierze Accept. Grupie przez wiele kolejnych lat nie udawało się nagrać płyty tak dobrej, jak ta i kilka poprzednich. Wpływ na to mogło mieć odejście Udo Dirkschneidera w 1987 roku. Wokalista postanowił poświęcić się solowej karierze, tworząc zespół o niezwykle oryginalnej nazwie U.D.O., gdzie nagrywał muzykę bardzo zbliżoną czy wręcz identyczną do tej tworzonej w poprzedniej grupie. Był to koniec pewnej ery Accept, przynajmniej na jakiś czas. A trzeba przyznać, że działalność w U.D.O. poszła wokaliście naprawdę nieźle, gdyż stworzył on kilka całkiem dobrych heavymetalowych dzieł, nie ustępujących niektórym wcześniejszym dokonaniom Accept. Przy czym "Russian Roulette" to także jedna z moich ulubionych propozycji w dyskografii kapeli, a zarazem niedoceniane i nieco ignorowane dzieło w porównaniu do trzech poprzednich. Zupełnie niesłusznie. Dla mnie jest to jedno z najbardziej przyjemnych wydawnictw w karierze Accept, w pomyślny sposób łączące świetne, chwytliwe melodie z mocnym, ale nienachalnie głośnym brzmieniem. A przy tym nie jest to wydawnictwo tak agresywne, jak kilka wcześniejszych - powiedziałbym nawet, że lekko dojrzalsze. Mimo delikatnych spadków, nie mam problemów z przesłuchaniem go w całości. W przypadku odsłuchiwania tego albumu, w przeciwieństwie do grania w tytułową rosyjską ruletkę, nie ma mowy, by po wszystkim wyjść w stanie krytycznym. Bardzo dobra robota, godna rekomendacji z mojej strony. Robert Rosiński Dla wszystkich maniaków pozycja wręcz obowiązkowa! ...( TrackList )... 1. T.V. War 2. MonsterMan 3. Russian Roulette 4. It's Hard To Find A Way 5. Aiming High 6. Heavenis Hell 7. Another Second To Be 8. Walking In The Shadow 9. Man Enough To Cry 10. Stand Tight 11. Metal Heart (Live) - Bonus Track 12. Screaming For A Love-Bite (Live) - Bonus Track ...( Obsada )... Udo Dirkschneider - Vocals Jörg Fischer - Guitars Wolf Hoffmann - Guitars Peter Baltes - Bass Stefan Kaufmann - Drums https://www.youtube.com/watch?v=6ZkT198H3nI NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-10-08 23:18:58
Rozmiar: 397.58 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Jako że w połowie lat 80. heavy metal zaczął powoli tracić na popularności na rzecz bardziej komercyjnych odmian metalu, to właśnie nieco bardziej przystępny, choć nadal heavymetalowy "Metal Heart" zwrócił uwagę świata na niemiecki Accept. Muzycy zaczęli koncertować w większej ilości krajów, więc podczas trasy promującej longplay nagrano EP-kę "Kaizoku-Ban", zawierającej zapis kilku wykonań z występu w Japonii (ukazała się ona pod koniec 1985 roku). Mimo wszelkich sukcesów, relacje muzyków w tym czasie zaczęły się nieco pogarszać, zwłaszcza w kontekście różnic artystycznych. Na szczęście, w ogóle nie słychać tego na albumie "Russian Roulette", stanowiącego kolejny mocny punkt w dyskografii Accept. Muzycy nie byli do końca zadowoleni z efektów współpracy z producentem Deterem Dierksem, zrezygnowali z jego usług i podobnie jak w przypadku "Restless and Wild" i "Balls to the Wall" sami zajęli się produkcją. W rezultacie "Russian Roulette" to powrót do mrocznego i cięższego brzmienia. W odróżnieniu od nieco bardziej komercyjnego "Metal Heart" ze zbyt wysuniętą do przodu perkusją, produkcyjnie tym razem wszystko gra tak jak trzeba i broni się lepiej po latach. Co więcej - jakkolwiek dziwnie to brzmi - perkusja brzmi tu naprawdę przyjemnie. Co do brzmień perkusyjnych - otwierający całość, dynamiczny "T.V. War" jest napędzany przez podwójną stopę Stefana Kaufmanna. Sam utwór to po prostu chwytliwy, heavymetalowy czad, bardzo miły w odbiorze. Podobnie jak następny w kolejności, wolniejszy "Monsterman" z ciekawym, chóralnym refrenem. Bardziej monotonny, transowy charakter ma wolniejszy kawałek tytułowy. Nie należy on do moich faworytów, ale muszę przyznać, że nie nudzę się w trakcie jego przesłuchiwania. Dla odmiany "It's Hard to Find a Way" to jeden z moich ulubionych kawałków z całej twórczości Accept. Wzorowo napisana i zagrana metalowa ballada, łącząca piękne, spokojne fragmenty z rewelacyjnymi zaostrzeniami. Fajnie wypada tu niższy niż zwykle wokal Udo w zwrotkach (w refrenie śpiewa już po swojemu), a także uczuciowa solówka Wolfa Hoffmana. Trudno nie ulec urokowi tej kompozycji. Co do głosu Udo, w końcowym "Stand Tight" w kilku momentach również mamy okazję posłuchać go w spokojniejszym wydaniu - i nie prezentuje się wtedy gorzej niż podczas tradycyjnych, hałaśliwych partii. Popis ten należy do najlepszych w jego karierze. Sam "Stand Tight" to również jeden z najlepszych fragmentów krążka, z rewelacyjnym, dojrzałym tekstem i nie mniej imponującą, elegancko pomyślaną zawartością muzyczną. Szczególnie dobrze wypada w nim kapitalny refren. Nadal nie mogę się nadziwić ile wspaniale zapamiętywalnych refrenów potrafili w tym okresie wymyślić muzycy tej grupy. Nawet jak na standardy heavy metalu jest to moim zdaniem imponujący rezultat. Pozostałe pięć nagrań nie robi takiego wrażenia, jak "It's Hard to Find a Way" i "Stand Tight", ale zdarzają się mocne punkty. Jak autentycznie chwytliwy "Aiming High" czy mroczny "Walking in the Shadow" z kilkoma fajnymi riffami. "Man Enough to Cry" ma za to jeden z najbardziej melodyjnych refrenów w dorobku Accept. Te trzy utwory zasługują na wysoką ocenę, w przeciwieństwie do dwóch pozostałych kompozycji. W przypadku "Heaven Is Hell" próbowano zrobić coś bardziej epickiego i rozbudowanego, ale ten 7-minutowy kawałek po prostu dłuży się, a przez to zaczyna nużyć. Szczególnie, że nie dzieje się w nim wiele ciekawego, nie pomaga nawet dość klimatyczne, wsparte klawiszami zwolnienie. Z kolei motoryczny "Another Second to Be" to w sumie całkiem niezły przebój, ale słabszy od innych z tego krążka, a przez to sprawiający wrażenie wypełniacza. "Russian Roulette" kontynuuje dobrą passę zapoczątkowaną przez album "Breaker" i kończy złoty okres w karierze Accept. Grupie przez wiele kolejnych lat nie udawało się nagrać płyty tak dobrej, jak ta i kilka poprzednich. Wpływ na to mogło mieć odejście Udo Dirkschneidera w 1987 roku. Wokalista postanowił poświęcić się solowej karierze, tworząc zespół o niezwykle oryginalnej nazwie U.D.O., gdzie nagrywał muzykę bardzo zbliżoną czy wręcz identyczną do tej tworzonej w poprzedniej grupie. Był to koniec pewnej ery Accept, przynajmniej na jakiś czas. A trzeba przyznać, że działalność w U.D.O. poszła wokaliście naprawdę nieźle, gdyż stworzył on kilka całkiem dobrych heavymetalowych dzieł, nie ustępujących niektórym wcześniejszym dokonaniom Accept. Przy czym "Russian Roulette" to także jedna z moich ulubionych propozycji w dyskografii kapeli, a zarazem niedoceniane i nieco ignorowane dzieło w porównaniu do trzech poprzednich. Zupełnie niesłusznie. Dla mnie jest to jedno z najbardziej przyjemnych wydawnictw w karierze Accept, w pomyślny sposób łączące świetne, chwytliwe melodie z mocnym, ale nienachalnie głośnym brzmieniem. A przy tym nie jest to wydawnictwo tak agresywne, jak kilka wcześniejszych - powiedziałbym nawet, że lekko dojrzalsze. Mimo delikatnych spadków, nie mam problemów z przesłuchaniem go w całości. W przypadku odsłuchiwania tego albumu, w przeciwieństwie do grania w tytułową rosyjską ruletkę, nie ma mowy, by po wszystkim wyjść w stanie krytycznym. Bardzo dobra robota, godna rekomendacji z mojej strony. Robert Rosiński Dla wszystkich maniaków pozycja wręcz obowiązkowa! ...( TrackList )... 1. T.V. War 2. MonsterMan 3. Russian Roulette 4. It's Hard To Find A Way 5. Aiming High 6. Heavenis Hell 7. Another Second To Be 8. Walking In The Shadow 9. Man Enough To Cry 10. Stand Tight 11. Metal Heart (Live) - Bonus Track 12. Screaming For A Love-Bite (Live) - Bonus Track ...( Obsada )... Udo Dirkschneider - Vocals Jörg Fischer - Guitars Wolf Hoffmann - Guitars Peter Baltes - Bass Stefan Kaufmann - Drums https://www.youtube.com/watch?v=6ZkT198H3nI NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-10-08 23:18:55
Rozmiar: 122.06 MB
Peerów: 2
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Na temat tej płyty rozpisywać się nie trzeba - milion sprzedanych egzemplarzy, hity pokroju „Wild Child” i status klasyka amerykańskiego heavy metalu. W.A.S.P są tutaj przebojowi jak nigdy, a ich metal jest podniosły, ale i chwytliwy. Oceńcie zresztą sami... ...( TrackList )... 1. Wild Child 5:12 2. Ballcrusher 3:28 3. Fistful Of Diamonds 4:14 4. Jack Action 4:17 5. WidowMaker 5:18 6. Blind In Texas 4:21 7. Cries In The Night 3:42 8. The Last Command 4:11 9. Running Wild In The Streets 3:30 10. Sex Drive 3:12 Bonus Tracks: 11. Mississippi Queen 3:22 12. Savage 3:33 13. On Your Knees (Live) 4:39 14. Hellion (Live) 4:45 15. Sleeping (In The Fire) (Live) 5:45 16. Animal (Fuck Like A Beast) (Live) 4:38 17. I Wanna Be Somebody (Live) 5:54 ...( Obsada )... Lead Guitar, Rhythm Guitar – Chris Holmes Lead Guitar, Rhythm Guitar, Vocals – Randy Piper Lead Vocals, Bass Guitar – Blackie Lawless Drums, Vocals – Steve Riley Backing Vocals [Additional Backing Vocals By] – Carlos Cavazo (tracks: 9), Chuck Wright (tracks: 9) https://www.youtube.com/watch?v=NrhclTQ1Zvk NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-10-08 23:18:39
Rozmiar: 526.37 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Na temat tej płyty rozpisywać się nie trzeba - milion sprzedanych egzemplarzy, hity pokroju „Wild Child” i status klasyka amerykańskiego heavy metalu. W.A.S.P są tutaj przebojowi jak nigdy, a ich metal jest podniosły, ale i chwytliwy. Oceńcie zresztą sami... ...( TrackList )... 1. Wild Child 5:12 2. Ballcrusher 3:28 3. Fistful Of Diamonds 4:14 4. Jack Action 4:17 5. WidowMaker 5:18 6. Blind In Texas 4:21 7. Cries In The Night 3:42 8. The Last Command 4:11 9. Running Wild In The Streets 3:30 10. Sex Drive 3:12 Bonus Tracks: 11. Mississippi Queen 3:22 12. Savage 3:33 13. On Your Knees (Live) 4:39 14. Hellion (Live) 4:45 15. Sleeping (In The Fire) (Live) 5:45 16. Animal (Fuck Like A Beast) (Live) 4:38 17. I Wanna Be Somebody (Live) 5:54 ...( Obsada )... Lead Guitar, Rhythm Guitar – Chris Holmes Lead Guitar, Rhythm Guitar, Vocals – Randy Piper Lead Vocals, Bass Guitar – Blackie Lawless Drums, Vocals – Steve Riley Backing Vocals [Additional Backing Vocals By] – Carlos Cavazo (tracks: 9), Chuck Wright (tracks: 9) https://www.youtube.com/watch?v=NrhclTQ1Zvk NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-10-08 23:18:36
Rozmiar: 171.70 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
Brak seeda lub pobieranie się zatrzymuje - użyj SupesSpeedTorrent https://rebrand.ly/super_seed
Ewentualnie zamknij i uruchom ponownie uTorrenta, czasami pomaga, ale nie tak dobrze jak SupesSpeedTorrent. Black Sabbath - Technical Ecstasy (Remaster) (2021) ..::(Info)::.. Black Sabbath - Technical Ecstasy (Remaster) Genre: Havy Metal Year: 1976/2021 Source: Digital download Audio codec: FLAC(96/24 - 3072 kb/s) Bitrate: lossless(Dynamic Range Meter) Playtime: 00:39:50 Cover: front Size: 867 MB ..::(Opis)::.. 1. Back Street Kids (2021 Remaster) 3:47 2. You Won't Change Me (2021 Remaster) 6:36 3. It's Alright (2021 Remaster) 3:58 4. Gypsy (2021 Remaster) 5:08 5. All Moving Parts (Stand Still) (2021 Remaster) 4:58 6. Rock 'n' Roll Doctor (2021 Remaster) 3:25 7. She's Gone (2021 Remaster) 4:51 8. Dirty Women (2021 Remaster) 7:07 ![]()
Seedów: 2
Data dodania:
2021-10-01 14:18:59
Rozmiar: 867.53 MB
Peerów: 1
Dodał: xdktkmhc
Opis
Brak seeda lub pobieranie się zatrzymuje - użyj SupesSpeedTorrent https://rebrand.ly/super_seed
Ewentualnie zamknij i uruchom ponownie uTorrenta, czasami pomaga, ale nie tak dobrze jak SupesSpeedTorrent. ..::(Info)::.. A1 Fire It Up A2 What's In You A3 Suicide Messiah B1 Forever Down B2 In This River B3 You Must Be Blind B4 Death March B5 Dr. Octavia C1 Say What You Will C2 Too Tough To Die C3 Electric Hellfire C4 Spread Your Wings D1 Been A Long Time D2 Dirt On The Grave D3 I Never Dreamed ..::(Opis)::.. Black Label Society - Mafia (2005/2016) 24Bit/192kHz [FLAC Hi-Res] ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-10-01 13:59:16
Rozmiar: 1.07 GB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... W 2019r świat zdominował szał na Riot City i Traveler. Kapele te pokazały, że można grać pomysłowo, szczerze i na wzór wielkich kapel z lat 80. Kto w tym roku zrobi podobne wrażenie? Myślę, że największe szanse na podobny sukces ma amerykański Solicitor, który powstał w 2018r. Ta młoda kapela stylistycznie przypomina muzykę wspomnianego Riot City, czy Traveler. Nie brakuje w ich muzyce elementów Chastain, Hellion, czy Liege Lord. Co wyróżnia ten band tle innych to nie tylko gitarzyści Matt Vogan i Patrick Fry, którzy imponują talentem i pomysłowością. To przede wszystkim charyzmatyczna wokalistka Amy Lee Carlson. W sumie ciężko rozpoznać, że to kobiecy głos. Nic więcej nie trzeba do szczęścia. Solicitor zaskakuje i to bardzo pozytywnie. Na takie płyty jak "Spectral devastation" warto czekać! Okładka kojarzy się z doom metalem,czy death metalem i w sumie taki klimat okładek do mnie nie przemawia. W sumie to jest jedyna rzecz do której mogę się przyczepić. Band zadbał o mocne, wyraziste i nieco przybrudzone brzmienie na styl lat 80, co nadaje całości autentycznego wydźwięku. To wszystko i tak nie miałoby znaczenia, gdyby materiał nie byłby tak genialny. No to czas zacząć podróż do świata Solicitor. Płytę otwiera rozpędzony "Blood Revelations"i już wiadomo, że band stawia na heavy/speed metalową stylistykę. Dalej mamy niezwykle melodyjny "Betrayer", który imponuje swoim polotem i finezją. Wielkie brawa za pomysłowy i nieco maidenowy "The Red Queen". Brzmi to obłędnie i dawno nie słyszałem tak genialnego kawałka. Prawdziwy objaw geniuszu tego zespołu. Fanom NWOBHM może przypaść do gustu prosty i bardzo przebojowy "Leathur Streets". Bije z tego kawałka niezła energia i miłość do lat 80.Dalej mamy klimatyczny i bardziej złożony "Night Vision". To pokazuje, że band jest wstanie stworzyć dłuższe utwory, a przy tym nie zanudzić słuchacza. Kolejny pomysłowy riff atakuje nas w chwytliwym "Terminal Force". Tak powinno grać się heavy/speed. Na koniec zostaje jeszcze jeden killer i "Grip of the fist" to idealny na kawałek na podsumowanie tego genialnego albumu. Band znikąd, jeszcze mało znany, ale potencjał ogromny i widzę że rośnie nam nowa gwiazda. Wszystko jest perfekcyjne i dostałem album z muzyką jaką kocham i brzmi to obłędnie. No to mamy nowego faworyta do tytułu płyty roku. Pozycja obowiązkowa dla miłośników heavy metalu lat 80. 10/10 (PMW) ...( TrackList )... 1. Blood Revelations 2. Betrayer 3. The Red Queen 4. Leathür Streets 5. Night Vision 6. Terminal Force 7. Spectres Of War 8. Grip of The Fist ...( Obsada )... Bass – Damon Cleary-Erickson Drums – Johann Waymire Guitar – Matt Vogan, Patrick Fry Vocals – Amy Lee Carlson https://www.youtube.com/watch?v=gi39XiVyh5k NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... 100% Antifascist ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-09-30 20:05:40
Rozmiar: 297.74 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... W 2019r świat zdominował szał na Riot City i Traveler. Kapele te pokazały, że można grać pomysłowo, szczerze i na wzór wielkich kapel z lat 80. Kto w tym roku zrobi podobne wrażenie? Myślę, że największe szanse na podobny sukces ma amerykański Solicitor, który powstał w 2018r. Ta młoda kapela stylistycznie przypomina muzykę wspomnianego Riot City, czy Traveler. Nie brakuje w ich muzyce elementów Chastain, Hellion, czy Liege Lord. Co wyróżnia ten band tle innych to nie tylko gitarzyści Matt Vogan i Patrick Fry, którzy imponują talentem i pomysłowością. To przede wszystkim charyzmatyczna wokalistka Amy Lee Carlson. W sumie ciężko rozpoznać, że to kobiecy głos. Nic więcej nie trzeba do szczęścia. Solicitor zaskakuje i to bardzo pozytywnie. Na takie płyty jak "Spectral devastation" warto czekać! Okładka kojarzy się z doom metalem,czy death metalem i w sumie taki klimat okładek do mnie nie przemawia. W sumie to jest jedyna rzecz do której mogę się przyczepić. Band zadbał o mocne, wyraziste i nieco przybrudzone brzmienie na styl lat 80, co nadaje całości autentycznego wydźwięku. To wszystko i tak nie miałoby znaczenia, gdyby materiał nie byłby tak genialny. No to czas zacząć podróż do świata Solicitor. Płytę otwiera rozpędzony "Blood Revelations"i już wiadomo, że band stawia na heavy/speed metalową stylistykę. Dalej mamy niezwykle melodyjny "Betrayer", który imponuje swoim polotem i finezją. Wielkie brawa za pomysłowy i nieco maidenowy "The Red Queen". Brzmi to obłędnie i dawno nie słyszałem tak genialnego kawałka. Prawdziwy objaw geniuszu tego zespołu. Fanom NWOBHM może przypaść do gustu prosty i bardzo przebojowy "Leathur Streets". Bije z tego kawałka niezła energia i miłość do lat 80.Dalej mamy klimatyczny i bardziej złożony "Night Vision". To pokazuje, że band jest wstanie stworzyć dłuższe utwory, a przy tym nie zanudzić słuchacza. Kolejny pomysłowy riff atakuje nas w chwytliwym "Terminal Force". Tak powinno grać się heavy/speed. Na koniec zostaje jeszcze jeden killer i "Grip of the fist" to idealny na kawałek na podsumowanie tego genialnego albumu. Band znikąd, jeszcze mało znany, ale potencjał ogromny i widzę że rośnie nam nowa gwiazda. Wszystko jest perfekcyjne i dostałem album z muzyką jaką kocham i brzmi to obłędnie. No to mamy nowego faworyta do tytułu płyty roku. Pozycja obowiązkowa dla miłośników heavy metalu lat 80. 10/10 (PMW) ...( TrackList )... 1. Blood Revelations 2. Betrayer 3. The Red Queen 4. Leathür Streets 5. Night Vision 6. Terminal Force 7. Spectres Of War 8. Grip of The Fist ...( Obsada )... Bass – Damon Cleary-Erickson Drums – Johann Waymire Guitar – Matt Vogan, Patrick Fry Vocals – Amy Lee Carlson https://www.youtube.com/watch?v=gi39XiVyh5k NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... 100% Antifascist ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-09-30 20:05:31
Rozmiar: 93.35 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Po niemałych sukcesach krążków "Restless and Wild" i "Balls to the Wall" muzycy Accept nawiązali współpracę z producentem Deterem Dierksem, znanego przede wszystkim z produkowania płyt Scorpions. Efektem tej kooperacji był szósty studyjny longplay "Metal Heart", przez wielu uważany za opus magnum zespołu. W czasie rejestrowania materiału grupę opuścił gitarzysta Herman Frank, a na jego miejsce powrócił Jörg Fischer, który wcześniej odszedł po nagraniu albumu "Breaker". Niektórzy uważają, że przy okazji "Metal Heart" niemieccy twórcy zaczęli eksplorować bardziej komercyjne obszary. To poniekąd prawda, brzmienie wydaje się nieco bardziej wypolerowane czy przystępne dla słuchacza nieobeznanego z muzyką metalową. I w sumie mógłbym się trochę przyczepić do produkcji - chodzi o to, że perkusja jest nagrana zbyt głośno w stosunku do reszty, a co za tym idzie czasem dominuje nad resztą instrumentów. Nie przeszkadza to zbytnio w odsłuchiwaniu dzieła, niemniej pod tym względem można było bardziej się przyłożyć. I na szczęście do produkcyjnego plastiku znanego z przyszłego "Eat the Heat" (czy "Savage Anusement" Scorpions, produkowanego później przez Dierksa) bardzo daleko. Jednak dopiero za sprawą tego wydawnictwa Accept stał się zespołem na skalę międzynarodową. Album jako pierwszy trafił bowiem na japońskie czy szwedzkie listy przebojów. Słychać, że - podobnie jak Scorpionsom - muzykom Accept marzył się podbój amerykańskiego rynku muzycznego, a momentami można odnaleźć muzyczne powiązania z ówczesną muzyką prezentowaną m.in. przez Saxon. Jednak główną ścieżkę stylistyczną łatwo powiązać z poprzednim "Balls to the Wall". Podboju Stanów Zjednoczonych nie było, niemniej na świecie kapela zaczęła budzić spore zainteresowanie. Chyba nie można sobie wymarzyć lepszego otwarcia. "Metal Heart" to jeden z największych przebojów Accept. Niepokojący, ponury wstęp przechodzi w świetny metalowy czad, okraszony ciekawym tekstem o końcu millenium. Pojawiają się tu również odwołania do muzyki klasycznej w pełnym tego słowa znaczeniu - kawałek posiada najsłynniejszą solówkę Wolfa Hoffmana, w którą wpleciono cytat z "Dla Elizy" Beethovena, zaś na początku utworu słychać motyw gitarowy, przypominający fragment "Marszu Słowiańskiego" Piotra Czajkowskiego. Genialny początek, chyba najlepsza kompozycja w dorobku Accept. Bardzo dobry, choć jednak słabszy poziom utrzymuje "Midnight Mover", posiadający jeden z najlepiej ułożonych refrenów w dorobku grupy. Nie zawodzą także dwa następne w kolejności "Up to the Limit" i świetnie rozpędzony "Wrong Is Right". Szczególnie w tym drugim znalazło się sporo fajnego riffowania. Do moich ulubionych (choć niekoniecznie najlepszych) fragmentów "Metal Heart" należy zdecydowanie "Screaming for a Love Bite". Jego refren to niejako ukłon w stronę amerykańskiego, stadionowego grania i jak na taką konwencję wypada całkiem nieźle. Choć kiedyś nie przepadałem za tym kawałkiem. Mam natomiast problem z trzema następnymi utworami. Nie są złe, bliżej im do wypełniaczy. Choć w "Teach Us to Survive" zwraca na siebie uwagę lekko jazzująca perkusja i kilka ciekawych partii basu. Bardziej sztampowo prezentują się "Dogs on Leads" i "Too High to Get It Right", w dodatku są do siebie lekko podobne. Muzycy powracają do formy w chwytliwym "Living for Tonite" z fajnym, melodyjnym refrenem. To jedna z najlepszych propozycji z tego zestawu. A na końcu równie udany, podniosły "Bound to Fail". To kolejny ukłon w stronę stadionowych hymnów, który nie każdemu się spodoba, ale myślę, że w całkiem niezły sposób wieńczy ten krążek. "Metal Heart" może nie prezentuje się tak okazale, jak trzy poprzednie wydawnictwa, ale też nie schodzi poniżej dobrego poziomu. Nie uważam go za szczytowe osiągnięcie grupy i petardę na miarę "Balls to the Wall", niemniej w kategorii heavymetalowego, chwytliwego grania sprawdza się naprawdę zacnie. Swoją popularność i renomę zawdzięcza głównie popularnemu otwieraczowi. Na szczęście nie jest to jedyna ciekawa propozycja zawarta na tym wydawnictwie, dzięki czemu mimo ewentualnych uchybień zachęcam do zapoznania się z nim w całości. Robert Rosiński „Metal Heart” to szósta płyta Accept, wydana w 1985 roku. W porównaniu z poprzednią „Balls To The Wall” nastąpiła jedna zmiana w składzie. Odszedł gitarzysta Herman Frank, by założyć Victory i brać udział w nagraniach Sinner, a po dwuletniej przerwie do zespołu wrócił Jörg Fischer. „Metal Heart” jest to płyta, na której znalazło się kilka klasycznych hitów Accept, z otwierającym ją kawałkiem tytułowym na czele. Jest to przebojowy numer, najbardziej znany z tego, że solówka opiera się na bagateli a-moll "Für Elise" Ludwiga van Beethovena, czyli po prostu „Dla Elizy”. Całe to solo, w którym jest sporo własnej improwizacji, jest świetnie wkomponowane w kawałek i w pewnym momencie tak jakby się zacina by zajebiście się połączyć z perkusją, chórem i drugą gitarą. Wielki szlagier tego zespołu. Ale drugi „Midnight Mover” niewiele mu ustępuje. Żywiołowy, energetyczny, rock and rollowy kawałek, z charakterystycznym refrenem. I tak właściwie przelatują następne numery. Heavy metal, rock and roll, zwrotki, refreny, solówki. Wolniej robi się w siódmym „Dogs On Leads” gdzie bardzo zajeżdża AC/DC. Również ósmy „Teach Us To Survive” tak jakby odstaje od reszty, ale pod koniec znowu robi się przebojowo, za sprawą, najpierw hiciarskiego „Living For Tonight”, a potem mającego charakterystyczny przewodni motyw gitarowy „Bound To Fail”. Moja zremasterowana reedycja posiada jeszcze dwa kawałki w wersji live - są to „Love Child” z poprzedniej płyty i jeszcze raz „Living For Tonight”. Uważam, że „Metal Heart” pomimo wyraźnego klimatu swojej epoki, przechodzi próbę czasu i bardzo fajnie się go słucha. Jest to kawał ostrego rocka w dobrym wykonaniu. Dla starszych okazja do wspomnień, dla młodszych lekcja historii. Wujas ...( TrackList )... 1. Metal Heart 5:19 Bass [Charvel Precision, Ibanez 8-sting], Synthesizer [Moog Taurus], Backing Vocals – Peter Drums [Tama Superstar], Cymbal [Meinl], Gong, Timpani [Musser Tuneable], Backing Vocals – Stefan Lead Vocals, Backing Vocals – Udo Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Backing Vocals – Jörg Sitar [Coral Electric Sitar], Acoustic Guitar [6-string Ovation], Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Lead Guitar [Fender Strat/-strings & Things Strat], Backing Vocals – Wolf 2. Midnight Mover 3:05 Bass [Charvel Precision], Harmony Vocals – Peter Drums – Stefan Lead Vocals – Udo Rhythm Guitar [Gibson Flying V] – Jörg Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Lead Guitar [Fender Strat/strings & Things Strat] – Wolf 3. Up To The Limit 3:47 Bass [Charvel Precision] – Peter Drums, Drums [Tama Star Drum Effects], Vocals [Gang Vocals] – Stefan Lead Vocals – Udo Rhythm Guitar [Fender Strat], Lead Guitar [Strings & Things Strat] – Wolf Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Bass [Ibanez 8-string Bass] – Jörg 4. Wrong Is Right 3:08 Bass [Charvel Precision] – Peter Drums – Stefan Lead Vocals, Harmony Vocals – Udo Rhythm Guitar [Fender Strat], Lead Guitar [Squier Strat] – Wolf Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Lead Guitar [Fender Strat] – Jörg 5. Screaming For A Love-Bite 4:06 Bass [Fender Precision], Synthesizer [Moog Taurus], Harmony Vocals – Peter Drums – Stefan Lead Vocals – Udo Rhythm Guitar [Gibson Flying V] – Jörg Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Lead Guitar [Fender Telecaster Thinline] – Wolf 6. Too High To Get It Right 3:47 Bass [Charvel Precision], Backing Vocals – Peter Drums, Backing Vocals – Stefan Lead Vocals – Udo Rhythm Guitar [Fender Strat], Lead Guitar [Strings & Things Strat], Backing Vocals – Wolf Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Backing Vocals – Jörg 7. Dogs On Leads 4:23 Bass [Fender Precision], Synthesizer [Moog Taurus], Backing Vocals – Peter Drums, Backing Vocals – Stefan Lead Vocals – Udo Rhythm Guitar [Fender Strat/squire Strat], Lead Guitar [Strings & Things Strat], Backing Vocals – Wolf Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Backing Vocals – Jörg 8. Teach Us To Survive 3:32 Bass [Fender Jazz], Bass [Ibanez 8-string], Acoustic Bass – Peter Drums, Timpani – Stefan Lead Vocals, Finger Snaps [Fingersnipping] – Udo Performer [Besen] – Günter Richard Rhythm Guitar [Fender Strat], Lead Guitar [Fender Jaguar/fender Strat] – Wolf Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Finger Snaps [Fingersnipping] – Jörg 9. Living For Tonite 3:33 Bass [Fender Precision] – Peter Drums – Stefan Lead Vocals, Harmony Vocals – Udo Rhythm Guitar [Gibson Fliyng V] – Wolf Rhythm Guitar [Gibson Flying V] – Jörg 10. Bound To Fail 4:58 Bass [Charvel Precision], Bass [Ibanez 8-string], Synthesizer [Moog Taurus], Backing Vocals – Peter Drums, Timpani, Backing Vocals – Stefan Lead Vocals, Harmony Vocals, Backing Vocals – Udo Rhythm Guitar [Fender Strat/squier Strat], Lead Guitar [Strings & Things Strat], Acoustic Guitar [Martin 6-string], Backing Vocals – Wolf Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Backing Vocals – Jörg Bonus Tracks: 11. Love Child (Live) 4:44 12. Living For Tonite (Live) 3:53 ...( Obsada )... Udo Dirkschneider - Vocals Wolf Hoffmann - Guitars, Electric sitar, Vocals (backing) Jörg Fischer - Guitars, Vocals (backing) Peter Baltes - Bass, Keyboards, Vocals (backing) Stefan Kaufmann - Drums, Percussion, Timpani (tracks 1, 8, 10), Vocals (backing) https://www.youtube.com/watch?v=g1HOE3FIQ7w NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... 100% Antifascist ![]()
Seedów: 0
Data dodania:
2021-09-30 20:04:39
Rozmiar: 377.92 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Po niemałych sukcesach krążków "Restless and Wild" i "Balls to the Wall" muzycy Accept nawiązali współpracę z producentem Deterem Dierksem, znanego przede wszystkim z produkowania płyt Scorpions. Efektem tej kooperacji był szósty studyjny longplay "Metal Heart", przez wielu uważany za opus magnum zespołu. W czasie rejestrowania materiału grupę opuścił gitarzysta Herman Frank, a na jego miejsce powrócił Jörg Fischer, który wcześniej odszedł po nagraniu albumu "Breaker". Niektórzy uważają, że przy okazji "Metal Heart" niemieccy twórcy zaczęli eksplorować bardziej komercyjne obszary. To poniekąd prawda, brzmienie wydaje się nieco bardziej wypolerowane czy przystępne dla słuchacza nieobeznanego z muzyką metalową. I w sumie mógłbym się trochę przyczepić do produkcji - chodzi o to, że perkusja jest nagrana zbyt głośno w stosunku do reszty, a co za tym idzie czasem dominuje nad resztą instrumentów. Nie przeszkadza to zbytnio w odsłuchiwaniu dzieła, niemniej pod tym względem można było bardziej się przyłożyć. I na szczęście do produkcyjnego plastiku znanego z przyszłego "Eat the Heat" (czy "Savage Anusement" Scorpions, produkowanego później przez Dierksa) bardzo daleko. Jednak dopiero za sprawą tego wydawnictwa Accept stał się zespołem na skalę międzynarodową. Album jako pierwszy trafił bowiem na japońskie czy szwedzkie listy przebojów. Słychać, że - podobnie jak Scorpionsom - muzykom Accept marzył się podbój amerykańskiego rynku muzycznego, a momentami można odnaleźć muzyczne powiązania z ówczesną muzyką prezentowaną m.in. przez Saxon. Jednak główną ścieżkę stylistyczną łatwo powiązać z poprzednim "Balls to the Wall". Podboju Stanów Zjednoczonych nie było, niemniej na świecie kapela zaczęła budzić spore zainteresowanie. Chyba nie można sobie wymarzyć lepszego otwarcia. "Metal Heart" to jeden z największych przebojów Accept. Niepokojący, ponury wstęp przechodzi w świetny metalowy czad, okraszony ciekawym tekstem o końcu millenium. Pojawiają się tu również odwołania do muzyki klasycznej w pełnym tego słowa znaczeniu - kawałek posiada najsłynniejszą solówkę Wolfa Hoffmana, w którą wpleciono cytat z "Dla Elizy" Beethovena, zaś na początku utworu słychać motyw gitarowy, przypominający fragment "Marszu Słowiańskiego" Piotra Czajkowskiego. Genialny początek, chyba najlepsza kompozycja w dorobku Accept. Bardzo dobry, choć jednak słabszy poziom utrzymuje "Midnight Mover", posiadający jeden z najlepiej ułożonych refrenów w dorobku grupy. Nie zawodzą także dwa następne w kolejności "Up to the Limit" i świetnie rozpędzony "Wrong Is Right". Szczególnie w tym drugim znalazło się sporo fajnego riffowania. Do moich ulubionych (choć niekoniecznie najlepszych) fragmentów "Metal Heart" należy zdecydowanie "Screaming for a Love Bite". Jego refren to niejako ukłon w stronę amerykańskiego, stadionowego grania i jak na taką konwencję wypada całkiem nieźle. Choć kiedyś nie przepadałem za tym kawałkiem. Mam natomiast problem z trzema następnymi utworami. Nie są złe, bliżej im do wypełniaczy. Choć w "Teach Us to Survive" zwraca na siebie uwagę lekko jazzująca perkusja i kilka ciekawych partii basu. Bardziej sztampowo prezentują się "Dogs on Leads" i "Too High to Get It Right", w dodatku są do siebie lekko podobne. Muzycy powracają do formy w chwytliwym "Living for Tonite" z fajnym, melodyjnym refrenem. To jedna z najlepszych propozycji z tego zestawu. A na końcu równie udany, podniosły "Bound to Fail". To kolejny ukłon w stronę stadionowych hymnów, który nie każdemu się spodoba, ale myślę, że w całkiem niezły sposób wieńczy ten krążek. "Metal Heart" może nie prezentuje się tak okazale, jak trzy poprzednie wydawnictwa, ale też nie schodzi poniżej dobrego poziomu. Nie uważam go za szczytowe osiągnięcie grupy i petardę na miarę "Balls to the Wall", niemniej w kategorii heavymetalowego, chwytliwego grania sprawdza się naprawdę zacnie. Swoją popularność i renomę zawdzięcza głównie popularnemu otwieraczowi. Na szczęście nie jest to jedyna ciekawa propozycja zawarta na tym wydawnictwie, dzięki czemu mimo ewentualnych uchybień zachęcam do zapoznania się z nim w całości. Robert Rosiński „Metal Heart” to szósta płyta Accept, wydana w 1985 roku. W porównaniu z poprzednią „Balls To The Wall” nastąpiła jedna zmiana w składzie. Odszedł gitarzysta Herman Frank, by założyć Victory i brać udział w nagraniach Sinner, a po dwuletniej przerwie do zespołu wrócił Jörg Fischer. „Metal Heart” jest to płyta, na której znalazło się kilka klasycznych hitów Accept, z otwierającym ją kawałkiem tytułowym na czele. Jest to przebojowy numer, najbardziej znany z tego, że solówka opiera się na bagateli a-moll "Für Elise" Ludwiga van Beethovena, czyli po prostu „Dla Elizy”. Całe to solo, w którym jest sporo własnej improwizacji, jest świetnie wkomponowane w kawałek i w pewnym momencie tak jakby się zacina by zajebiście się połączyć z perkusją, chórem i drugą gitarą. Wielki szlagier tego zespołu. Ale drugi „Midnight Mover” niewiele mu ustępuje. Żywiołowy, energetyczny, rock and rollowy kawałek, z charakterystycznym refrenem. I tak właściwie przelatują następne numery. Heavy metal, rock and roll, zwrotki, refreny, solówki. Wolniej robi się w siódmym „Dogs On Leads” gdzie bardzo zajeżdża AC/DC. Również ósmy „Teach Us To Survive” tak jakby odstaje od reszty, ale pod koniec znowu robi się przebojowo, za sprawą, najpierw hiciarskiego „Living For Tonight”, a potem mającego charakterystyczny przewodni motyw gitarowy „Bound To Fail”. Moja zremasterowana reedycja posiada jeszcze dwa kawałki w wersji live - są to „Love Child” z poprzedniej płyty i jeszcze raz „Living For Tonight”. Uważam, że „Metal Heart” pomimo wyraźnego klimatu swojej epoki, przechodzi próbę czasu i bardzo fajnie się go słucha. Jest to kawał ostrego rocka w dobrym wykonaniu. Dla starszych okazja do wspomnień, dla młodszych lekcja historii. Wujas ...( TrackList )... 1. Metal Heart 5:19 Bass [Charvel Precision, Ibanez 8-sting], Synthesizer [Moog Taurus], Backing Vocals – Peter Drums [Tama Superstar], Cymbal [Meinl], Gong, Timpani [Musser Tuneable], Backing Vocals – Stefan Lead Vocals, Backing Vocals – Udo Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Backing Vocals – Jörg Sitar [Coral Electric Sitar], Acoustic Guitar [6-string Ovation], Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Lead Guitar [Fender Strat/-strings & Things Strat], Backing Vocals – Wolf 2. Midnight Mover 3:05 Bass [Charvel Precision], Harmony Vocals – Peter Drums – Stefan Lead Vocals – Udo Rhythm Guitar [Gibson Flying V] – Jörg Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Lead Guitar [Fender Strat/strings & Things Strat] – Wolf 3. Up To The Limit 3:47 Bass [Charvel Precision] – Peter Drums, Drums [Tama Star Drum Effects], Vocals [Gang Vocals] – Stefan Lead Vocals – Udo Rhythm Guitar [Fender Strat], Lead Guitar [Strings & Things Strat] – Wolf Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Bass [Ibanez 8-string Bass] – Jörg 4. Wrong Is Right 3:08 Bass [Charvel Precision] – Peter Drums – Stefan Lead Vocals, Harmony Vocals – Udo Rhythm Guitar [Fender Strat], Lead Guitar [Squier Strat] – Wolf Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Lead Guitar [Fender Strat] – Jörg 5. Screaming For A Love-Bite 4:06 Bass [Fender Precision], Synthesizer [Moog Taurus], Harmony Vocals – Peter Drums – Stefan Lead Vocals – Udo Rhythm Guitar [Gibson Flying V] – Jörg Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Lead Guitar [Fender Telecaster Thinline] – Wolf 6. Too High To Get It Right 3:47 Bass [Charvel Precision], Backing Vocals – Peter Drums, Backing Vocals – Stefan Lead Vocals – Udo Rhythm Guitar [Fender Strat], Lead Guitar [Strings & Things Strat], Backing Vocals – Wolf Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Backing Vocals – Jörg 7. Dogs On Leads 4:23 Bass [Fender Precision], Synthesizer [Moog Taurus], Backing Vocals – Peter Drums, Backing Vocals – Stefan Lead Vocals – Udo Rhythm Guitar [Fender Strat/squire Strat], Lead Guitar [Strings & Things Strat], Backing Vocals – Wolf Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Backing Vocals – Jörg 8. Teach Us To Survive 3:32 Bass [Fender Jazz], Bass [Ibanez 8-string], Acoustic Bass – Peter Drums, Timpani – Stefan Lead Vocals, Finger Snaps [Fingersnipping] – Udo Performer [Besen] – Günter Richard Rhythm Guitar [Fender Strat], Lead Guitar [Fender Jaguar/fender Strat] – Wolf Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Finger Snaps [Fingersnipping] – Jörg 9. Living For Tonite 3:33 Bass [Fender Precision] – Peter Drums – Stefan Lead Vocals, Harmony Vocals – Udo Rhythm Guitar [Gibson Fliyng V] – Wolf Rhythm Guitar [Gibson Flying V] – Jörg 10. Bound To Fail 4:58 Bass [Charvel Precision], Bass [Ibanez 8-string], Synthesizer [Moog Taurus], Backing Vocals – Peter Drums, Timpani, Backing Vocals – Stefan Lead Vocals, Harmony Vocals, Backing Vocals – Udo Rhythm Guitar [Fender Strat/squier Strat], Lead Guitar [Strings & Things Strat], Acoustic Guitar [Martin 6-string], Backing Vocals – Wolf Rhythm Guitar [Gibson Flying V], Backing Vocals – Jörg Bonus Tracks: 11. Love Child (Live) 4:44 12. Living For Tonite (Live) 3:53 ...( Obsada )... Udo Dirkschneider - Vocals Wolf Hoffmann - Guitars, Electric sitar, Vocals (backing) Jörg Fischer - Guitars, Vocals (backing) Peter Baltes - Bass, Keyboards, Vocals (backing) Stefan Kaufmann - Drums, Percussion, Timpani (tracks 1, 8, 10), Vocals (backing) https://www.youtube.com/watch?v=g1HOE3FIQ7w NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... 100% Antifascist ![]()
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-09-30 20:04:36
Rozmiar: 113.96 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( TrackList )... CD 1 - Fields: 1. Fields Trilogy: Agriculture 5:04 2. Fields Trilogy: Fields 4:45 3. Fields Trilogy: Motorcade 6:21 4. Haruspices 0:57 5. Rats Assembly 6:10 6. Always Looking Down 5:33 7. Too Soon 8:35 CD 2 - Church Of Broken Glass: 1. Almost (Left Without You) 8:18 2. Butchertown 10:19 3. The Gulls 6:35 4. Church Of Broken Glass 4:19 5. Train 4:02 https://www.youtube.com/watch?v=-BxRuVRdh4c NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... 100% Antifascist ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-09-28 22:54:18
Rozmiar: 517.07 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( TrackList )... CD 1 - Fields: 1. Fields Trilogy: Agriculture 5:04 2. Fields Trilogy: Fields 4:45 3. Fields Trilogy: Motorcade 6:21 4. Haruspices 0:57 5. Rats Assembly 6:10 6. Always Looking Down 5:33 7. Too Soon 8:35 CD 2 - Church Of Broken Glass: 1. Almost (Left Without You) 8:18 2. Butchertown 10:19 3. The Gulls 6:35 4. Church Of Broken Glass 4:19 5. Train 4:02 https://www.youtube.com/watch?v=-BxRuVRdh4c NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... 100% Antifascist ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-09-28 22:54:09
Rozmiar: 166.16 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Przyszło mi opisać jedną z najlepszych Heavy Metalowych płyt wszechczasów, którą stawiam na równi z takimi klasykami jak: "The Number Of The Beast" Iron Maiden, czy też "Painkiller" Judas Priest. "Restless And Wild" to kwintesencja Heavy Metalu, krążek perfekcyjny, po prostu bezbłędny; Niemcy pokazali tutaj na co ich stać - chylę czoło dla Wolfa Haffmanna, to co ten człowiek wyrabia ze swoim wiosłem na tym albumie, może przyprawić o zawrót głowy niejednego młodego adepta gitary. I dlaczego na okładce są przedstawione palące się gitary...? :) Odpalamy krążek. Zaczyna się "Fast As A Shark", jeden z najszybszych numerów Accept, wszystko tu dzieje się zaskakująco szybko. Szybkie zwrotki, szybki, melodyjny refren i galopujące tempo - miodzio! Drugi w kolejności to utwór tytułowy i znowu mamy te ostre galopujące riffy. Bardzo składna, płynna i przemyślana kompozycja, wszystko tutaj jest na miejscu. Może nie jest ona taka szybka jak poprzednia ale na pewno daje dużego kopa w dupę. Następnie mamy jeden z moich faworytów na tej płycie, konkretnie "Ahead Of The Pack" - kawał porządnego grania z werwą, z ciężarem. Accept udowadnia tutaj, że ciężkie granie może być także melodyjne i przyjemne dla ucha. "Shake Your Heads" nie jest może najwybitniejszym dziełem, ale solo gitarowe, jakie Wolf tam wcisnął powala. Nie za szybkie, nie za wolne, naprawdę bardzo ładne, szkoda tylko że takie krótkie. Teraz coś na kształt ballady - "Neon Nights". W tej jednej piosence zawarte jest wszystko to co rozumiemy pod nazwą Accept. Raz wolno, czasami szybko, super melodie, które na długo zostają w pamięci. Ten kawałek to swoista biblia stylu grania Niemców. Dalej mamy trochę Hard Rockowy numerek, szybki "Get Ready"; bądźcie w tym momencie przygotowani na naprawdę ostrą jazdę... Po "Get Ready" leci już "Damon's Night". Rozpoczyna się tajemniczymi, iście demonicznymi odgłosami. W sumie cały utwór jest dość tajemniczy, drapieżny, a niektóre motywy mogą przyprawić o mdłości (oczywiście w dobrym znaczeniu tego słowa). Jako ciekawostkę powiem, że "Demon's Night" nagrał taki Cannibal Corpse, a członkowie tegoż zespołu uważają się za fanów Accept! Świadczy to o tym, że muzyka Accept jest na tyle wielka, że może wejść to mózgu nawet takiemu Corpsegrinderowi i reszcie kanibali. Ale wróćmy jednak do o wiele lepszej muzyki. Właśnie dojechaliśmy do mojego ulubionego kawałka: "Flash Rockin' `Man". Bardzo energiczny, szybki i jedyny w swoim rodzaju, w połowie wkracza w bardzo ciężkie momenty, jeszcze nigdy Accept nie grał tak ciężko. Trochę mi tu nawet zajeżdża Thrash'em. Przedostatnią kompozycją jest, bardzo nawiązujący do stylu AC/DC "Don't Go Stealing My Soul Away". Jedyne co odróżnia go od wspomnianego zespołu, to refren, i to taki jaki tylko może mieć Accept; bez wątpienia jeden z najpiękniejszych refrenów jakie słyszałem w życiu. Niestety dobrnęliśmy już do końca. "Restless And Wild" wieńczy "Princes Of The Dawn", jedyny mankament tej płyty (innym się podoba (?!)). W kółko powtarzający się przez całą piosenkę jeden motyw, może lekko nudzić. Na szczęście kawałek odrabia sobie na znakomitej solówce i ciekawych partiach zagranych pod koniec, nie wiem czy na gitarze akustycznej, czy może na mandolinie? :) I tak to już koniec wielkiego dzieła, jakim bez wątpienia jest "Restless And Wild". Nie wiem co napisać na podsumowanie, właściwie wszystko już ująłem wcześniej. Nie pozostaje mi nic innego jak polecić wam ten krążek, a samemu jeszcze raz wsłuchać się w tą muzykę. Herman Czwarty studyjny album Accept pod tytułem "Restless and Wild" to jeszcze większy zwrot ku ostremu, heavymetalowemu graniu. Praktycznie nie ma tu miejsca na znaczne zwolnienie, a tym bardziej na urzekające ballady typu "Breaking Up Again" czy "No Time to Lose". Muzycy konsekwentnie podążają wytoczoną przez siebie ścieżką, dzięki czemu opisywane dzieło jest spójniejsze stylistycznie niż poprzednie. Dodatkowo, zespół po raz pierwszy samodzielnie zajął się produkcją, rezygnując z usług profesjonalnych producentów. Utwory na ten krążek powstały tak szybko, że Herman Frank wymieniony w składzie jako drugi gitarzysta nie zdążył nic na nim zagrać, a całą robotę odtworzył w pojedynkę Wolf Hoffman. Najwyraźniej muzycy zdali sobie sprawę, że takie ostrzejsze oblicze nie pasuje do miękkiego głosu Petera Baltesa, bo "Restless and Wild" to pierwszy longplay, na którym w całości śpiewa Udo Dirkschneider. Cały materiał wydaje się wręcz dopasowany do jego możliwości wokalnych. Jak już wspomniałem, album jest w pełni wypełniony dynamicznym, ostrym heavymetalowym graniem (chwilami wręcz ocierającym się o speed metal), najszybszym i najbardziej intensywnym w dotychczasowej dyskografii, ale czy lepszym od poprzednich? Opisywaną zmianę słychać prawie od razu. Tak naprawdę "Fast as a Shark" zaczyna się niepozornie, umieszczono w nim fragment "Ein Heller und ein Batzen" - słynnej ludowej niemieckiej piosenki z XIX wieku; w późniejszych latach nieoficjalnego hymnu III Rzeszy. Od razu widać poczucie humoru muzyków Accept, które w swoim czasie wywołało małe kontrowersje. Po wspomnianym fragmencie utwór przechodzi w niebywale intensywne riffowanie ze speedmetalową szybkością, podbite podwójną stopą Stefana Kaufmanna. To dla mnie wzór takiego grania i przy tym jeden z najlepszych kawałków grupy - mimo że całość gna z niesamowitą prędkością, posiada zapamiętywalną melodię i przebojowy refren. Wolniej, choć nadal dynamicznie jest w nagraniu tytułowym z ciętymi, galopującymi riffami, a także w drapieżnym "Ahead of the Pack". Tak naprawdę chłopaki zwalniają dopiero w masywnym "Sheak Your Heads", pozostawiając tym samym ciężar poprzednich nagrań. Uzyskano całkiem niezły efekt, w którym warto zwrócić uwagę na ciekawy, melodyjny popis gitarowy Hoffmana. W podobnym tempie utrzymano "Neon Nights", opatrzony klimatycznym wstępem. Na pewno znajdzie się tu kilka ciekawych fragmentów, ale przyznam, że ten kawałek akurat najmniej do mnie przemawia, w porównaniu do reszty wydaje mi się zbyt monotonny. "Get Ready" przypomina te lżejsze, bardziej głupawe i banalne utwory z poprzednich płyt, jak "I Wanna Be No Hero", ale wypada od nich nieco lepiej. "Demon's Night" i "Flash Rockin' Man" stanowią kolejny udany pokaz jak grać przystępne, ale mocne heavy - dużo energii, ostre brzmienie, potężne refreny i dbałość o melodie. Z kolei "Don't Go Stealing My Soul Away" najbliżej do hard rocka spod znaku AC/DC. Z całej zawartości to ten posiada najbardziej chwytliwy refren. Przyznam, że to mój ulubiony fragment i przy okazji jeden z najlepszych na tym wydawnictwie. Najbardziej nietypowym momentem albumu jest jednak diaboliczny "Princess of the Dawn", swoją drogą jedna z najpopularniejszych kompozycji Accept. Całość fajnie się rozwija, posiada ciekawe solówki, a pod koniec robi się wręcz orientalnie. Tylko zawsze zastanawiało mnie, czemu tak nagle się urywa, dzięki czemu stracono okazję, by jeszcze bardziej ubarwić i rozbudować ten utwór. "Restless and Wild" został doceniony przez słuchaczy, a tym samym ugruntował pozycję zespołu na scenie heavymetalowej (m.in. pierwsza w historii Accept lokata na liście najlepiej sprzedających się płyt w Wielkiej Brytanii). Do dziś wymienia się go jako jeden z najlepszych, czy wręcz najlepszy w dyskografii Accept. Mam wątpliwości czy jako całość wypada lepiej od poprzedniego "Breaker", który był trochę bardziej różnorodny i nie mniej energiczny. Jednak sam materiał, który się tu znalazł zasługuje na uznanie. Oba wydawnictwa postawiły kolejnym dość wysoką poprzeczkę, a jednak kolejny "Balls to the Wall" dostarczył muzykę na podobnym poziomie jakości. Robert Rosiński ...( TrackList )... 1. Fast As A Shark 3:48 2. Restless And Wild 4:12 3. Ahead Of The Pack 3:24 4. Shake Your Heads 4:17 5. Neon Nights 6:02 6. Get Ready 3:41 7. Demon's Night 4:26 8. Flash Rockin' Man 4:28 9. Don't Go Steal My Soul Away 3:15 10. Princess Of The Dawn 6:17 ...( Obsada )... Bass – Peter Baltes Drums – Stefan Kaufmann Guitar – Hermann Frank Jr, Wolf Hoffmann Vocals – Udo Dirkschneider https://www.youtube.com/watch?v=tTeXBTStek0 NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... 100% Antifascist ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-09-27 17:08:00
Rozmiar: 305.36 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Przyszło mi opisać jedną z najlepszych Heavy Metalowych płyt wszechczasów, którą stawiam na równi z takimi klasykami jak: "The Number Of The Beast" Iron Maiden, czy też "Painkiller" Judas Priest. "Restless And Wild" to kwintesencja Heavy Metalu, krążek perfekcyjny, po prostu bezbłędny; Niemcy pokazali tutaj na co ich stać - chylę czoło dla Wolfa Haffmanna, to co ten człowiek wyrabia ze swoim wiosłem na tym albumie, może przyprawić o zawrót głowy niejednego młodego adepta gitary. I dlaczego na okładce są przedstawione palące się gitary...? :) Odpalamy krążek. Zaczyna się "Fast As A Shark", jeden z najszybszych numerów Accept, wszystko tu dzieje się zaskakująco szybko. Szybkie zwrotki, szybki, melodyjny refren i galopujące tempo - miodzio! Drugi w kolejności to utwór tytułowy i znowu mamy te ostre galopujące riffy. Bardzo składna, płynna i przemyślana kompozycja, wszystko tutaj jest na miejscu. Może nie jest ona taka szybka jak poprzednia ale na pewno daje dużego kopa w dupę. Następnie mamy jeden z moich faworytów na tej płycie, konkretnie "Ahead Of The Pack" - kawał porządnego grania z werwą, z ciężarem. Accept udowadnia tutaj, że ciężkie granie może być także melodyjne i przyjemne dla ucha. "Shake Your Heads" nie jest może najwybitniejszym dziełem, ale solo gitarowe, jakie Wolf tam wcisnął powala. Nie za szybkie, nie za wolne, naprawdę bardzo ładne, szkoda tylko że takie krótkie. Teraz coś na kształt ballady - "Neon Nights". W tej jednej piosence zawarte jest wszystko to co rozumiemy pod nazwą Accept. Raz wolno, czasami szybko, super melodie, które na długo zostają w pamięci. Ten kawałek to swoista biblia stylu grania Niemców. Dalej mamy trochę Hard Rockowy numerek, szybki "Get Ready"; bądźcie w tym momencie przygotowani na naprawdę ostrą jazdę... Po "Get Ready" leci już "Damon's Night". Rozpoczyna się tajemniczymi, iście demonicznymi odgłosami. W sumie cały utwór jest dość tajemniczy, drapieżny, a niektóre motywy mogą przyprawić o mdłości (oczywiście w dobrym znaczeniu tego słowa). Jako ciekawostkę powiem, że "Demon's Night" nagrał taki Cannibal Corpse, a członkowie tegoż zespołu uważają się za fanów Accept! Świadczy to o tym, że muzyka Accept jest na tyle wielka, że może wejść to mózgu nawet takiemu Corpsegrinderowi i reszcie kanibali. Ale wróćmy jednak do o wiele lepszej muzyki. Właśnie dojechaliśmy do mojego ulubionego kawałka: "Flash Rockin' `Man". Bardzo energiczny, szybki i jedyny w swoim rodzaju, w połowie wkracza w bardzo ciężkie momenty, jeszcze nigdy Accept nie grał tak ciężko. Trochę mi tu nawet zajeżdża Thrash'em. Przedostatnią kompozycją jest, bardzo nawiązujący do stylu AC/DC "Don't Go Stealing My Soul Away". Jedyne co odróżnia go od wspomnianego zespołu, to refren, i to taki jaki tylko może mieć Accept; bez wątpienia jeden z najpiękniejszych refrenów jakie słyszałem w życiu. Niestety dobrnęliśmy już do końca. "Restless And Wild" wieńczy "Princes Of The Dawn", jedyny mankament tej płyty (innym się podoba (?!)). W kółko powtarzający się przez całą piosenkę jeden motyw, może lekko nudzić. Na szczęście kawałek odrabia sobie na znakomitej solówce i ciekawych partiach zagranych pod koniec, nie wiem czy na gitarze akustycznej, czy może na mandolinie? :) I tak to już koniec wielkiego dzieła, jakim bez wątpienia jest "Restless And Wild". Nie wiem co napisać na podsumowanie, właściwie wszystko już ująłem wcześniej. Nie pozostaje mi nic innego jak polecić wam ten krążek, a samemu jeszcze raz wsłuchać się w tą muzykę. Herman Czwarty studyjny album Accept pod tytułem "Restless and Wild" to jeszcze większy zwrot ku ostremu, heavymetalowemu graniu. Praktycznie nie ma tu miejsca na znaczne zwolnienie, a tym bardziej na urzekające ballady typu "Breaking Up Again" czy "No Time to Lose". Muzycy konsekwentnie podążają wytoczoną przez siebie ścieżką, dzięki czemu opisywane dzieło jest spójniejsze stylistycznie niż poprzednie. Dodatkowo, zespół po raz pierwszy samodzielnie zajął się produkcją, rezygnując z usług profesjonalnych producentów. Utwory na ten krążek powstały tak szybko, że Herman Frank wymieniony w składzie jako drugi gitarzysta nie zdążył nic na nim zagrać, a całą robotę odtworzył w pojedynkę Wolf Hoffman. Najwyraźniej muzycy zdali sobie sprawę, że takie ostrzejsze oblicze nie pasuje do miękkiego głosu Petera Baltesa, bo "Restless and Wild" to pierwszy longplay, na którym w całości śpiewa Udo Dirkschneider. Cały materiał wydaje się wręcz dopasowany do jego możliwości wokalnych. Jak już wspomniałem, album jest w pełni wypełniony dynamicznym, ostrym heavymetalowym graniem (chwilami wręcz ocierającym się o speed metal), najszybszym i najbardziej intensywnym w dotychczasowej dyskografii, ale czy lepszym od poprzednich? Opisywaną zmianę słychać prawie od razu. Tak naprawdę "Fast as a Shark" zaczyna się niepozornie, umieszczono w nim fragment "Ein Heller und ein Batzen" - słynnej ludowej niemieckiej piosenki z XIX wieku; w późniejszych latach nieoficjalnego hymnu III Rzeszy. Od razu widać poczucie humoru muzyków Accept, które w swoim czasie wywołało małe kontrowersje. Po wspomnianym fragmencie utwór przechodzi w niebywale intensywne riffowanie ze speedmetalową szybkością, podbite podwójną stopą Stefana Kaufmanna. To dla mnie wzór takiego grania i przy tym jeden z najlepszych kawałków grupy - mimo że całość gna z niesamowitą prędkością, posiada zapamiętywalną melodię i przebojowy refren. Wolniej, choć nadal dynamicznie jest w nagraniu tytułowym z ciętymi, galopującymi riffami, a także w drapieżnym "Ahead of the Pack". Tak naprawdę chłopaki zwalniają dopiero w masywnym "Sheak Your Heads", pozostawiając tym samym ciężar poprzednich nagrań. Uzyskano całkiem niezły efekt, w którym warto zwrócić uwagę na ciekawy, melodyjny popis gitarowy Hoffmana. W podobnym tempie utrzymano "Neon Nights", opatrzony klimatycznym wstępem. Na pewno znajdzie się tu kilka ciekawych fragmentów, ale przyznam, że ten kawałek akurat najmniej do mnie przemawia, w porównaniu do reszty wydaje mi się zbyt monotonny. "Get Ready" przypomina te lżejsze, bardziej głupawe i banalne utwory z poprzednich płyt, jak "I Wanna Be No Hero", ale wypada od nich nieco lepiej. "Demon's Night" i "Flash Rockin' Man" stanowią kolejny udany pokaz jak grać przystępne, ale mocne heavy - dużo energii, ostre brzmienie, potężne refreny i dbałość o melodie. Z kolei "Don't Go Stealing My Soul Away" najbliżej do hard rocka spod znaku AC/DC. Z całej zawartości to ten posiada najbardziej chwytliwy refren. Przyznam, że to mój ulubiony fragment i przy okazji jeden z najlepszych na tym wydawnictwie. Najbardziej nietypowym momentem albumu jest jednak diaboliczny "Princess of the Dawn", swoją drogą jedna z najpopularniejszych kompozycji Accept. Całość fajnie się rozwija, posiada ciekawe solówki, a pod koniec robi się wręcz orientalnie. Tylko zawsze zastanawiało mnie, czemu tak nagle się urywa, dzięki czemu stracono okazję, by jeszcze bardziej ubarwić i rozbudować ten utwór. "Restless and Wild" został doceniony przez słuchaczy, a tym samym ugruntował pozycję zespołu na scenie heavymetalowej (m.in. pierwsza w historii Accept lokata na liście najlepiej sprzedających się płyt w Wielkiej Brytanii). Do dziś wymienia się go jako jeden z najlepszych, czy wręcz najlepszy w dyskografii Accept. Mam wątpliwości czy jako całość wypada lepiej od poprzedniego "Breaker", który był trochę bardziej różnorodny i nie mniej energiczny. Jednak sam materiał, który się tu znalazł zasługuje na uznanie. Oba wydawnictwa postawiły kolejnym dość wysoką poprzeczkę, a jednak kolejny "Balls to the Wall" dostarczył muzykę na podobnym poziomie jakości. Robert Rosiński ...( TrackList )... 1. Fast As A Shark 3:48 2. Restless And Wild 4:12 3. Ahead Of The Pack 3:24 4. Shake Your Heads 4:17 5. Neon Nights 6:02 6. Get Ready 3:41 7. Demon's Night 4:26 8. Flash Rockin' Man 4:28 9. Don't Go Steal My Soul Away 3:15 10. Princess Of The Dawn 6:17 ...( Obsada )... Bass – Peter Baltes Drums – Stefan Kaufmann Guitar – Hermann Frank Jr, Wolf Hoffmann Vocals – Udo Dirkschneider https://www.youtube.com/watch?v=tTeXBTStek0 NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... 100% Antifascist ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-09-27 17:07:59
Rozmiar: 102.27 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... W.A.S.P. (zazwyczaj ich nazwę pisano WASP, bez kropek) zapisali się w historii muzyki rockowej nie tylko ze względów muzycznych. A właściwie chyba głównie ze względów pozamuzycznych. Wszystko zaczęło się od debiutanckiego maxi-singla, gdzie na okładce pokazano nowatorskie, acz nieco nietypowe zastosowanie piły tarczowej. To jeszcze pół biedy. Sam tytuł „Animal” też nie mógł wywoływać kontrowersji. Gorzej, że był jeszcze podtytuł, bo w całości to wyglądało tak „Animal (Fuck Like A Beast)”. Co prawda litery U i C, były taktyczne wykropkowane, ale jak Blackie Lawless w refrenie wydzierał się „I fuck like a beast”, no to raczej nie było wątpliwości, że to nie będzie piosenka śpiewana przez dzieci w ramach przygotowań do pierwszej komunii. Do tego sama nazwa – WASP to znaczy osa, ale dodając do tego kropki zrobił się skrót od White Anglo-Saxon Protestants, czyli najbardziej konserwatywnej i wpływowej części amerykańskiego społeczeństwa. To coś jakby Behemoth zmienił nazwę na Rycerzy Niepokalanej. Do tego była jeszcze sceneria koncertów rodem z tanich horrorów gdzie na różnych narzędziach tortur porozwieszano roznegliżowane panienki. No i zawrzało, rozległy się głosy oburzenia, a cała sprawa oparła się o Kongres USA. Który nie bardzo wiedział co ma z tym wszystkim zrobić. Za to powstało nieco nieformalne, aczkolwiek całkiem wpływowe ciało, pod postacią komitetu, które założyły… żony kongresmanów pod przywództwem Tipper Gore(*), ówczesnej, obecnie byłej żony senatora Ala Gore’a. Panie tropiły bezeceństwa w tekstach rockmanów, narażając się przy okazji na szyderstwa z ich strony, dotyczące głównie niedostatków życia rodzinnego tych pań, a szczególnie tej części nocnej. Naciągały nawet biednego Frankiego Zappę, który skwitował to może mniej dosadnie, ale równie złośliwie. Co prawda nie można powiedzieć, że to całe zamieszanie było tylko przez WASP, bo zbierało się to już wszystko wcześniej, na fali reaganowskiego neokonserwatywnego odbicia, ale chyba poczynania tej kapeli były takim ostatnim kamyczkiem powodującym lawinę. W każdym razie charakterystyczne naklejki „Parental Advisory Explicit Lyrics” to pokłosie działalności tych pań. Co na to sam zespół? Chyba dyndało to im nacią od pietruszki, a wszelkimi problemami zajmowali się prawnicy z wytwórni. W karierze im to zupełnie nie zaszkodziło, a raczej pomogło, bo zrobiło się o nich naprawdę głośno. Singiel odniósł sukces, zespół grał w coraz większych salach, nagrał też swoją pierwszą dużą płytę, na której rzeczony „Animal” się już nie znalazł. Ktoś w Capitolu stwierdził, że było fajnie, ale trzeba nieco uspokoić atmosferę, dlatego najbardziej znany utwór grupy znalazł się dopiero na jednym z późniejszych kompaktowych wznowień debiutu. No i szkoda, bo płyta przez to trochę straciła. Pewnie też nie sprzedawała się tak dobrze, jakby mogła (casus debiutów Procol Harum i Ameriki). WASP z imidża nie całkiem pasowało do pudli, bo byli „okropni” a nie „ładni”, a przenikliwy, wysoki głos Lawlessa, okraszony naturalnym wibrato nie bardzo nadawał się do śpiewania piosnek o miłości. Raczej o tym, że chłopak spotyka dziewczynę, a potem ktoś komuś odcina głowę. Niewątpliwie chłopaki znali, lubili Wujka Coopera, Kiss i horrory niespecjalnej jakości. I to starali się przenieść na scenę. Muzycznie było to też bardziej zadziorne i rockowe od średniej pudlowej. Chociaż cały czas była to produkcja z lat osiemdziesiątych, czyli czysto, sterylnie z dużym pogłosem. Jak wspomniałem brak Zwierzaka daje się nieco odczuć, na szczęście nie tak bardzo, bo jest na płycie na czym ucho zawiesić. „I Wanna Be Somebody” i „Sleeping (In The Fire)” – pamiętam, że te utwory jako pierwsze zapadły mi w pamięć. Pierwszy to był całkiem fajny kawałek przeboju, a to drugie to chyba najambitniejszy numer na płycie – zaczynający się jak ballada, a potem nie miało to już wiele z balladą. „L.O.V.E. Machine”, „School Daze”, „Hellion”, „B.A.D.” (oj, lubili panowie kropki) i reszta płyty to bardzo solidne numery – soczyste, fajne rockery. Debiut WASP to równa, dobra płyta, tyle, że niepotrzebnie „wykastrowana” z najlepszego kawałka. Na szczęście już wszystkie kolejne reedycje zaczynają się od „Animal”. (*) - kilka lat później zespół Warrant poświęcil jej "uroczy" utwór zatytułowany "Ode to Tipper Gore". Wojciech Kapała "W.A.S.P." to album, którym w 1984 zadebiutowała ta amerykańska horda. Ich muzykę można określić po prostu jako tradycyjny heavy metal. Niektórzy próbowali ich zaszufladkować jako glam, jednak to pewnie przez wizerunek, który niewątpliwie zwracał na siebie uwagę. Wystarczy spojrzeć na okładkę - farbowane tapiry na głowach muzyków odzianych w skórę, lateks i buty na obcasach. Jedynym elementem, który się uchował, to kawałki piły tarczowej na ramionach wokalisty oraz kozaki. Ale wygląd, z jednej strony w latach 80-tych popularny, a z drugiej okrutnie obśmiewany, nie przyćmiewa muzyki. A ta jest naprawdę świetna. Na debiutach słychać przeważnie energię i to, że zespół robi to z samej miłości do tej muzyki, a nie - jak to się czasem zdarza w późniejszym okresie kariery - z miłości do pieniędzy. Ta płyta taka właśnie jest - żywiołowa i szczera. Jednak mamy tutaj również bardzo dojrzałe kompozycje, co się nieczęsto zdarza na pierwszej płycie. Wszystkie są doskonale zbudowane i nie ma dłużyzn. Nie ma tutaj żadnych wypełniaczy, nie ma utworu, który znacznie obniżałby poziom albumu. Tak naprawdę każdy kawałek mógłby zostać wybrany na singla i doskonale reprezentowałby płytę. O klasie tych utworów świadczy fakt, że nadal są chętnie wykonywane na koncertach (chociażby "I Wanna Be Somebody" czy "On Your Knees"). Kolejną zaletą tego krążka jest to, że W.A.S.P. zdefiniowali na nim swój styl. Podczas gdy wiele grup na tym etapie jeszcze poszukuje swojej ścieżki, oni dokładnie wiedzieli co chcą robić. Jeżeli więc szukacie reprezentatywnej płyty tego zespołu, możecie sięgnąć po właśnie to wydawnictwo. Warto wspomnieć o samych kompozycjach. Są to przede wszystkim żywiołowe kawałki ze świetnymi liniami melodycznymi. Tak jak napisałem, nie ma tutaj wypełniaczy, a utworów słucha się bardzo dobrze, mimo że mają podobną konstrukcję. Jest tutaj nawet miejsce na balladę, a mianowicie "Sleeping (In The Fire)". Uwagę tutaj zwraca przede wszystkim wokal Blackiego, który wkłada w śpiewanie całe serce. Bardzo charakterystycznym elementem W.A.S.P. zawsze był i jest głos wokalisty, Blackiego Lawlessa. Co prawda nie operuje on nie wiadomo jaką skalą (szczerze mówiąc to nie jest w śpiewaniu przesadnie dobry, a na żywo bardzo często zdarza mu się fałszować), jednak jego barwa jest tak charakterystyczna, że nie sposób pomylić go z kimkolwiek innym. Poza tym zawsze wydaje się dawać z siebie wszystko, co bardzo pozytywnie wpływa na odbiór muzyki. Dobrze również wypadają solówki, fajnie urozmaicają utwory. "W.A.S.P." to płyta, która zapoczątkowała karierę jednego z najbardziej uznanych heavy metalowych zespołów. Nadal brzmi świeżo i zawiera świetne kompozycje, które wpadają w ucho i chce się do nich wracać. Lektura obowiązkowa dla każdego fana klasycznych odmian metalu. s7mon ...( TrackList )... 1. Animal (Fuck Like A Beast) 2. I Wanna Be Somebody 3. L.O.V.E. Machine 4. The Flame 5. B.A.D. 6. School Daze 7. Hellion 8. Sleeping (In The Fire) 9. On Your Knees 10. Tormentor 11. The Torture Never Stops 12. Show No Mercy (Bonus Track 7" B-Side) 13. Paint It Black (Bonus Track 7" B-Side) ...( Obsada )... Drums, Vocals – Tony Richards Lead Guitar, Rhythm Guitar – Chris Holmes Lead Guitar, Rhythm Guitar, Vocals – Randy Piper Lead Vocals, Bass Guitar – Blackie Lawless https://www.youtube.com/watch?v=ZvrTx7q2PPg NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... 100% Antifascist ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-09-27 17:07:57
Rozmiar: 353.13 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... W.A.S.P. (zazwyczaj ich nazwę pisano WASP, bez kropek) zapisali się w historii muzyki rockowej nie tylko ze względów muzycznych. A właściwie chyba głównie ze względów pozamuzycznych. Wszystko zaczęło się od debiutanckiego maxi-singla, gdzie na okładce pokazano nowatorskie, acz nieco nietypowe zastosowanie piły tarczowej. To jeszcze pół biedy. Sam tytuł „Animal” też nie mógł wywoływać kontrowersji. Gorzej, że był jeszcze podtytuł, bo w całości to wyglądało tak „Animal (Fuck Like A Beast)”. Co prawda litery U i C, były taktyczne wykropkowane, ale jak Blackie Lawless w refrenie wydzierał się „I fuck like a beast”, no to raczej nie było wątpliwości, że to nie będzie piosenka śpiewana przez dzieci w ramach przygotowań do pierwszej komunii. Do tego sama nazwa – WASP to znaczy osa, ale dodając do tego kropki zrobił się skrót od White Anglo-Saxon Protestants, czyli najbardziej konserwatywnej i wpływowej części amerykańskiego społeczeństwa. To coś jakby Behemoth zmienił nazwę na Rycerzy Niepokalanej. Do tego była jeszcze sceneria koncertów rodem z tanich horrorów gdzie na różnych narzędziach tortur porozwieszano roznegliżowane panienki. No i zawrzało, rozległy się głosy oburzenia, a cała sprawa oparła się o Kongres USA. Który nie bardzo wiedział co ma z tym wszystkim zrobić. Za to powstało nieco nieformalne, aczkolwiek całkiem wpływowe ciało, pod postacią komitetu, które założyły… żony kongresmanów pod przywództwem Tipper Gore(*), ówczesnej, obecnie byłej żony senatora Ala Gore’a. Panie tropiły bezeceństwa w tekstach rockmanów, narażając się przy okazji na szyderstwa z ich strony, dotyczące głównie niedostatków życia rodzinnego tych pań, a szczególnie tej części nocnej. Naciągały nawet biednego Frankiego Zappę, który skwitował to może mniej dosadnie, ale równie złośliwie. Co prawda nie można powiedzieć, że to całe zamieszanie było tylko przez WASP, bo zbierało się to już wszystko wcześniej, na fali reaganowskiego neokonserwatywnego odbicia, ale chyba poczynania tej kapeli były takim ostatnim kamyczkiem powodującym lawinę. W każdym razie charakterystyczne naklejki „Parental Advisory Explicit Lyrics” to pokłosie działalności tych pań. Co na to sam zespół? Chyba dyndało to im nacią od pietruszki, a wszelkimi problemami zajmowali się prawnicy z wytwórni. W karierze im to zupełnie nie zaszkodziło, a raczej pomogło, bo zrobiło się o nich naprawdę głośno. Singiel odniósł sukces, zespół grał w coraz większych salach, nagrał też swoją pierwszą dużą płytę, na której rzeczony „Animal” się już nie znalazł. Ktoś w Capitolu stwierdził, że było fajnie, ale trzeba nieco uspokoić atmosferę, dlatego najbardziej znany utwór grupy znalazł się dopiero na jednym z późniejszych kompaktowych wznowień debiutu. No i szkoda, bo płyta przez to trochę straciła. Pewnie też nie sprzedawała się tak dobrze, jakby mogła (casus debiutów Procol Harum i Ameriki). WASP z imidża nie całkiem pasowało do pudli, bo byli „okropni” a nie „ładni”, a przenikliwy, wysoki głos Lawlessa, okraszony naturalnym wibrato nie bardzo nadawał się do śpiewania piosnek o miłości. Raczej o tym, że chłopak spotyka dziewczynę, a potem ktoś komuś odcina głowę. Niewątpliwie chłopaki znali, lubili Wujka Coopera, Kiss i horrory niespecjalnej jakości. I to starali się przenieść na scenę. Muzycznie było to też bardziej zadziorne i rockowe od średniej pudlowej. Chociaż cały czas była to produkcja z lat osiemdziesiątych, czyli czysto, sterylnie z dużym pogłosem. Jak wspomniałem brak Zwierzaka daje się nieco odczuć, na szczęście nie tak bardzo, bo jest na płycie na czym ucho zawiesić. „I Wanna Be Somebody” i „Sleeping (In The Fire)” – pamiętam, że te utwory jako pierwsze zapadły mi w pamięć. Pierwszy to był całkiem fajny kawałek przeboju, a to drugie to chyba najambitniejszy numer na płycie – zaczynający się jak ballada, a potem nie miało to już wiele z balladą. „L.O.V.E. Machine”, „School Daze”, „Hellion”, „B.A.D.” (oj, lubili panowie kropki) i reszta płyty to bardzo solidne numery – soczyste, fajne rockery. Debiut WASP to równa, dobra płyta, tyle, że niepotrzebnie „wykastrowana” z najlepszego kawałka. Na szczęście już wszystkie kolejne reedycje zaczynają się od „Animal”. (*) - kilka lat później zespół Warrant poświęcil jej "uroczy" utwór zatytułowany "Ode to Tipper Gore". Wojciech Kapała "W.A.S.P." to album, którym w 1984 zadebiutowała ta amerykańska horda. Ich muzykę można określić po prostu jako tradycyjny heavy metal. Niektórzy próbowali ich zaszufladkować jako glam, jednak to pewnie przez wizerunek, który niewątpliwie zwracał na siebie uwagę. Wystarczy spojrzeć na okładkę - farbowane tapiry na głowach muzyków odzianych w skórę, lateks i buty na obcasach. Jedynym elementem, który się uchował, to kawałki piły tarczowej na ramionach wokalisty oraz kozaki. Ale wygląd, z jednej strony w latach 80-tych popularny, a z drugiej okrutnie obśmiewany, nie przyćmiewa muzyki. A ta jest naprawdę świetna. Na debiutach słychać przeważnie energię i to, że zespół robi to z samej miłości do tej muzyki, a nie - jak to się czasem zdarza w późniejszym okresie kariery - z miłości do pieniędzy. Ta płyta taka właśnie jest - żywiołowa i szczera. Jednak mamy tutaj również bardzo dojrzałe kompozycje, co się nieczęsto zdarza na pierwszej płycie. Wszystkie są doskonale zbudowane i nie ma dłużyzn. Nie ma tutaj żadnych wypełniaczy, nie ma utworu, który znacznie obniżałby poziom albumu. Tak naprawdę każdy kawałek mógłby zostać wybrany na singla i doskonale reprezentowałby płytę. O klasie tych utworów świadczy fakt, że nadal są chętnie wykonywane na koncertach (chociażby "I Wanna Be Somebody" czy "On Your Knees"). Kolejną zaletą tego krążka jest to, że W.A.S.P. zdefiniowali na nim swój styl. Podczas gdy wiele grup na tym etapie jeszcze poszukuje swojej ścieżki, oni dokładnie wiedzieli co chcą robić. Jeżeli więc szukacie reprezentatywnej płyty tego zespołu, możecie sięgnąć po właśnie to wydawnictwo. Warto wspomnieć o samych kompozycjach. Są to przede wszystkim żywiołowe kawałki ze świetnymi liniami melodycznymi. Tak jak napisałem, nie ma tutaj wypełniaczy, a utworów słucha się bardzo dobrze, mimo że mają podobną konstrukcję. Jest tutaj nawet miejsce na balladę, a mianowicie "Sleeping (In The Fire)". Uwagę tutaj zwraca przede wszystkim wokal Blackiego, który wkłada w śpiewanie całe serce. Bardzo charakterystycznym elementem W.A.S.P. zawsze był i jest głos wokalisty, Blackiego Lawlessa. Co prawda nie operuje on nie wiadomo jaką skalą (szczerze mówiąc to nie jest w śpiewaniu przesadnie dobry, a na żywo bardzo często zdarza mu się fałszować), jednak jego barwa jest tak charakterystyczna, że nie sposób pomylić go z kimkolwiek innym. Poza tym zawsze wydaje się dawać z siebie wszystko, co bardzo pozytywnie wpływa na odbiór muzyki. Dobrze również wypadają solówki, fajnie urozmaicają utwory. "W.A.S.P." to płyta, która zapoczątkowała karierę jednego z najbardziej uznanych heavy metalowych zespołów. Nadal brzmi świeżo i zawiera świetne kompozycje, które wpadają w ucho i chce się do nich wracać. Lektura obowiązkowa dla każdego fana klasycznych odmian metalu. s7mon ...( TrackList )... 1. Animal (Fuck Like A Beast) 2. I Wanna Be Somebody 3. L.O.V.E. Machine 4. The Flame 5. B.A.D. 6. School Daze 7. Hellion 8. Sleeping (In The Fire) 9. On Your Knees 10. Tormentor 11. The Torture Never Stops 12. Show No Mercy (Bonus Track 7" B-Side) 13. Paint It Black (Bonus Track 7" B-Side) ...( Obsada )... Drums, Vocals – Tony Richards Lead Guitar, Rhythm Guitar – Chris Holmes Lead Guitar, Rhythm Guitar, Vocals – Randy Piper Lead Vocals, Bass Guitar – Blackie Lawless https://www.youtube.com/watch?v=ZvrTx7q2PPg NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... 100% Antifascist ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-09-27 17:07:56
Rozmiar: 112.95 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... Zdajemy sobie sprawę, że wiele rozgłośni radiowych nie emituje naszych numerów ze względu na teksty. Bo jak to tak można śpiewać o pigułce samogwałtu albo o sosie czosnkowym kapiącym na biust? Jednocześnie w tych samych rozgłośniach radiowych czy telewizji emitowane są numery gigantów muzyki rockowej, hardrockowej czy metalowej w innych językach, najczęściej po angielsku, których teksty są luźne czy wręcz frywolne. Postanowiliśmy je przetłumaczyć, mając na uwadze specyfikę języka, zależności kulturowe oraz nadając im typowy dla nas parodystyczny i pastiszowy charakter. ...( TrackList )... 1. Piorun (oryg. AC/DC) 2. Liźnij go (oryg. Kiss) 3. Daj mi siebie (oryg. Led Zeppelin) 4. Rób mi tak (oryg. Aerosmith) 5. Pan od tortur (oryg. Helloween) 6. Nocny pociąg (oryg. Guns N' Roses) 7. Rżnę się jak zwierz (oryg. W.A.S.P.) 8. Turbo kochaś (oryg. Judas Priest) 9. Aleja Akacjowa 22 (oryg. Iron Maiden) ...( Obsada )... Krzysiek Sokołowski – wokal Arkadiusz Majstrak – gitara Artur Pochwała – bas Robert „Kazon” Kazanowski – gitara Artur Żurek – perkusja https://www.youtube.com/watch?v=BnEklFPZd3A NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... 100% Antifascist ![]()
Seedów: 3
Data dodania:
2021-09-27 17:07:49
Rozmiar: 91.20 MB
Peerów: 1
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... ....krótki dźwięk telefonu. Z drugiej strony słuchawki zaspany, chrapliwy głos. Czego chcesz? – pytam...mam tak wiele problemów...nie rozumiem Ciebie...już dawno straciliśmy kontakt ze sobą. Pamiętasz jak powiedziałeś: You are disconnected...ile czasu minęło od tego momentu...dwa? Trzy lata? Jakoś tak, zresztą nie pamiętam. Obraziliśmy się na siebie wówczas straszliwie. Ale teraz, nasłuchuję, czy gdzieś na końcu telefonicznego kabla ktoś się odezwie. Znamy się jak dwa łyse konie. Czego mi brakuje ..rozmowy....ale sam powiedziałeś kiedyś...You are disconnected... Stary poczciwy Oktawian August (zwany przez mojego Przyjaciela – wielkiego zwolennika Gnejusza Pompejusza – Potworem), rzekł mawiać: Festina Lente – spiesz się powoli. Od razu mogę powiedzieć Tobie słuchaczu, że w przypadku FWX recenzent jest BEZRADNY wobec jakości tej płyty i tego „czegoś” niedopowiedzianego? W przypadku najnowszego dzieła Fates Warning można tak powiedzieć. Hm...może inaczej. Opłacało się czekać całe cztery lata. Czy nastawiałam się, że zespół w roku 2004 zabrzmi inaczej? Chyba nie. Nie chce męczyć „czytelników serwisu” historią Fates Warning ( jak ktoś nie zna zapraszam na stronę zespołu, a i zainteresowani, czyli fani nie muszą być męczeni wypisami z historii). Oczekiwałam wiele od tego albumu. Czekałam długie cztery lata. Wracając do Parallels, Disconnected oraz A pleasant Shade of Gray, przy których spędziłam niejedną noc na nocnych “progmetalurgów” rozmowach. Przepiękna okładka (kobiety zwracają na to uwagę). „Left Here" zaczyna się pięknym akustycznym gitarowym wstępem Matheosa, który to utwór mógłby spokojnie pojawić się na albumie ..Kansas…a nawet mnie, dziewczynie, która o muzyce pisze intuicyjnie i tak naprawdę tylko „ściemnia”, kojarzy się z …Patem Methenym (czyżby jakaś mała reminiscencja do The map of the World?). Utwór na zasadzie budowy bolera ewoluuje i...co za ciarki na plecach. Uwielbiam to mrowienie. Cudownie się rozwija, aż do monumentalnego zwieńczenia. Ciężkie, ale jednak zwiewne riffy (czyżby jakieś oksymorony się nagle pojawiły?) i świetna aranżacja. Co cenię w zespole: właśnie znalezienie „złotego środka”. Uwielbiam sposób, w jaki „produkują” brzmienie. Niesamowicie selektywne, może nieco „chirurgiczne”, ale jednak...bardzo ciepłe ( kolejny oksymoron). Doktorze...proszę dalej. W przypadku takiego grania Oxazepan nie jest potrzebny. "River Wide Ocean Deep", jedna z najcięższych i najbardziej mrocznych kompozycji Matheosa. I jedna z najlepiej skomponowanych. „Ciężkie” partie gitar przypominają mi nieco ...muzyczne eksperymenty Alana Tecchio, czy Dana Lorenzo. W połączeniu zaś z quasi folkową ornamentyką, a’la Jethro Tull jest to mieszanka iście piorunująca. Zwróćcie uwagę na kapitalną melodię, Another Perfect Day? Czyż trochę nie przypomina Enchant i troszeczkę , ale tylko troszeczkę Blackest Eyes Porcupine Tree? Tak bardzo energetyzujący mocarny wstęp, a później słowa “Another Perfect Day/And I will walk away…”. Nie wiem czemu, ale te konotacje do Porcupine Tree troszkę się mi nie podobają. A wokalna odsłona? Ray Alder? Cóż by o nim nie pisać, zawsze to będzie za „mało uchwytne” i niedoskonałe. Uwielbiam, jak śpiewa. Mogłabym opisywać utwór jeden po drugim. Tak, moim zdaniem zupełnie to niepotrzebne. Doskonale się słucha całego albumu, i raczej nie znalazłam słabego utworu. Po prostu: zbyt dobrzy muzycy i zbyt odpowiedzialni, by wypuszczać knota. Dlaczego tak wiele pytań snuje mi się po głowie. Przecież od kilku ładnych tygodni zawartość muzyczna FWX jest mi znana. Ale wciąż mam zahamowania, by pisać o tej muzyce. Jednak za mało wiem, a może...jednak mam za mały rozumek by pojąć ( Przyjaciel zawsze mówi – kobieca intuicja ok- to bardzo kobiece, ale pomyśl, zastanów się – znajdź racjonalne wytłumaczenie). Bardzo się cieszę, że jednak są „trochę z boku”. Że nienachalnie dozują muzyczne odsłony swoich muzycznych wizji. Cierpliwość popłaca, a czekanie na takie muzyczne kąski prawdziwą rozkoszą. Doczekałam się. Nie zawiodłam się. Czy chcę więcej? Odpowiem za cztery lata. Lothien Do tej konfrontacji musiało w końcu dojść. To nieprawdopodobne ale wkrótce stuknie ćwierć wieku mojej znajomości i zarazem fascynacji tym zespołem. Nie ulega wątpliwości, iż tyle lat wierności i lojalności musiało zostawić trwały ślad w mojej psychice, zatem nie spodziewajcie się Drodzy Czytelnicy ani krztyny obiektywizmu – w odniesieniu do tej grupy nie jestem w stanie wznieść się ponad tę ludzką ułomność! Nic na to nie poradzę, że darzę ten band niemal nabożną czcią i szacunkiem. W tym jednym, jedynym przypadku zaryzykuję odrobinę prywaty (jeśli oczywiście cenzor na to zezwoli), ale jeśli po tej „lekturze” choćby jedna owieczka odkryła dla siebie tę grupę (a są w ogóle jeszcze tacy, którzy jej nie znają?), tudzież dołączy do grona swoich ulubionych – było warto! Spośród kilkunastu doskonałych produkcji tego zespołu na pierwszy ogień w naszej rubryce idzie „FWX”! Dlaczego akurat ten album? Na pewno nie dlatego, iż jest najlepszy, najdoskonalszy i w ogóle naj… w całej dyskografii zespołu, bo – wybaczcie – ale takiego jedynego nie potrafię wskazać! Posłużyłem się zatem pewnym kluczem dzięki któremu wybrałem właśnie ten album do opisania w naszym cyklu. Otóż … FATES WARNING wydało do tej pory 12 studyjnych albumów i wedle mojej (subiektywnej!) opinii 10 spośród tej liczby powinna stanowić lekturę obowiązkową każdego szanującego się fana muzyki rockowej! Skoro zaś padła liczba 10, niech więc będzie ten dziesiąty oznaczony symbolicznie „X”. Zanim posłużyłem się tym kluczem, brałem oczywiście pod uwagę inne tytuły ,m.in. :”Paralleles”, ”Inside Out” czy „A Pleasant shade of Gray”, jednak skonstatowałem w porę iż wszystkie one pochodzą z lat 90 – tych ub. wieku, a tak się złożyło (to w żadnym razie nie było zamierzonym działaniem), iż wszystkie z dotychczas zamieszczonych w „Muzycznych Pomnikach” recenzji pochodzi właśnie z tamtej dekady. Nie chcąc zatem wyjść na jakiegoś ortodoksa jarającego się jedynie tamtym – skądinąd rewelacyjnym dla muzyki rockowej – okresem, poszedłem wspomnianym wyżej tropem. Fates Warning jest legendą progresywnego metalu! Ta grupa jako jedna z pierwszych (obok QUEENSRYCHE z ich “Operation:Mindcrime”), wraz z wydaniem w roku 1988 albumu „No Exit” dała podwaliny całemu nowemu nurtowi muzycznemu. Właściwie każdy z jej albumów zaskakuje różnorodnością i praktycznie żaden z nich nie jest podobny do poprzednika. Ta zdumiewająca różnorodność tworzonego materiału nie powoduje jednak żadnego twórczego dysonansu. Być może takiego stanu rzeczy należy upatrywać w fakcie, iż za cały repertuar grupy (zarówno muzykę jak i w zdecydowanej większości teksty) odpowiedzialny jest jeden człowiek – Jim Matheos? Podobno nie ma na świecie ludzi nieomylnych, ale najwyraźniej – przynajmniej na gruncie muzycznym – takie jednostki się zdarzają, chociażby po to, by zadać kłam takim właśnie twierdzeniom i właśnie do takich „nieomylnych jednostek” należałoby zaliczyć Jima Matheosa; niemniej jednak jego twórcze wysiłki nie przyniosłyby tak doskonałych efektów końcowych, gdyby nie znakomite grono świetnie rozumiejących się wzajemnie, jak i doskonale odczytujących intencje głównego kompozytora pozostałych muzyków grupy FATES WARNING. Oględziny zewnętrzne każdego wydawnictwa, to pierwsza czynność jaka powinna towarzyszyć całemu ceremoniałowi odsłuchiwania muzyki. A w tym przypadku naprawdę już przed włożeniem nośnika na talerz jest na czym oko zawiesić! Można z niej w prostej paraleli wysnuć wniosek, jak ważnym wówczas, w tamtym czasie był dla zespołu ten album. Okładka niezwykle sugestywna i symboliczna. Oto bowiem na pierwszym planie widzimy starsze małżeństwo wpatrzone w dal i (o dziwo!) ze spokojem wyczekujące na widoczne na horyzoncie i przybierające na sile tornado. Po ich lewej stronie widnieje wykonany w zbożu piktogram w formie „X” – symbolu którym oznaczono dziesiąty album zespołu (wewnątrz książeczki odnajdziemy ten sam znak w wielu innych miejscach i konfiguracjach …). Dla mnie taki piktogram to normalka, wszak już dużo wcześniej dotarło do mojej świadomości, że FATES WARNING to zespół „nie z tej planety”, zatem ingerencja obcych w ich poczynania wydaje mi się jak najbardziej realna i uzasadniona – widocznie postanowili przysłużyć się swoim! Jeśli wyobrazimy sobie, iż wspomniana wyżej para małżonków symbolizuje zespół (a właściwie swoisty układ partnerski decydujący nie tylko o istnieniu grupy ale i o kierunku jej dalszych poszukiwań w osobach dwóch jej filarów: Jima Matheosa i Raya Aldera), to ten stoicki spokój z jakim oczekują na nadciągający kataklizm wydaje się ze wszech miar uzasadniony. Bo czyż z takim artystycznym dorobkiem, z takim muzycznym materiałem jaki wówczas na opisywanym wydawnictwie grupa prezentowała i ze wsparciem obcych cywilizacji zespół nie miał prawa patrzeć bez lęku i z optymizmem w przyszłość? Tej nazwy nie zetrze z powierzchni ziemi żadna siła, żadne tornado! Czas pokazuje, że w istocie tak jest, gdyż FATES WARNING trwa w najlepsze i wciąż nagrywa fantastyczne albumy (vide: już ubiegłoroczny „Theories Of Flight”). Pierwsze dochodzące do nas z płyty dźwięki zostały jakby żywcem przeniesione z okładkowej ilustracji. Subtelne dźwięki gitary akustycznej na tle odgłosów świerszczy i innych cykad… Zmiana klimatu, choć nie raptowna następuje z chwilą gdy ten sielski nastrój przerywa szum przelatującego odrzutowca, a nieco później wprowadzającego mroczny nastrój niepokojącego, odrealnionego syntezatorowego pulsu. To właśnie dzięki umiejętnemu wykorzystaniu elektroniki, jaki grupa zaczęła stosować na albumie „A Pleasant Shade Of Gray” jest niekwestionowanym mistrzem w tworzeniu i potęgowaniu niepokojącego i mrocznego klimatu na swoich wydawnictwach. A w takim właśnie klimatycznym graniu głos Raya Aldera sprawdza się wybornie, jest wprost stworzony do takiego posępno – melancholijnego podkładu. Trudno sobie jednak wyobrazić Raya w skocznych, wesołych numerach, bo też i takiego FATES WARNING nie tworzy. Warstwa liryczna to kolejna działka zasługująca na to, by spojrzeć na nią w szerszym ujęciu; niestety ramy objętościowe naszych rozważań nie pozwalają na to, by rozwinąć ten temat szerzej, a drzemie w nich nie mniejsze piękno aniżeli w samej muzyce! Naprawdę warto sięgnąć po te liryki i zapoznać się z ich treścią! Bo chociaż materiał muzyczny zawarty na tym albumie można określić jako prawdziwie progresywno – metalowy, to teksty dalekie są od królującej w metalowej konwencji sztampy! Muzycznie obok oczywiście nieco agresywniejszych numerów w rodzaju „Simple Human”, ”Stranger (With A Familiar Face”) czy „Crawl” mamy także utwory zupełnie inne w klimacie – bardziej stonowane, melancholijne i zaraźliwie hipnotyzujące, takie jak: „River Wide Ocean Deep”, „A Handful Of Doubt” czy „Wish”. Dominujący w tych utworach posępny, nieco ponury nastrój znajduje odbicie w tematyce utworów. Przywołanie postaci matki w „River Wide Ocean Deep” przenosi podmiot liryczny w czasy dzieciństwa: “Ona ze swoimi kochającymi oczyma Ona ze swymi otwartymi ramionami Schronienie w nocy Podczas gdy my spokojnie błądziliśmy w snach Kojącym głosem śpiewała (kołysankę) Szeroka rzeka, głęboki ocean” Rozterki rodzące się wraz z zapisywaniem kolejnych kart naszego życia, pytania o słuszność podjętych na przestrzeni lat decyzji, to temat przewodni „A Handful Of Doubt”: “Dwadzieścia lat I nadal garść wątpliwości Świeca szybko się dopala I czas szybko dobiega końca” Dziesiąty studyjny materiał aż kipi od ilości (nadmiaru?) zdumiewających pomysłów i niestosowanych wcześniej przez zespół rozwiązań aranżacyjnych. To bardzo dojrzały, ambitny i niezwykle wyrafinowany muzyczny produkt najwyższej próby… ale zarazem – i to należy powiedzieć otwarcie – bardzo wymagający! Wymagający od słuchacza tego, o co w dzisiejszym zabieganym świecie tak trudno, a mianowicie poświęcenia mu nieco swojego cennego czasu i nieco cierpliwości – tego zaś zwłaszcza od mniej obeznanych słuchaczy. Ten album nie jest z gatunku tych, które już po pierwszym z nim kontakcie kochamy albo nienawidzimy. Będzie odkrywać przed nami swoje piękno stopniowo i powoli oplatając nas swoimi mackami, aż ulegniemy! A jeśli już ulegniecie, czego wszystkim uzależnionym od muzyki z całego serca życzę i dojdziecie do przekonania, iż „FWX” nie ma już przed wami żadnych tajemnic … proponuję założenie dobrej jakości słuchawek! Box Kultury ...( TrackList )... 1. Left Here 6:59 2. Simple Human 4:03 3. River Wide Ocean Deep 6:10 4. Another Perfect Day 4:44 5. Heal Me 7:39 6. Sequence #7 2:13 7. Crawl 4:22 8. A Handful Of Doubt 5:06 9. Stranger (With A Familiar Face) 4:21 10. Wish 6:39 ...( Obsada )... Vocals – Ray Alder Bass – Joey Vera Drums – Mark Zonder Guitar [Guitars], Keyboards [Keys], Programmed By [Programming] – Jim Matheos Lyrics By – Matheos (tracks: 1, 3, 4, 8 to 10), Alder (tracks: 2, 5, 7) https://www.youtube.com/watch?v=0GNyRBXPYc8 NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... 100% Antifascist ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-09-27 17:06:41
Rozmiar: 364.91 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
...( Opis )... ....krótki dźwięk telefonu. Z drugiej strony słuchawki zaspany, chrapliwy głos. Czego chcesz? – pytam...mam tak wiele problemów...nie rozumiem Ciebie...już dawno straciliśmy kontakt ze sobą. Pamiętasz jak powiedziałeś: You are disconnected...ile czasu minęło od tego momentu...dwa? Trzy lata? Jakoś tak, zresztą nie pamiętam. Obraziliśmy się na siebie wówczas straszliwie. Ale teraz, nasłuchuję, czy gdzieś na końcu telefonicznego kabla ktoś się odezwie. Znamy się jak dwa łyse konie. Czego mi brakuje ..rozmowy....ale sam powiedziałeś kiedyś...You are disconnected... Stary poczciwy Oktawian August (zwany przez mojego Przyjaciela – wielkiego zwolennika Gnejusza Pompejusza – Potworem), rzekł mawiać: Festina Lente – spiesz się powoli. Od razu mogę powiedzieć Tobie słuchaczu, że w przypadku FWX recenzent jest BEZRADNY wobec jakości tej płyty i tego „czegoś” niedopowiedzianego? W przypadku najnowszego dzieła Fates Warning można tak powiedzieć. Hm...może inaczej. Opłacało się czekać całe cztery lata. Czy nastawiałam się, że zespół w roku 2004 zabrzmi inaczej? Chyba nie. Nie chce męczyć „czytelników serwisu” historią Fates Warning ( jak ktoś nie zna zapraszam na stronę zespołu, a i zainteresowani, czyli fani nie muszą być męczeni wypisami z historii). Oczekiwałam wiele od tego albumu. Czekałam długie cztery lata. Wracając do Parallels, Disconnected oraz A pleasant Shade of Gray, przy których spędziłam niejedną noc na nocnych “progmetalurgów” rozmowach. Przepiękna okładka (kobiety zwracają na to uwagę). „Left Here" zaczyna się pięknym akustycznym gitarowym wstępem Matheosa, który to utwór mógłby spokojnie pojawić się na albumie ..Kansas…a nawet mnie, dziewczynie, która o muzyce pisze intuicyjnie i tak naprawdę tylko „ściemnia”, kojarzy się z …Patem Methenym (czyżby jakaś mała reminiscencja do The map of the World?). Utwór na zasadzie budowy bolera ewoluuje i...co za ciarki na plecach. Uwielbiam to mrowienie. Cudownie się rozwija, aż do monumentalnego zwieńczenia. Ciężkie, ale jednak zwiewne riffy (czyżby jakieś oksymorony się nagle pojawiły?) i świetna aranżacja. Co cenię w zespole: właśnie znalezienie „złotego środka”. Uwielbiam sposób, w jaki „produkują” brzmienie. Niesamowicie selektywne, może nieco „chirurgiczne”, ale jednak...bardzo ciepłe ( kolejny oksymoron). Doktorze...proszę dalej. W przypadku takiego grania Oxazepan nie jest potrzebny. "River Wide Ocean Deep", jedna z najcięższych i najbardziej mrocznych kompozycji Matheosa. I jedna z najlepiej skomponowanych. „Ciężkie” partie gitar przypominają mi nieco ...muzyczne eksperymenty Alana Tecchio, czy Dana Lorenzo. W połączeniu zaś z quasi folkową ornamentyką, a’la Jethro Tull jest to mieszanka iście piorunująca. Zwróćcie uwagę na kapitalną melodię, Another Perfect Day? Czyż trochę nie przypomina Enchant i troszeczkę , ale tylko troszeczkę Blackest Eyes Porcupine Tree? Tak bardzo energetyzujący mocarny wstęp, a później słowa “Another Perfect Day/And I will walk away…”. Nie wiem czemu, ale te konotacje do Porcupine Tree troszkę się mi nie podobają. A wokalna odsłona? Ray Alder? Cóż by o nim nie pisać, zawsze to będzie za „mało uchwytne” i niedoskonałe. Uwielbiam, jak śpiewa. Mogłabym opisywać utwór jeden po drugim. Tak, moim zdaniem zupełnie to niepotrzebne. Doskonale się słucha całego albumu, i raczej nie znalazłam słabego utworu. Po prostu: zbyt dobrzy muzycy i zbyt odpowiedzialni, by wypuszczać knota. Dlaczego tak wiele pytań snuje mi się po głowie. Przecież od kilku ładnych tygodni zawartość muzyczna FWX jest mi znana. Ale wciąż mam zahamowania, by pisać o tej muzyce. Jednak za mało wiem, a może...jednak mam za mały rozumek by pojąć ( Przyjaciel zawsze mówi – kobieca intuicja ok- to bardzo kobiece, ale pomyśl, zastanów się – znajdź racjonalne wytłumaczenie). Bardzo się cieszę, że jednak są „trochę z boku”. Że nienachalnie dozują muzyczne odsłony swoich muzycznych wizji. Cierpliwość popłaca, a czekanie na takie muzyczne kąski prawdziwą rozkoszą. Doczekałam się. Nie zawiodłam się. Czy chcę więcej? Odpowiem za cztery lata. Lothien Do tej konfrontacji musiało w końcu dojść. To nieprawdopodobne ale wkrótce stuknie ćwierć wieku mojej znajomości i zarazem fascynacji tym zespołem. Nie ulega wątpliwości, iż tyle lat wierności i lojalności musiało zostawić trwały ślad w mojej psychice, zatem nie spodziewajcie się Drodzy Czytelnicy ani krztyny obiektywizmu – w odniesieniu do tej grupy nie jestem w stanie wznieść się ponad tę ludzką ułomność! Nic na to nie poradzę, że darzę ten band niemal nabożną czcią i szacunkiem. W tym jednym, jedynym przypadku zaryzykuję odrobinę prywaty (jeśli oczywiście cenzor na to zezwoli), ale jeśli po tej „lekturze” choćby jedna owieczka odkryła dla siebie tę grupę (a są w ogóle jeszcze tacy, którzy jej nie znają?), tudzież dołączy do grona swoich ulubionych – było warto! Spośród kilkunastu doskonałych produkcji tego zespołu na pierwszy ogień w naszej rubryce idzie „FWX”! Dlaczego akurat ten album? Na pewno nie dlatego, iż jest najlepszy, najdoskonalszy i w ogóle naj… w całej dyskografii zespołu, bo – wybaczcie – ale takiego jedynego nie potrafię wskazać! Posłużyłem się zatem pewnym kluczem dzięki któremu wybrałem właśnie ten album do opisania w naszym cyklu. Otóż … FATES WARNING wydało do tej pory 12 studyjnych albumów i wedle mojej (subiektywnej!) opinii 10 spośród tej liczby powinna stanowić lekturę obowiązkową każdego szanującego się fana muzyki rockowej! Skoro zaś padła liczba 10, niech więc będzie ten dziesiąty oznaczony symbolicznie „X”. Zanim posłużyłem się tym kluczem, brałem oczywiście pod uwagę inne tytuły ,m.in. :”Paralleles”, ”Inside Out” czy „A Pleasant shade of Gray”, jednak skonstatowałem w porę iż wszystkie one pochodzą z lat 90 – tych ub. wieku, a tak się złożyło (to w żadnym razie nie było zamierzonym działaniem), iż wszystkie z dotychczas zamieszczonych w „Muzycznych Pomnikach” recenzji pochodzi właśnie z tamtej dekady. Nie chcąc zatem wyjść na jakiegoś ortodoksa jarającego się jedynie tamtym – skądinąd rewelacyjnym dla muzyki rockowej – okresem, poszedłem wspomnianym wyżej tropem. Fates Warning jest legendą progresywnego metalu! Ta grupa jako jedna z pierwszych (obok QUEENSRYCHE z ich “Operation:Mindcrime”), wraz z wydaniem w roku 1988 albumu „No Exit” dała podwaliny całemu nowemu nurtowi muzycznemu. Właściwie każdy z jej albumów zaskakuje różnorodnością i praktycznie żaden z nich nie jest podobny do poprzednika. Ta zdumiewająca różnorodność tworzonego materiału nie powoduje jednak żadnego twórczego dysonansu. Być może takiego stanu rzeczy należy upatrywać w fakcie, iż za cały repertuar grupy (zarówno muzykę jak i w zdecydowanej większości teksty) odpowiedzialny jest jeden człowiek – Jim Matheos? Podobno nie ma na świecie ludzi nieomylnych, ale najwyraźniej – przynajmniej na gruncie muzycznym – takie jednostki się zdarzają, chociażby po to, by zadać kłam takim właśnie twierdzeniom i właśnie do takich „nieomylnych jednostek” należałoby zaliczyć Jima Matheosa; niemniej jednak jego twórcze wysiłki nie przyniosłyby tak doskonałych efektów końcowych, gdyby nie znakomite grono świetnie rozumiejących się wzajemnie, jak i doskonale odczytujących intencje głównego kompozytora pozostałych muzyków grupy FATES WARNING. Oględziny zewnętrzne każdego wydawnictwa, to pierwsza czynność jaka powinna towarzyszyć całemu ceremoniałowi odsłuchiwania muzyki. A w tym przypadku naprawdę już przed włożeniem nośnika na talerz jest na czym oko zawiesić! Można z niej w prostej paraleli wysnuć wniosek, jak ważnym wówczas, w tamtym czasie był dla zespołu ten album. Okładka niezwykle sugestywna i symboliczna. Oto bowiem na pierwszym planie widzimy starsze małżeństwo wpatrzone w dal i (o dziwo!) ze spokojem wyczekujące na widoczne na horyzoncie i przybierające na sile tornado. Po ich lewej stronie widnieje wykonany w zbożu piktogram w formie „X” – symbolu którym oznaczono dziesiąty album zespołu (wewnątrz książeczki odnajdziemy ten sam znak w wielu innych miejscach i konfiguracjach …). Dla mnie taki piktogram to normalka, wszak już dużo wcześniej dotarło do mojej świadomości, że FATES WARNING to zespół „nie z tej planety”, zatem ingerencja obcych w ich poczynania wydaje mi się jak najbardziej realna i uzasadniona – widocznie postanowili przysłużyć się swoim! Jeśli wyobrazimy sobie, iż wspomniana wyżej para małżonków symbolizuje zespół (a właściwie swoisty układ partnerski decydujący nie tylko o istnieniu grupy ale i o kierunku jej dalszych poszukiwań w osobach dwóch jej filarów: Jima Matheosa i Raya Aldera), to ten stoicki spokój z jakim oczekują na nadciągający kataklizm wydaje się ze wszech miar uzasadniony. Bo czyż z takim artystycznym dorobkiem, z takim muzycznym materiałem jaki wówczas na opisywanym wydawnictwie grupa prezentowała i ze wsparciem obcych cywilizacji zespół nie miał prawa patrzeć bez lęku i z optymizmem w przyszłość? Tej nazwy nie zetrze z powierzchni ziemi żadna siła, żadne tornado! Czas pokazuje, że w istocie tak jest, gdyż FATES WARNING trwa w najlepsze i wciąż nagrywa fantastyczne albumy (vide: już ubiegłoroczny „Theories Of Flight”). Pierwsze dochodzące do nas z płyty dźwięki zostały jakby żywcem przeniesione z okładkowej ilustracji. Subtelne dźwięki gitary akustycznej na tle odgłosów świerszczy i innych cykad… Zmiana klimatu, choć nie raptowna następuje z chwilą gdy ten sielski nastrój przerywa szum przelatującego odrzutowca, a nieco później wprowadzającego mroczny nastrój niepokojącego, odrealnionego syntezatorowego pulsu. To właśnie dzięki umiejętnemu wykorzystaniu elektroniki, jaki grupa zaczęła stosować na albumie „A Pleasant Shade Of Gray” jest niekwestionowanym mistrzem w tworzeniu i potęgowaniu niepokojącego i mrocznego klimatu na swoich wydawnictwach. A w takim właśnie klimatycznym graniu głos Raya Aldera sprawdza się wybornie, jest wprost stworzony do takiego posępno – melancholijnego podkładu. Trudno sobie jednak wyobrazić Raya w skocznych, wesołych numerach, bo też i takiego FATES WARNING nie tworzy. Warstwa liryczna to kolejna działka zasługująca na to, by spojrzeć na nią w szerszym ujęciu; niestety ramy objętościowe naszych rozważań nie pozwalają na to, by rozwinąć ten temat szerzej, a drzemie w nich nie mniejsze piękno aniżeli w samej muzyce! Naprawdę warto sięgnąć po te liryki i zapoznać się z ich treścią! Bo chociaż materiał muzyczny zawarty na tym albumie można określić jako prawdziwie progresywno – metalowy, to teksty dalekie są od królującej w metalowej konwencji sztampy! Muzycznie obok oczywiście nieco agresywniejszych numerów w rodzaju „Simple Human”, ”Stranger (With A Familiar Face”) czy „Crawl” mamy także utwory zupełnie inne w klimacie – bardziej stonowane, melancholijne i zaraźliwie hipnotyzujące, takie jak: „River Wide Ocean Deep”, „A Handful Of Doubt” czy „Wish”. Dominujący w tych utworach posępny, nieco ponury nastrój znajduje odbicie w tematyce utworów. Przywołanie postaci matki w „River Wide Ocean Deep” przenosi podmiot liryczny w czasy dzieciństwa: “Ona ze swoimi kochającymi oczyma Ona ze swymi otwartymi ramionami Schronienie w nocy Podczas gdy my spokojnie błądziliśmy w snach Kojącym głosem śpiewała (kołysankę) Szeroka rzeka, głęboki ocean” Rozterki rodzące się wraz z zapisywaniem kolejnych kart naszego życia, pytania o słuszność podjętych na przestrzeni lat decyzji, to temat przewodni „A Handful Of Doubt”: “Dwadzieścia lat I nadal garść wątpliwości Świeca szybko się dopala I czas szybko dobiega końca” Dziesiąty studyjny materiał aż kipi od ilości (nadmiaru?) zdumiewających pomysłów i niestosowanych wcześniej przez zespół rozwiązań aranżacyjnych. To bardzo dojrzały, ambitny i niezwykle wyrafinowany muzyczny produkt najwyższej próby… ale zarazem – i to należy powiedzieć otwarcie – bardzo wymagający! Wymagający od słuchacza tego, o co w dzisiejszym zabieganym świecie tak trudno, a mianowicie poświęcenia mu nieco swojego cennego czasu i nieco cierpliwości – tego zaś zwłaszcza od mniej obeznanych słuchaczy. Ten album nie jest z gatunku tych, które już po pierwszym z nim kontakcie kochamy albo nienawidzimy. Będzie odkrywać przed nami swoje piękno stopniowo i powoli oplatając nas swoimi mackami, aż ulegniemy! A jeśli już ulegniecie, czego wszystkim uzależnionym od muzyki z całego serca życzę i dojdziecie do przekonania, iż „FWX” nie ma już przed wami żadnych tajemnic … proponuję założenie dobrej jakości słuchawek! Box Kultury ...( TrackList )... 1. Left Here 6:59 2. Simple Human 4:03 3. River Wide Ocean Deep 6:10 4. Another Perfect Day 4:44 5. Heal Me 7:39 6. Sequence #7 2:13 7. Crawl 4:22 8. A Handful Of Doubt 5:06 9. Stranger (With A Familiar Face) 4:21 10. Wish 6:39 ...( Obsada )... Vocals – Ray Alder Bass – Joey Vera Drums – Mark Zonder Guitar [Guitars], Keyboards [Keys], Programmed By [Programming] – Jim Matheos Lyrics By – Matheos (tracks: 1, 3, 4, 8 to 10), Alder (tracks: 2, 5, 7) https://www.youtube.com/watch?v=0GNyRBXPYc8 NIE ZACHOWUJ SIĘ JAK PRAWDZIWY POLSKI KMIOT... POBIERAJĄC UDOSTĘPNIAJ... UDOSTĘPNIAJ TAKŻE PO POBRANIU! ...( Info )... INITIAL SEEDING. SEED 14:30-22:00. POLECAM!!! START WIECZOREM... 100% Antifascist ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-09-27 17:06:40
Rozmiar: 120.84 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
U.D.O. - No Limits (1998)
..::(Info)::.. U.D.O. - No Limits Genre: Havy Metal Year: 1998 Source: cd Audio codec: FLAC (tracks) Bitrate: lossless(logAudioChecker2.0) Playtime: 00:53:59 Cover: tak Size: 487 MB ..::(Opis)::.. 1. The Gate 0:52 2. Freelance Man 4:25 3. Way Of Life 4:50 4. No Limits 4:00 5. With A Vengeance 5:27 6. One Step To Fate 5:11 7. Backstreet Loner 3:31 8. Raise The Crown 4:07 9. Manhunt 4:17 10. Rated X 3:58 11. Lovemachine 5:27 12. I'm A Rebel 2:22 13. Azrael 5:32 ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-09-25 12:08:24
Rozmiar: 427.09 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
Brak seeda lub pobieranie się zatrzymuje - użyj SupesSpeedTorrent https://rebrand.ly/superseed
Ewentualnie zamknij i uruchom ponownie uTorrenta, czasami pomaga, ale nie tak dobrze jak SupesSpeedTorrent. Paul Di'Anno - The Voice of Heavy Metal (Jараnese Еditiоn) (2021)MP3 Gatunek / Genre: Heavy Metal Jakość / Quality: MP3 Bitrate: 320 kbps Czas trwania / Time: 01:39:44 Całkowity rozmiar / Total Size: 228 MB CD1: 01. Marshall Lockjaw (04:35) 02. Let Me Die (06:48) 03. Menace To Society (02:51) 04. Slam Down The Hammer (04:26) 05. Victim (03:44) 06. Wrathchild (02:52) 07. Prowler (03:55) 08. Impaler (04:01) 09. Cold World (03:53) 10. Running Free (03:09) 11. Dog Dead (04:49) CD2: 01. Wolfony (10:00) 02. Women In Uniform (02:57) 03. Children Of The Revolution (03:39) 04. The Beast Arises (04:46) 05. Sirens (04:58) 06. Snake Eyes (05:51) 07. Caught Your Lie (03:40) 08. Reptiles Kiss (04:38) 09. Take These Chains From Me (04:11) 10. War Machine (03:11) 11. Phantom Of The Opera (06:50) ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2021-09-23 19:24:01
Rozmiar: 228.11 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
1 - 30 | 31 - 60 | 61 - 90 | ... | 121 - 150 | 151 - 180 | 181 - 185 |