![]()
Bardzo ważna informacja
na stronie głównej dotycząca rejestracji nowych użytkowników |
|
||||||||||||
Wygląd torrentów:
Kategoria:
Muzyka
Gatunek:
Metal
Ilość torrentów:
4,080
Opis
...( Info )...
Wykonawca: KREATOR ...( Dane Techniczne )... FLAC ...( Opis )... 01. Sergio Corbucci Is Dead 00:58 02. Hate Über Alles 03:49 03. Killer Of Jesus 04:05 04. Crush The Tyrants 04:11 05. Strongest Of The Strong 04:01 06. Become Immortal 04:23 07. Conquer And Destroy 04:45 08. Midnight Sun 03:38 09. Demonic Future 04:43 10. Pride Comes Before The Fall 04:49 11. Dying Planet 06:52 Klasycy thrashu z Kreator powracają! 5 lat po opublikowaniu „Gods Of Violence” zespół prezentuje swój najbardziej polityczny album, który nosi tytuł „Hate Über Alles”. Materiał to odważny głos przeciwko nienawiści i podziałowi społeczeństwa w dzisiejszym świecie. Charakterystyczne brzmienie Kreator zainspirowało niezliczoną rzeszę wykonawców, a zespół łącząc starą i nową szkołę grania, wciąż poszerza swoje grono odbiorców. „Hate Über Alles” to 11 utworów, które z całą pewnością przypadną do gustu wszystkim zwolennikom niemieckiej załogi ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-29 17:35:38
Rozmiar: 339.54 MB
Peerów: 0
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Performer = Doro Origin = Düsseldorf, Germany Genre = Heavy Metal Format = Opus ~128 ...( TrackList )... Forever Warriors Forever United (CD 1: Forever Warriors) Doro - All for Metal Doro - Backstage to Heaven (ft Helge Schneider) Doro - Bastardos Doro - Be strong Doro - Black Ballad Doro - Blood, sweat and Rock 'N' Roll Doro - Bring my hero back home again Doro - Don't break my heart again Doro - Freunde fürs Leben Doro - If I can not have - No one will (ft Johan Hegg) Doro - Love's gone to hell Doro - Soldier of Metal Doro - Turn it up Forever Warriors Forever United (CD 2: Forever United) Doro - 1000 years Doro - Caruso Doro - Fight through the fire Doro - Heartbroken (ft Doug Aldrich) Doro - It cuts so deep Doro - Lift me up Doro - Living life to the fullest Doro - Lost in the ozone Doro - Love is a sin Doro - Metal is my alcohol Doro - Résistance Doro - Tra Como e Coriovallum --------------------------------------------------------------------- Dorothee Pesch (ur. 3 czerwca 1964), znana zawodowo jako Doro Pesch lub po prostu Doro, to niemiecka wokalistka heavy metalowa i była liderka heavy metalowego zespołu Warlock. Nazywana „Królową Metalu”, wkład Doro w muzykę i kulturę sprawił, że stała się światową postacią w kulturze metalowej od ponad trzech dekad. Nazwa Doro jest również kojarzona z towarzyszącym wokalistce zespołem koncertowym, którego członkowie nieustannie zmieniali się w ciągu ponad 20 lat nieprzerwanej działalności, przy czym najbardziej stabilne występy to basista Nick Douglas i perkusista Johnny Dee. ![]()
Seedów: 28
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-28 13:56:43
Rozmiar: 100.66 MB
Peerów: 17
Dodał: Uploader
Opis
...( Info )...
Performer = Manticora Origin = Hvidovre, Denmark Genre = Power Metal Format = Opus ~128 ...( TrackList )... Manticora - Echoes of a silent scream Manticora - Growth Manticora - Humiliation supreme (Instrumental) Manticora - Katana - Awakening the lunacy Manticora - Katana - Opium Manticora - Nothing lasts forever Manticora - Piano concerto no.1 - B Flat Minor... Manticora - The devil in Lisbon (Instrumental) Manticora - The farmer's tale pt. 1 - The aftermath of indifference Manticora - The farmer's tale pt. 2 - Annihilation at the graves Manticora - Through the eyes of the killer - Revival of the Muse that is violence Manticora - Through the eyes of the killer - Towering over you To Kill To Live To Kill (2018) (Front) 03.png --------------------------------------------------------------------- Manticora to duński zespół heavy metalowy z Hvidovre założony w 1996 roku przez Larsa i Kristiana Larsenów. Ich obecna wytwórnia to Nightmare Records. Ich treść liryczna składa się zazwyczaj z literatury, fantasy i science fiction. Mimo, że są uważani za progresywny power metalowy zespół, mają w sobie esencję speed metalu. Ich najnowszy album, To Live to Kill to Live, ukazał się 28 sierpnia 2020 roku nakładem ViciSolum Productions. ![]()
Seedów: 53
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-28 13:56:32
Rozmiar: 144.33 MB
Peerów: 19
Dodał: Uploader
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
AHTME: The Demonization (AHTME was formally known as The Roman Holiday) Start with surgically precise, groove focused guitar riffs, lay them on top of a percussion section as sturdy as a field of steel girders, and as intricate as a handmade Swiss watch, then throw in a helping of raw, punchy, and oh-so-violent roaring vocals, and you have yourself AHTME. Formed in 2005 in Kansas City Missouri, AHTME brings a unique signature sound to a death metal. Groovy riffs grab the listener at the door and drag them by their ankles down a hallway, into a dark cellar where they can be sonically mangled and murdered. This killer album was originally recorded with Navene Koperweis (Animosity, Animals as Leaders, Entheos) in San Francisco California in 2009, but never saw a worldwide release Ś until now. The Demonization is the latest full-length from Kansas City technical death metal squad, AHTME. Initially issued by the band, under their original moniker of The Roman Holiday in 2013 and now seeing proper release by Unique Leader Records, The Demonization was recorded with Navene Koperweis (Animosity, Animals As Leaders, Entheos) in San Francisco and delivers forty-minutes of pure, sonic battery. In conjunction with its release, today Decibel Magazine offers up The Demonization in its molten entirety noting, “Inherently the trouble with tech death is to make memorable music. A flurry of notes, while impressive from the standpoint of musicianship, does not necessarily a song make. In contrast, top-tier acts inject a bit of something extra, be it more symphonic or organic parts, to keep songs from degrading into squealing blast fests. In line with this methodology, debut The Demonization from AHTME (formerly called The Roman Holiday) makes sure to pair their musical fireworks with a down-to-earth, violent swagger.” Adds the band: “When we hit the studio to lay down The Demonization in 2009, we really wanted to come away with something that emulates the aggression and ferocity that we feel play huge roles in our live performances and what we walked away with was exactly that. We really focused on making the music angry, fast, and most importantly groovy, and the vocals absolutely follow suit. We all threw in our two cents and the lyrical themes span a pretty vast subject field touching a lot on religion, personal psychedelic experiences, and just the overall absurdity of what life on present day earth has come to. The Demonization is an excellent introduction into what we as AHTME have come to embody.” Forged in 2005 in Kansas City, Missouri, AHTME brings a signature and unique sound to the table. Start with surgically precise but groove-infused guitar riffs, lay them atop a percussion section as sturdy as a field of steel girders and as intricate as a handmade Swiss grandfather clock, throw in a heaping helping of raw, violent vocal incursions, and you have yourself AHTME. Following a near three-year hiatus, AHTME, is indeed back with a proverbial vengeance. 1. A New Fire 2. James' Penis (Lyseria) 3. Trainwreck 4. The Sentinels Order 5. The Demonization 6. Defeat Zeke 7. Synaptic Disconnection 8. Ream Dream 9. Humanity Laid to Rest 10. Blood Turned to Saline https://www.youtube.com/watch?v=0d2cyR3Qr0k 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-27 12:38:36
Rozmiar: 93.06 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Trochę się zbierałem, żeby OPISać ostatnią płytę Animals As Leaders. A to dlatego, że przez dłuższy czas nie wiedziałem, z której strony ją ugryźć. „The Madness of Many” różni się od poprzednich albumów waszyngtończyków – na pierwszy rzut ucha jest bardziej skomplikowany, bardziej różnorodny, chciałoby się nawet powiedzieć: mniej strawny od poprzedników. W miarę słuchania stwierdziłem: w tym szaleństwie jest metoda. Animals As Leaders to rzadki przypadek na metalowej scenie. Już samo zaklasyfikowanie ich muzyki może stwarzać problemy. Przypina im się etykietkę „instrumentalny metal progresywny”, ale to nie do końca oddaje złożoność tej twórczości. Inna rzecz, że nieczęsto zaledwie trzech muzyków – dwóch gitarzystów i perkusista – potrafi stworzyć tak gęstą, nieludzko wręcz zaawansowaną technicznie muzykę. I to taką, której chętnie posłucha zarówno miłośnik gitarowych pląsów od Joe Satrianiego, jak i hardkorowy maniak mathcore'u czy innego djentu z tatuażem Meshuggah na piersi. Tosin Abasi, Javier Reyes i Matt Garstka to niezwykle utalentowani goście, którzy potrafili połączyć skomplikowane, jazzowe, progresywne łamańce z ciężarem i agresją metalu (tego bardziej chropowatego, zwanego przez znawców tematu djentem) i stworzyć chwytliwe melodie, które bywają miłe dla ucha, ale potrafią też zdrowo sponiewierać. Tak – w dużym uproszczeniu – było przynajmniej do tej pory. Ostatnia propozycja AAL to już trochę inna bajka. Ci, którzy spodziewali się wirtuozerskich pOPISów, ale i zdrowego „łojenia” mogą być nieco zawiedzeni. Więcej tu tego pierwszego – a więc sporo zabawy z dźwiękiem i stylami (vide elektroniczne intro w ”Ectogenesis”), mnóstwo połamanych rytmów i indywidualnych pOPISów Tosina, który niewątpliwie jest jednym z najbardziej utalentowanych gitarzystów na rockowo-metalowej scenie. Taki np. „Private Visions of the World” spokojnie mógłby się znaleźć na na płycie Steve'a Vaia – usłyszymy tu ten sam eksperymentalny klimat i ciepłe melodie, jak u słynnego wirtuoza gitary. Nie chodzi o to, że panowie porzucili djent całkowicie – kilka mocniejszych riffów i chropowate brzmienie pojawia się choćby w „Cognitive Contortions”, czy „Inner Assassins”. Dominują jednak te „spokojniejsze” klimaty, w których bardziej słychać techniczne zaawansowanie muzyków. Te elementy były już obecne na poprzedniej płycie AAL, nigdy chyba jednak muzycy nie szli aż tak głęboko w stronę awangardowo-jazzowych klimatów, jak ma to miejsce np. w”Glass Bridge” i „The Brain Dance”. Akustyczne gitary i zadziorna perkusja w tym drugim tworzą kawałek, w którym dosłownie można się zanurzyć i odpłynąć. A gitarowych łamańców wciąż tam tyle, że wielu adeptów tego instrumentu po wysłuchaniu zajmie się pewnie uprawą pietruszki, zamiast dalej ćwiczyć. Jeszcze bardziej akustycznie i na dodatek bez perkusji jest w „Apeirophobia” – to już absolutnie pOPIS akustycznego grania, który może kojarzyć się z flamenco lub hiszpańską, klasyczną gitarą. Djentu tu się nie uświadczy ni grama. Wciąż „kopie”, ale w inny sposób. Wcale bym się nie obraził, gdyby cała nowa płyta wyglądała w ten sposób, bo wszystko to jest absolutnie pierwszej jakości, ale na szczęście panowie nie zapomnieli skąd się wzięli i trochę djentu jednak przemycili. Takie utwory jak „Trancientience”, czy dziwacznie nazwany „Backpfeifengesicht” to absolutne perełki. Wszystkiego tu po trochu: jest i spokojne rockowe, gitarowe granie, jest trochę szaleństwa i chropowatych riffów, są i połamane, perkusyjne rytmy od Matta Garstki. Słuchając tych utworów wciąż odruchowo zastanawiam się, jak to możliwe, że można zagrać tak gęsto we trzech. Ano, proszę Państwa, jak się ma w składzie Abasiego i Reyesa, to się da. Obcowanie z Animals As Leaders jest trochę jak jedzenie pOPISowego dania w restauracji z trzema gwiazdkami Michelina. Wszystko to jest przyrządzone po mistrzowsku przez ludzi, którzy są najlepsi w swoim fachu. Jedyny minus – trzymając się kuchennej analogii – jest taki, że czasem łzy wzruszenia prędzej popłyną po zjedzeniu racuchów babci, niż po konsumpcji creme brulee słynnego szefa kuchni. A mówiąc prościej: wcześniejsze płyty AAL mimo całego skomplikowania były takie bardziej „słuchalne”, bardziej wpadające w ucho i zapamiętywalne niż ostatni, czwarty album. Ale jakby na to nie nie spojrzeć, to wciąż najwyższa półka. Tomasz Kolasa There's a fine line between being an overly complex, instrumentally technical wank wizard and crafting well-structured, progressive compositions that both musically inclined punters and regular old chums can enjoy and love. Washington’s Animals As Leaders have always existed at various points between those two extremes over time, and their new album, ‘The Madness Of Many’ is no exception. See, ‘The Madness Of Many’ shows the esteemed and respected trio of guitarists Tosin Abasi, Javier Reyes and drummer Matt Garstka taking their music to the next level; something I potentially thought impossible considering the scope of 2014’s excellent and organic sounding ‘The Joy Of Motion’. But sell my cock to Satan, they have done it again! This new record combines the sharp and clinical nature of their debut self-titled effort; the musical density and nic elements of 'Weightless' (just minus the over the top glitchy sounds); and the lush, angular, human nature of the aforementioned release, 'The Joy Of Motion'. The musical journey that is Animals As Leaders fourth record begins with ‘Arithmophobia’, a grand and beautiful Indian jazz-metal piece, for lack of a better description. It's an incredibly strong beginning to the record and easily one of the standout tunes, acting as a microcosm of sorts for the following nine songs. Oh, if you're unaware, arithmophobia is actually the unusual and near-constant fear of numbers. Man, the fucking irony. Elsewhere, 'Cognitive Contortions' is an apt title, as that's exactly what was happening to my mind as the band's rhythmic layers, tasteful synth, and busy guitar work raged on inside my head. The same can be said for the deeply textured, driving and almost-but-not-quite dissonant track that is ‘The Brain Dance’ (which a cheeky way to describe the band's music, too). What I love about this track, in particular, is it's overall peaceful and relaxing mood at times, showing that the band can indeed construct truly emotionally evocative songs - songs that take you back to a certain time or place - which speaks volumes of their proficiency for writing engaging music in general. 'Backpfeifengesicht', whose title not only reads like a keyboard spasm but is also apparently German for a "face that should be slapped", is a calculated, jagged, intensive affair until two-thirds of the way through. The dynamic final third proves that Animals As Leaders are so much more than the often lazy and ever-divisive 'djent' label that many would haphazardly slap on them, for this record, as a whole, branches away from such pigeonhole terms. 'The Glass Bridge' is a bright, cheerful yet instrumentally busy piece that echoes the sound of their peers in Polyphia, except just of a far higher quality (Polyphia are still cool, though). Somewhat removed from the album's emotional characteristics are the band's infectious rhythms, a department of which they are rarely outdone in. So I now turn the reader's attention to Exhibit A with the impeccably tight drumming found on ‘Ectogenesis’, chest-pounding double-kicks and all. It's this song that proves unequivocally that Garstka, and Animals As Leaders as a whole, are still masters of song flow and god-like rhythmic design. Animals As Leaders 2016 Now, the final track, ‘Apeirophobia’ (which is the fear of eternity- hey, the more you know) is a rather abstract song, as it's devoid of any percussion and is just solely a flurry of guitars and bass. Much like Meshuggah's 'The Last Vigil' from 2012's 'Koloss', it is a welcome reprieve from the preceding chaos. If this song was placed anywhere else on the track listing then it's importance and its ominous timbre would be truly lost, tossed aside as a mere mid-album break that no would give half a fuck about. Thankfully, that is not the case, and positioning it at the very end of a record was the right move. It may also just be one of my all-time favourite Animals As Leaders songs, and considering their prior material, those are some big words! I also find it interesting that this record begins and ends with two songs whose titles derive their names from words associated with human fears, no matter how irrational they may be. As pretentious as this will make me sound, I think that the ever-changing, intrinsic chaos of our tangible world and the way that it affects us mentally and emotionally, is captured so well within the musical layers, complex rhythms, and vast sonic depths that ‘The Madness Of Many’ so confidently displays. And perhaps that's why the album's cover shows an individual stepping into the minds of these monolithic humanoid heads; a potential metaphor for me/you diving into the mental recesses of others, of trying to witness, address or maybe even to simply understand the phobias, idiosyncrasies, and "madness" of those around us. Yep... definitely pretentious sounding! In any case, let us move away from the conceptual table and address the elephant in the room; one listen to this record and it's painfully obvious to see that this is the trio's least heaviest record to date. Granted, things are still heavy relatively speaking, it's just heavy in a... different sense, and that's the best way I can put it. Think more along the lines of Evan Brewer's 'Your Itinerary' or Polyphia's 'Muse', for instance. There is now an emphasis on naturally cleaner and warmer guitar tones, and don’t get me wrong, this isn’t necessarily the band going soft on us (man, I say that like it's a bad thing), just the group expanding their sonic range for the better. Of course, if you're still after the heavier moments and the lower-tuned riffs, you'll find plenty of heavier shades across the record but mainly on 'Inner Assassins' and 'Private Visions Of The World'. So don't worry close-minded metalheads, the band has still got your back here. Well, somewhat. If you were looking for a totally unbiased review of this new Animals As Leaders record, then a) why the fuck are you reading my reviews and b) if you couldn't tell from this review, I absolutely adore this band. (The fact that their self-titled release is an all-time favourite of mine and that my review of 'The Joy Of Motion' - which I do think is their best work - openly shows my bias/love and then some). 'The Madness Of Many' is yet another great record from a trio who do truly warrant the overused phrase of 'virtuosos', and it hits such a depth in my being that few others in this genre could never hope to reach. Of course, those well-versed with the trio will definitely find themselves in a comfort zone here, yet I'd argue that the band has written and delivered songs here that are just different enough, just fresh and interesting enough that they've pushed their sound to that next level. I do wonder how many albums bearing this progressive instrumental sound are left in AAL's musical bones and just where the fuck the next album will head, but just like the United States right now, these are interesting times for the band. Alex Sievers 1. Arithmophobia 6:01 2. Ectogenesis 4:56 3. Cognitive Contortions 4:29 4. Inner Assassins 5:30 5. Private Visions of the World 4:57 6. Backpfeifengesicht 4:27 7. Transcentience 5:32 8. The Glass Bridge 5:04 9. The Brain Dance 7:01 10. Apeirophobia 4:59 Tosin Abasi - gitara Javier Reyes - gitara, bas Matt Garstka - perkusja https://www.youtube.com/watch?v=lfKrjZWG09c 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-27 11:57:28
Rozmiar: 122.51 MB
Peerów: 2
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Trochę się zbierałem, żeby OPISać ostatnią płytę Animals As Leaders. A to dlatego, że przez dłuższy czas nie wiedziałem, z której strony ją ugryźć. „The Madness of Many” różni się od poprzednich albumów waszyngtończyków – na pierwszy rzut ucha jest bardziej skomplikowany, bardziej różnorodny, chciałoby się nawet powiedzieć: mniej strawny od poprzedników. W miarę słuchania stwierdziłem: w tym szaleństwie jest metoda. Animals As Leaders to rzadki przypadek na metalowej scenie. Już samo zaklasyfikowanie ich muzyki może stwarzać problemy. Przypina im się etykietkę „instrumentalny metal progresywny”, ale to nie do końca oddaje złożoność tej twórczości. Inna rzecz, że nieczęsto zaledwie trzech muzyków – dwóch gitarzystów i perkusista – potrafi stworzyć tak gęstą, nieludzko wręcz zaawansowaną technicznie muzykę. I to taką, której chętnie posłucha zarówno miłośnik gitarowych pląsów od Joe Satrianiego, jak i hardkorowy maniak mathcore'u czy innego djentu z tatuażem Meshuggah na piersi. Tosin Abasi, Javier Reyes i Matt Garstka to niezwykle utalentowani goście, którzy potrafili połączyć skomplikowane, jazzowe, progresywne łamańce z ciężarem i agresją metalu (tego bardziej chropowatego, zwanego przez znawców tematu djentem) i stworzyć chwytliwe melodie, które bywają miłe dla ucha, ale potrafią też zdrowo sponiewierać. Tak – w dużym uproszczeniu – było przynajmniej do tej pory. Ostatnia propozycja AAL to już trochę inna bajka. Ci, którzy spodziewali się wirtuozerskich pOPISów, ale i zdrowego „łojenia” mogą być nieco zawiedzeni. Więcej tu tego pierwszego – a więc sporo zabawy z dźwiękiem i stylami (vide elektroniczne intro w ”Ectogenesis”), mnóstwo połamanych rytmów i indywidualnych pOPISów Tosina, który niewątpliwie jest jednym z najbardziej utalentowanych gitarzystów na rockowo-metalowej scenie. Taki np. „Private Visions of the World” spokojnie mógłby się znaleźć na na płycie Steve'a Vaia – usłyszymy tu ten sam eksperymentalny klimat i ciepłe melodie, jak u słynnego wirtuoza gitary. Nie chodzi o to, że panowie porzucili djent całkowicie – kilka mocniejszych riffów i chropowate brzmienie pojawia się choćby w „Cognitive Contortions”, czy „Inner Assassins”. Dominują jednak te „spokojniejsze” klimaty, w których bardziej słychać techniczne zaawansowanie muzyków. Te elementy były już obecne na poprzedniej płycie AAL, nigdy chyba jednak muzycy nie szli aż tak głęboko w stronę awangardowo-jazzowych klimatów, jak ma to miejsce np. w”Glass Bridge” i „The Brain Dance”. Akustyczne gitary i zadziorna perkusja w tym drugim tworzą kawałek, w którym dosłownie można się zanurzyć i odpłynąć. A gitarowych łamańców wciąż tam tyle, że wielu adeptów tego instrumentu po wysłuchaniu zajmie się pewnie uprawą pietruszki, zamiast dalej ćwiczyć. Jeszcze bardziej akustycznie i na dodatek bez perkusji jest w „Apeirophobia” – to już absolutnie pOPIS akustycznego grania, który może kojarzyć się z flamenco lub hiszpańską, klasyczną gitarą. Djentu tu się nie uświadczy ni grama. Wciąż „kopie”, ale w inny sposób. Wcale bym się nie obraził, gdyby cała nowa płyta wyglądała w ten sposób, bo wszystko to jest absolutnie pierwszej jakości, ale na szczęście panowie nie zapomnieli skąd się wzięli i trochę djentu jednak przemycili. Takie utwory jak „Trancientience”, czy dziwacznie nazwany „Backpfeifengesicht” to absolutne perełki. Wszystkiego tu po trochu: jest i spokojne rockowe, gitarowe granie, jest trochę szaleństwa i chropowatych riffów, są i połamane, perkusyjne rytmy od Matta Garstki. Słuchając tych utworów wciąż odruchowo zastanawiam się, jak to możliwe, że można zagrać tak gęsto we trzech. Ano, proszę Państwa, jak się ma w składzie Abasiego i Reyesa, to się da. Obcowanie z Animals As Leaders jest trochę jak jedzenie pOPISowego dania w restauracji z trzema gwiazdkami Michelina. Wszystko to jest przyrządzone po mistrzowsku przez ludzi, którzy są najlepsi w swoim fachu. Jedyny minus – trzymając się kuchennej analogii – jest taki, że czasem łzy wzruszenia prędzej popłyną po zjedzeniu racuchów babci, niż po konsumpcji creme brulee słynnego szefa kuchni. A mówiąc prościej: wcześniejsze płyty AAL mimo całego skomplikowania były takie bardziej „słuchalne”, bardziej wpadające w ucho i zapamiętywalne niż ostatni, czwarty album. Ale jakby na to nie nie spojrzeć, to wciąż najwyższa półka. Tomasz Kolasa There's a fine line between being an overly complex, instrumentally technical wank wizard and crafting well-structured, progressive compositions that both musically inclined punters and regular old chums can enjoy and love. Washington’s Animals As Leaders have always existed at various points between those two extremes over time, and their new album, ‘The Madness Of Many’ is no exception. See, ‘The Madness Of Many’ shows the esteemed and respected trio of guitarists Tosin Abasi, Javier Reyes and drummer Matt Garstka taking their music to the next level; something I potentially thought impossible considering the scope of 2014’s excellent and organic sounding ‘The Joy Of Motion’. But sell my cock to Satan, they have done it again! This new record combines the sharp and clinical nature of their debut self-titled effort; the musical density and nic elements of 'Weightless' (just minus the over the top glitchy sounds); and the lush, angular, human nature of the aforementioned release, 'The Joy Of Motion'. The musical journey that is Animals As Leaders fourth record begins with ‘Arithmophobia’, a grand and beautiful Indian jazz-metal piece, for lack of a better description. It's an incredibly strong beginning to the record and easily one of the standout tunes, acting as a microcosm of sorts for the following nine songs. Oh, if you're unaware, arithmophobia is actually the unusual and near-constant fear of numbers. Man, the fucking irony. Elsewhere, 'Cognitive Contortions' is an apt title, as that's exactly what was happening to my mind as the band's rhythmic layers, tasteful synth, and busy guitar work raged on inside my head. The same can be said for the deeply textured, driving and almost-but-not-quite dissonant track that is ‘The Brain Dance’ (which a cheeky way to describe the band's music, too). What I love about this track, in particular, is it's overall peaceful and relaxing mood at times, showing that the band can indeed construct truly emotionally evocative songs - songs that take you back to a certain time or place - which speaks volumes of their proficiency for writing engaging music in general. 'Backpfeifengesicht', whose title not only reads like a keyboard spasm but is also apparently German for a "face that should be slapped", is a calculated, jagged, intensive affair until two-thirds of the way through. The dynamic final third proves that Animals As Leaders are so much more than the often lazy and ever-divisive 'djent' label that many would haphazardly slap on them, for this record, as a whole, branches away from such pigeonhole terms. 'The Glass Bridge' is a bright, cheerful yet instrumentally busy piece that echoes the sound of their peers in Polyphia, except just of a far higher quality (Polyphia are still cool, though). Somewhat removed from the album's emotional characteristics are the band's infectious rhythms, a department of which they are rarely outdone in. So I now turn the reader's attention to Exhibit A with the impeccably tight drumming found on ‘Ectogenesis’, chest-pounding double-kicks and all. It's this song that proves unequivocally that Garstka, and Animals As Leaders as a whole, are still masters of song flow and god-like rhythmic design. Animals As Leaders 2016 Now, the final track, ‘Apeirophobia’ (which is the fear of eternity- hey, the more you know) is a rather abstract song, as it's devoid of any percussion and is just solely a flurry of guitars and bass. Much like Meshuggah's 'The Last Vigil' from 2012's 'Koloss', it is a welcome reprieve from the preceding chaos. If this song was placed anywhere else on the track listing then it's importance and its ominous timbre would be truly lost, tossed aside as a mere mid-album break that no would give half a fuck about. Thankfully, that is not the case, and positioning it at the very end of a record was the right move. It may also just be one of my all-time favourite Animals As Leaders songs, and considering their prior material, those are some big words! I also find it interesting that this record begins and ends with two songs whose titles derive their names from words associated with human fears, no matter how irrational they may be. As pretentious as this will make me sound, I think that the ever-changing, intrinsic chaos of our tangible world and the way that it affects us mentally and emotionally, is captured so well within the musical layers, complex rhythms, and vast sonic depths that ‘The Madness Of Many’ so confidently displays. And perhaps that's why the album's cover shows an individual stepping into the minds of these monolithic humanoid heads; a potential metaphor for me/you diving into the mental recesses of others, of trying to witness, address or maybe even to simply understand the phobias, idiosyncrasies, and "madness" of those around us. Yep... definitely pretentious sounding! In any case, let us move away from the conceptual table and address the elephant in the room; one listen to this record and it's painfully obvious to see that this is the trio's least heaviest record to date. Granted, things are still heavy relatively speaking, it's just heavy in a... different sense, and that's the best way I can put it. Think more along the lines of Evan Brewer's 'Your Itinerary' or Polyphia's 'Muse', for instance. There is now an emphasis on naturally cleaner and warmer guitar tones, and don’t get me wrong, this isn’t necessarily the band going soft on us (man, I say that like it's a bad thing), just the group expanding their sonic range for the better. Of course, if you're still after the heavier moments and the lower-tuned riffs, you'll find plenty of heavier shades across the record but mainly on 'Inner Assassins' and 'Private Visions Of The World'. So don't worry close-minded metalheads, the band has still got your back here. Well, somewhat. If you were looking for a totally unbiased review of this new Animals As Leaders record, then a) why the fuck are you reading my reviews and b) if you couldn't tell from this review, I absolutely adore this band. (The fact that their self-titled release is an all-time favourite of mine and that my review of 'The Joy Of Motion' - which I do think is their best work - openly shows my bias/love and then some). 'The Madness Of Many' is yet another great record from a trio who do truly warrant the overused phrase of 'virtuosos', and it hits such a depth in my being that few others in this genre could never hope to reach. Of course, those well-versed with the trio will definitely find themselves in a comfort zone here, yet I'd argue that the band has written and delivered songs here that are just different enough, just fresh and interesting enough that they've pushed their sound to that next level. I do wonder how many albums bearing this progressive instrumental sound are left in AAL's musical bones and just where the fuck the next album will head, but just like the United States right now, these are interesting times for the band. Alex Sievers 1. Arithmophobia 6:01 2. Ectogenesis 4:56 3. Cognitive Contortions 4:29 4. Inner Assassins 5:30 5. Private Visions of the World 4:57 6. Backpfeifengesicht 4:27 7. Transcentience 5:32 8. The Glass Bridge 5:04 9. The Brain Dance 7:01 10. Apeirophobia 4:59 Tosin Abasi - gitara Javier Reyes - gitara, bas Matt Garstka - perkusja https://www.youtube.com/watch?v=lfKrjZWG09c 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 0
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-27 10:44:59
Rozmiar: 366.63 MB
Peerów: 3
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Każda płyta Owls Woods Graves jest jak mój stary, kucowy plecak – kostka, na który naszywałem se naszywki lubianych przeze mnie zespołów, a każdy z nich był z innej parafii. A wiecie co? Tęsknię za czasami, gdy biegałem z moim plecakiem – kostką wypełnionym nalewkami owocowymi z sądeckiego Lapino i odkrywałem uroki Darkthrone. Na szczęście mamy ekipę z Krakowa, która przypomina mi te piękne dni (i noce). „Secret Spies of the Horned Patrician” to muzyka totalnie beztroska, a do tego naznaczona piętnem diabła i młodzieńczego satanizmu, buntem i posmakiem taniego alkoholu obalanego w śniegu podczas pełni. Nie wiem jak to robią, ale doskonale wpisują się w moje gusta. Oczywiście, tak jak w przypadku poprzednich wydawnictw Owls Woods Graves jest to muzyka pod względem inspiracji od Mantasa do Lasa – przez punkujące, mocno zalatujące Siekierą „Idzie Diabeł”, ggallinowskie „Bats in the Belfry”, „Antichristian Hooligans” z totalnie oiowym refrenem (aż szkoda, ze tylko refren, z drugiej strony „Return of Satan” jest utrzymany w tym klimacie już praktycznie w całości) aż po darkthronowskie „At the Crossroads” czy zamykające całość „Zobaczysz” utrzymane w doskonałym stylu Silencer. Może jestem mało wymagający, coś jak taki podstarzały metalowiec w internecie co zobaczy zdjęcie młodszej laski w obcisłej koszulce Bathory i już od razu mruczy „mmmmm… cycunie”, jednakże „Secret Spies of the Horned Patrician” generalnie zaspokaja moje potrzeby. Jeszcze nie wiem, czy przebija dwójeczkę w kwestii zajebistości czy tez nie, ale wiem jedno na pewno – Robert odjebał kawał dobrej roboty i żadna z płyt Owls Woods Graves dotychczas nie miała tak świetnej oprawy graficznej. Nie wyobrażam sobie, że ta płyta nie zagości na Waszch półkach. Macie więc zadanie do wykonania, a ja oddalam się więc z browarem w dłoni, śpiewając, że jestem antychrześcijańskim chuliganem. 10/10 (Oracle) Pigułka skondensowanej zajebistości!!! 1. The Entity 03:23 2. Return of Satan 03:23 3. Rabies 01:41 4. Obscure Monastery 03:51 5. Idzie Diabeł 03:48 6. Bats in the Belfry 04:10 7. Antichristian Hooligan 03:43 8. At the Crossroads 02:58 9. Zobaczysz 04:09 M. - Bass, Vocals E.V.T. - Guitars, Vocals The Fall - Drums, Vocals https://www.youtube.com/watch?v=jctj2vKNX2s 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-27 10:44:03
Rozmiar: 73.34 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Każda płyta Owls Woods Graves jest jak mój stary, kucowy plecak – kostka, na który naszywałem se naszywki lubianych przeze mnie zespołów, a każdy z nich był z innej parafii. A wiecie co? Tęsknię za czasami, gdy biegałem z moim plecakiem – kostką wypełnionym nalewkami owocowymi z sądeckiego Lapino i odkrywałem uroki Darkthrone. Na szczęście mamy ekipę z Krakowa, która przypomina mi te piękne dni (i noce). „Secret Spies of the Horned Patrician” to muzyka totalnie beztroska, a do tego naznaczona piętnem diabła i młodzieńczego satanizmu, buntem i posmakiem taniego alkoholu obalanego w śniegu podczas pełni. Nie wiem jak to robią, ale doskonale wpisują się w moje gusta. Oczywiście, tak jak w przypadku poprzednich wydawnictw Owls Woods Graves jest to muzyka pod względem inspiracji od Mantasa do Lasa – przez punkujące, mocno zalatujące Siekierą „Idzie Diabeł”, ggallinowskie „Bats in the Belfry”, „Antichristian Hooligans” z totalnie oiowym refrenem (aż szkoda, ze tylko refren, z drugiej strony „Return of Satan” jest utrzymany w tym klimacie już praktycznie w całości) aż po darkthronowskie „At the Crossroads” czy zamykające całość „Zobaczysz” utrzymane w doskonałym stylu Silencer. Może jestem mało wymagający, coś jak taki podstarzały metalowiec w internecie co zobaczy zdjęcie młodszej laski w obcisłej koszulce Bathory i już od razu mruczy „mmmmm… cycunie”, jednakże „Secret Spies of the Horned Patrician” generalnie zaspokaja moje potrzeby. Jeszcze nie wiem, czy przebija dwójeczkę w kwestii zajebistości czy tez nie, ale wiem jedno na pewno – Robert odjebał kawał dobrej roboty i żadna z płyt Owls Woods Graves dotychczas nie miała tak świetnej oprawy graficznej. Nie wyobrażam sobie, że ta płyta nie zagości na Waszch półkach. Macie więc zadanie do wykonania, a ja oddalam się więc z browarem w dłoni, śpiewając, że jestem antychrześcijańskim chuliganem. 10/10 (Oracle) Pigułka skondensowanej zajebistości!!! 1. The Entity 03:23 2. Return of Satan 03:23 3. Rabies 01:41 4. Obscure Monastery 03:51 5. Idzie Diabeł 03:48 6. Bats in the Belfry 04:10 7. Antichristian Hooligan 03:43 8. At the Crossroads 02:58 9. Zobaczysz 04:09 M. - Bass, Vocals E.V.T. - Guitars, Vocals The Fall - Drums, Vocals https://www.youtube.com/watch?v=jctj2vKNX2s 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 18
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-27 10:43:49
Rozmiar: 241.66 MB
Peerów: 8
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Debiut krajowego Nihilvm! Nasycone śmiercią 4 utwory przenoszące w wir psychozy!!! 1. Marcowy 2. Kosy ostrze 3. Transformacja 4. Pożeracz czasu https://www.youtube.com/watch?v=nhT_J7ByeS0 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 6
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-26 16:01:40
Rozmiar: 52.50 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Debiut krajowego Nihilvm! Nasycone śmiercią 4 utwory przenoszące w wir psychozy!!! 1. Marcowy 2. Kosy ostrze 3. Transformacja 4. Pożeracz czasu https://www.youtube.com/watch?v=nhT_J7ByeS0 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 8
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-24 20:43:31
Rozmiar: 162.66 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
AHTME: The Demonization (AHTME was formally known as The Roman Holiday) Start with surgically precise, groove focused guitar riffs, lay them on top of a percussion section as sturdy as a field of steel girders, and as intricate as a handmade Swiss watch, then throw in a helping of raw, punchy, and oh-so-violent roaring vocals, and you have yourself AHTME. Formed in 2005 in Kansas City Missouri, AHTME brings a unique signature sound to a death metal. Groovy riffs grab the listener at the door and drag them by their ankles down a hallway, into a dark cellar where they can be sonically mangled and murdered. This killer album was originally recorded with Navene Koperweis (Animosity, Animals as Leaders, Entheos) in San Francisco California in 2009, but never saw a worldwide release Ś until now. The Demonization is the latest full-length from Kansas City technical death metal squad, AHTME. Initially issued by the band, under their original moniker of The Roman Holiday in 2013 and now seeing proper release by Unique Leader Records, The Demonization was recorded with Navene Koperweis (Animosity, Animals As Leaders, Entheos) in San Francisco and delivers forty-minutes of pure, sonic battery. In conjunction with its release, today Decibel Magazine offers up The Demonization in its molten entirety noting, “Inherently the trouble with tech death is to make memorable music. A flurry of notes, while impressive from the standpoint of musicianship, does not necessarily a song make. In contrast, top-tier acts inject a bit of something extra, be it more symphonic or organic parts, to keep songs from degrading into squealing blast fests. In line with this methodology, debut The Demonization from AHTME (formerly called The Roman Holiday) makes sure to pair their musical fireworks with a down-to-earth, violent swagger.” Adds the band: “When we hit the studio to lay down The Demonization in 2009, we really wanted to come away with something that emulates the aggression and ferocity that we feel play huge roles in our live performances and what we walked away with was exactly that. We really focused on making the music angry, fast, and most importantly groovy, and the vocals absolutely follow suit. We all threw in our two cents and the lyrical themes span a pretty vast subject field touching a lot on religion, personal psychedelic experiences, and just the overall absurdity of what life on present day earth has come to. The Demonization is an excellent introduction into what we as AHTME have come to embody.” Forged in 2005 in Kansas City, Missouri, AHTME brings a signature and unique sound to the table. Start with surgically precise but groove-infused guitar riffs, lay them atop a percussion section as sturdy as a field of steel girders and as intricate as a handmade Swiss grandfather clock, throw in a heaping helping of raw, violent vocal incursions, and you have yourself AHTME. Following a near three-year hiatus, AHTME, is indeed back with a proverbial vengeance. 1. A New Fire 2. James' Penis (Lyseria) 3. Trainwreck 4. The Sentinels Order 5. The Demonization 6. Defeat Zeke 7. Synaptic Disconnection 8. Ream Dream 9. Humanity Laid to Rest 10. Blood Turned to Saline https://www.youtube.com/watch?v=0d2cyR3Qr0k 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-24 00:49:07
Rozmiar: 309.01 MB
Peerów: 6
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Reedycja debiutanckiego albumu jednego z najbardziej wyjątkowych i oryginalych polskich zespołów - Tenebris. Album ukazał się oryginalnie w 1994 roku. Ostatnio gdzieś przeczytałem, że ziny czy też web ziny mają pełnić charakter edukacyjny. Cóż, nie uważam się za człowieka, który mógłby nauczać, czym jest ciężka muzyka i jak to się je. Mam za to wrażenie, że nie przeszkodzi mi to w skleceniu paru zdań o nieistniejącym już tworze polskiej sceny nazywającym się Tenebris. Przez cały czas trwania „The Odious Progress” nie opuszcza mnie uczucie dumy, że to właśnie na naszych ziemiach pojawił się zespół takiej klasy. Oczywiście, że jak na dzisiejsze standardy brzmieniowe to płyta broni się raczej mizernie, ale jeśli chodzi o złożenie kompozycji i ich strukturę to dalej nie podnoszę się z kolan. Co ja mówię?!? Dalej nie śmiem podnieść głowy powyżej poziomu stóp tej piątki, która w trudnych dla naszego kraju czasach przemian gospodarczo-społecznych odważnie kroczyło ku poznaniu nowego, nieznanego w muzyce ekstremalnej. Aż brak mi słów by OPISać wszystko to, co dzieje się na „The Odious Progress”. W bardzo mocnym uproszczeniu jest to niejako melodyjny death metal z klawiszami, w którym bardzo dużą rolę spełnia melodia i te wszystkie nawiązania do klasyki. Zaznaczam, że chodzi mi tu raczej o sam klimat kompozycji, jaki i o pewne podejście do kompozycji jako materii. Do tego trzeba dodać jeszcze wpływy jazzu, fusion i muzyki etnicznej. Określeń masa, a jeszcze nawet w jednej dziesiątej nie OPISałem, czym jest ta muzyka. Płyta potwierdza słuszność opinii, że muzyki trzeba słuchać, a nie o niej pisać. Wolę się w to bardziej nie zagłębiać, bo jeszcze dojdę do niezbyt dobrych dla mnie wniosków. Tenebris był kochany przez fanów, szanowany przez oponentów i nienawidzony chyba przez każdego pismaka, który miał napisać cokolwiek o tej stylowej minie, jaką mu zaserwowali. Mam wrażenie, że mimo to jednak każdy darzył, nie dalej darzy ich szacunkiem za odwagę, wyobraźnie i chęć wzniesienia swojej sztuki na wyższy poziom. Mimo, że sam nie jestem z pokolenia fanów Tenebris cieszę się, że pamięć o nich nie zginęła, a i inne młode zespoły jak np. NeWBReeD mają ambicję kontynuować ich dzieło. Fatman 1. In Searches 05:37 2. Emeraud 02:02 3. Quetzalcoatl 03:50 4. Delirious 04:32 5. Dark Ruller 03:46 6. Rubin 01:23 7. Ancient Clairvoyance 04:41 8. Black Heart 03:53 9. Saphire 01:31 10. Gilgamesh 04:19 11. The Odious Progress 04:56 12. Rubin II 01:45 13. My Dying Bride 02:36 Szymon - Vocals, Guitars Mario - Guitars (lead) Gruby - Bass, Vocals (backing) Paul - Drums Burger - Keyboards, Vocals (backing) https://www.youtube.com/watch?v=Fm9cio15h_w 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 9
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-21 11:24:23
Rozmiar: 107.15 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Reedycja debiutanckiego albumu jednego z najbardziej wyjątkowych i oryginalych polskich zespołów - Tenebris. Album ukazał się oryginalnie w 1994 roku. Ostatnio gdzieś przeczytałem, że ziny czy też web ziny mają pełnić charakter edukacyjny. Cóż, nie uważam się za człowieka, który mógłby nauczać, czym jest ciężka muzyka i jak to się je. Mam za to wrażenie, że nie przeszkodzi mi to w skleceniu paru zdań o nieistniejącym już tworze polskiej sceny nazywającym się Tenebris. Przez cały czas trwania „The Odious Progress” nie opuszcza mnie uczucie dumy, że to właśnie na naszych ziemiach pojawił się zespół takiej klasy. Oczywiście, że jak na dzisiejsze standardy brzmieniowe to płyta broni się raczej mizernie, ale jeśli chodzi o złożenie kompozycji i ich strukturę to dalej nie podnoszę się z kolan. Co ja mówię?!? Dalej nie śmiem podnieść głowy powyżej poziomu stóp tej piątki, która w trudnych dla naszego kraju czasach przemian gospodarczo-społecznych odważnie kroczyło ku poznaniu nowego, nieznanego w muzyce ekstremalnej. Aż brak mi słów by OPISać wszystko to, co dzieje się na „The Odious Progress”. W bardzo mocnym uproszczeniu jest to niejako melodyjny death metal z klawiszami, w którym bardzo dużą rolę spełnia melodia i te wszystkie nawiązania do klasyki. Zaznaczam, że chodzi mi tu raczej o sam klimat kompozycji, jaki i o pewne podejście do kompozycji jako materii. Do tego trzeba dodać jeszcze wpływy jazzu, fusion i muzyki etnicznej. Określeń masa, a jeszcze nawet w jednej dziesiątej nie OPISałem, czym jest ta muzyka. Płyta potwierdza słuszność opinii, że muzyki trzeba słuchać, a nie o niej pisać. Wolę się w to bardziej nie zagłębiać, bo jeszcze dojdę do niezbyt dobrych dla mnie wniosków. Tenebris był kochany przez fanów, szanowany przez oponentów i nienawidzony chyba przez każdego pismaka, który miał napisać cokolwiek o tej stylowej minie, jaką mu zaserwowali. Mam wrażenie, że mimo to jednak każdy darzył, nie dalej darzy ich szacunkiem za odwagę, wyobraźnie i chęć wzniesienia swojej sztuki na wyższy poziom. Mimo, że sam nie jestem z pokolenia fanów Tenebris cieszę się, że pamięć o nich nie zginęła, a i inne młode zespoły jak np. NeWBReeD mają ambicję kontynuować ich dzieło. Fatman 1. In Searches 05:37 2. Emeraud 02:02 3. Quetzalcoatl 03:50 4. Delirious 04:32 5. Dark Ruller 03:46 6. Rubin 01:23 7. Ancient Clairvoyance 04:41 8. Black Heart 03:53 9. Saphire 01:31 10. Gilgamesh 04:19 11. The Odious Progress 04:56 12. Rubin II 01:45 13. My Dying Bride 02:36 Szymon - Vocals, Guitars Mario - Guitars (lead) Gruby - Bass, Vocals (backing) Paul - Drums Burger - Keyboards, Vocals (backing) https://www.youtube.com/watch?v=Fm9cio15h_w 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 8
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-21 11:24:17
Rozmiar: 334.38 MB
Peerów: 2
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Reedycja debiutanckiego albumu jednego z najbardziej wyjątkowych i oryginalych polskich zespołów - Tenebris. Album ukazał się oryginalnie w 1994 roku. Ostatnio gdzieś przeczytałem, że ziny czy też web ziny mają pełnić charakter edukacyjny. Cóż, nie uważam się za człowieka, który mógłby nauczać, czym jest ciężka muzyka i jak to się je. Mam za to wrażenie, że nie przeszkodzi mi to w skleceniu paru zdań o nieistniejącym już tworze polskiej sceny nazywającym się Tenebris. Przez cały czas trwania „The Odious Progress” nie opuszcza mnie uczucie dumy, że to właśnie na naszych ziemiach pojawił się zespół takiej klasy. Oczywiście, że jak na dzisiejsze standardy brzmieniowe to płyta broni się raczej mizernie, ale jeśli chodzi o złożenie kompozycji i ich strukturę to dalej nie podnoszę się z kolan. Co ja mówię?!? Dalej nie śmiem podnieść głowy powyżej poziomu stóp tej piątki, która w trudnych dla naszego kraju czasach przemian gospodarczo-społecznych odważnie kroczyło ku poznaniu nowego, nieznanego w muzyce ekstremalnej. Aż brak mi słów by OPISać wszystko to, co dzieje się na „The Odious Progress”. W bardzo mocnym uproszczeniu jest to niejako melodyjny death metal z klawiszami, w którym bardzo dużą rolę spełnia melodia i te wszystkie nawiązania do klasyki. Zaznaczam, że chodzi mi tu raczej o sam klimat kompozycji, jaki i o pewne podejście do kompozycji jako materii. Do tego trzeba dodać jeszcze wpływy jazzu, fusion i muzyki etnicznej. Określeń masa, a jeszcze nawet w jednej dziesiątej nie OPISałem, czym jest ta muzyka. Płyta potwierdza słuszność opinii, że muzyki trzeba słuchać, a nie o niej pisać. Wolę się w to bardziej nie zagłębiać, bo jeszcze dojdę do niezbyt dobrych dla mnie wniosków. Tenebris był kochany przez fanów, szanowany przez oponentów i nienawidzony chyba przez każdego pismaka, który miał napisać cokolwiek o tej stylowej minie, jaką mu zaserwowali. Mam wrażenie, że mimo to jednak każdy darzył, nie dalej darzy ich szacunkiem za odwagę, wyobraźnie i chęć wzniesienia swojej sztuki na wyższy poziom. Mimo, że sam nie jestem z pokolenia fanów Tenebris cieszę się, że pamięć o nich nie zginęła, a i inne młode zespoły jak np. NeWBReeD mają ambicję kontynuować ich dzieło. Fatman 1. In Searches 05:37 2. Emeraud 02:02 3. Quetzalcoatl 03:50 4. Delirious 04:32 5. Dark Ruller 03:46 6. Rubin 01:23 7. Ancient Clairvoyance 04:41 8. Black Heart 03:53 9. Saphire 01:31 10. Gilgamesh 04:19 11. The Odious Progress 04:56 12. Rubin II 01:45 13. My Dying Bride 02:36 Szymon - Vocals, Guitars Mario - Guitars (lead) Gruby - Bass, Vocals (backing) Paul - Drums Burger - Keyboards, Vocals (backing) https://www.youtube.com/watch?v=Fm9cio15h_w 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 8
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-21 11:24:11
Rozmiar: 334.38 MB
Peerów: 2
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Szum Ściętych Drzew to debiutancki mini album Wrocławskiej grupy RTĘĆ. Muzyka wydawnictwa utrzymana jest w stylistyce punk/black metalu. W skład zespołu wchodzą członkowie doom/sludge metalowego Lasu Trumien. Blackmetalowe sumienie ludzkości Punk is dead. Jeśli nawet nie „dead”, to nikogo już nie oburza, a może nawet nie obchodzi. W globalnej wiosce, która na co dzień żyje nowinami z frontu walki rozwodowej hollywoodzkich gwiazd, punk ze swoją symboliką i przesłaniem jest jak powietrze. Nikogo nie oburza już również nagość, przemoc ani narkotyki. Rapowe utwory stanowią podkład muzyczny do filmów z granicą wieku 12+. Na kontrowersje silą się jeszcze niektórzy muzycy metalowi organizując koncerty w kościołach, ale i to przechodzi bez większego echa. Bluźnierstwo jest jak chleb powszedni. Nic już nie jest w stanie oburzyć człowieka Zachodu. Są jednak rzeczy, których ten człowiek unika i których się boi. Głosem tych jest black metal. „Biały pokój, z którego nie wolno Ci wyjść. Cztery ściany i Ty. Wszystko na nic. (…) Żyjesz wspomnieniami, a kiedy wyciągasz do nich rękę, natrafiasz na pustkę. I znów jesteś sam.” Black metal w tym naszym nowym wspaniałym świecie kolorowych czasOPISm jest jak żul leżący przy ulicy. Nie mówię jednak o black metalu spod znaku Dimmu Borgir, Behemoth czy nawet Mayhem. Zespoły takie jak Odraza czy Sznur są jak menel pod osiedlowym sklepem, patrzący przez nas, nie na nas. Nie patrzy na nas, a nam nie wolno spojrzeć na niego. A nuż podejdzie i poprosi o pięć złotych. Trzeba odwrócić wzrok, bo to nie przystoi tak się na niego gapić. Jeszcze ktoś nas z nim skojarzy, a przecież to wstyd. Jego tam tak naprawdę nie ma. Gdyby jednak tam był, stał i patrzył, to miałby swoją historię do opowiedzenia. Tę historię przekazuje nam nasz undergroundowy black metal i w ten nurt wpisuje się nowe EP wrocławskiego zespołu Rtęć. Muzyka Ślązaków jest dosadna i surowa i w tym tkwi jej piękno. Pusto brzmiące uderzenia perkusji wybijają hipnotyzujący rytm już od pierwszych minut, które słyszymy. Wprowadzeniem do nich jest jednak klimatyczne intro, w którym zespół wykorzystał krakanie ptaków, co ponuro koresponduje z okładką płyty. Kapela udowadnia również, że brudna produkcja stanowi atut black metalu. Teksty są w dużej mierze trudne do wyłapania, ale najważniejsze fragmenty słyszymy bez trudu. EP rozpoczyna się tytułowym utworem Szum Ściętych Drzew, by następnie przejść w Ludzie milkną i bardziej dynamiczny Bezcelowa pogarda. Dopiero po 14 minutach, przy czwartym utworze Ranna Noc zespół pozwala sobie na martwą melorecytację, która kończy ten utwór. Przy całej swojej prostocie i surowości, płyta powala melodyjnością i aranżacjami gitarowymi. Kiedy po 17 minutach bezwzględności i samotności przelanej w dźwięki ostatnią ich minutę w utworze Nagrobki ust rozpoczyna przejmujący głos, będący niczym innym jak uosobieniem rozpaczy, wręcz czujemy na sobie wzrok człowieka który mówi zacytowane powyżej słowa. Muzyką sprzeciwu i głosem sumienia był kiedyś rap. Być może nadal jest, nie wiem. Wiem natomiast, że rap stracił wiele ze swojej „prawdziwości”. Nie jest już muzyką blokowisk i marginesu i sumieniem naszego świata. Tematy takie jak śmierć, choroba i nędza porusza polski undergroundowy black metal. Chociaż szklany sufit wyznacza tutaj Mgła, to dla wielu jest to tylko przepustka do ogromnego świata wybitnych, a względnie nieznanych zespołów takich jak Rtęć. Wydane 31 maja bieżącego roku EP to wydawnictwo zdecydowanie warte uwagi. Brak jest niestety INFOrmacji na temat twórców tego projektu. Mam jednak nadzieję, że nie poprzestaną na albumie krótkogrającym i do wyprodukowanych już pięciu utworów dodadzą nowe, na pełnowymiarowej płycie. 10/10 (Łukasz F) 1. Szum ściętych drzew 2. Ludzie milkną 3. Bezcelowa pogarda 4. Ranna noc 5. Nagrobki ust https://www.youtube.com/watch?v=hw_6eKK6xjY 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 9
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-21 11:24:00
Rozmiar: 40.68 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Szum Ściętych Drzew to debiutancki mini album Wrocławskiej grupy RTĘĆ. Muzyka wydawnictwa utrzymana jest w stylistyce punk/black metalu. W skład zespołu wchodzą członkowie doom/sludge metalowego Lasu Trumien. Blackmetalowe sumienie ludzkości Punk is dead. Jeśli nawet nie „dead”, to nikogo już nie oburza, a może nawet nie obchodzi. W globalnej wiosce, która na co dzień żyje nowinami z frontu walki rozwodowej hollywoodzkich gwiazd, punk ze swoją symboliką i przesłaniem jest jak powietrze. Nikogo nie oburza już również nagość, przemoc ani narkotyki. Rapowe utwory stanowią podkład muzyczny do filmów z granicą wieku 12+. Na kontrowersje silą się jeszcze niektórzy muzycy metalowi organizując koncerty w kościołach, ale i to przechodzi bez większego echa. Bluźnierstwo jest jak chleb powszedni. Nic już nie jest w stanie oburzyć człowieka Zachodu. Są jednak rzeczy, których ten człowiek unika i których się boi. Głosem tych jest black metal. „Biały pokój, z którego nie wolno Ci wyjść. Cztery ściany i Ty. Wszystko na nic. (…) Żyjesz wspomnieniami, a kiedy wyciągasz do nich rękę, natrafiasz na pustkę. I znów jesteś sam.” Black metal w tym naszym nowym wspaniałym świecie kolorowych czasOPISm jest jak żul leżący przy ulicy. Nie mówię jednak o black metalu spod znaku Dimmu Borgir, Behemoth czy nawet Mayhem. Zespoły takie jak Odraza czy Sznur są jak menel pod osiedlowym sklepem, patrzący przez nas, nie na nas. Nie patrzy na nas, a nam nie wolno spojrzeć na niego. A nuż podejdzie i poprosi o pięć złotych. Trzeba odwrócić wzrok, bo to nie przystoi tak się na niego gapić. Jeszcze ktoś nas z nim skojarzy, a przecież to wstyd. Jego tam tak naprawdę nie ma. Gdyby jednak tam był, stał i patrzył, to miałby swoją historię do opowiedzenia. Tę historię przekazuje nam nasz undergroundowy black metal i w ten nurt wpisuje się nowe EP wrocławskiego zespołu Rtęć. Muzyka Ślązaków jest dosadna i surowa i w tym tkwi jej piękno. Pusto brzmiące uderzenia perkusji wybijają hipnotyzujący rytm już od pierwszych minut, które słyszymy. Wprowadzeniem do nich jest jednak klimatyczne intro, w którym zespół wykorzystał krakanie ptaków, co ponuro koresponduje z okładką płyty. Kapela udowadnia również, że brudna produkcja stanowi atut black metalu. Teksty są w dużej mierze trudne do wyłapania, ale najważniejsze fragmenty słyszymy bez trudu. EP rozpoczyna się tytułowym utworem Szum Ściętych Drzew, by następnie przejść w Ludzie milkną i bardziej dynamiczny Bezcelowa pogarda. Dopiero po 14 minutach, przy czwartym utworze Ranna Noc zespół pozwala sobie na martwą melorecytację, która kończy ten utwór. Przy całej swojej prostocie i surowości, płyta powala melodyjnością i aranżacjami gitarowymi. Kiedy po 17 minutach bezwzględności i samotności przelanej w dźwięki ostatnią ich minutę w utworze Nagrobki ust rozpoczyna przejmujący głos, będący niczym innym jak uosobieniem rozpaczy, wręcz czujemy na sobie wzrok człowieka który mówi zacytowane powyżej słowa. Muzyką sprzeciwu i głosem sumienia był kiedyś rap. Być może nadal jest, nie wiem. Wiem natomiast, że rap stracił wiele ze swojej „prawdziwości”. Nie jest już muzyką blokowisk i marginesu i sumieniem naszego świata. Tematy takie jak śmierć, choroba i nędza porusza polski undergroundowy black metal. Chociaż szklany sufit wyznacza tutaj Mgła, to dla wielu jest to tylko przepustka do ogromnego świata wybitnych, a względnie nieznanych zespołów takich jak Rtęć. Wydane 31 maja bieżącego roku EP to wydawnictwo zdecydowanie warte uwagi. Brak jest niestety INFOrmacji na temat twórców tego projektu. Mam jednak nadzieję, że nie poprzestaną na albumie krótkogrającym i do wyprodukowanych już pięciu utworów dodadzą nowe, na pełnowymiarowej płycie. 10/10 (Łukasz F) 1. Szum ściętych drzew 2. Ludzie milkną 3. Bezcelowa pogarda 4. Ranna noc 5. Nagrobki ust https://www.youtube.com/watch?v=hw_6eKK6xjY 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 9
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-21 11:23:55
Rozmiar: 127.95 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Narbo Dacal to nowy projekt, w którego skład wchodzą Eliza (wokal i bas) oraz Bartek (perkusja) i Drut (gitara) znani m.in. z punkowej Inkwizycji. Ich niezbyt łatwa do określenia twórczość oscyluje gdzieś pomiędzy doom metalem, a metalem progresywnym, czerpiąc jednocześnie z wielu innych gatunków, takich jak m.in. folk, sludge czy nawet black metal, o czym świadczyć może chociażby opublikowany w grudniu cover legendarnego Bathory. Gdzieś kiedyś przeczytałem, że muzyka i sztuka kulinarna to pokrewne sobie dziedziny. I faktycznie coś w tym jest. Po co jeść monotematycznie jak można wykazać inicjatywę i kiedy jest okazja przygotować coś samemu lub spróbować czegoś czego wcześniej nie znaliśmy? Świat muzyki jak i kulinariów ma tyle do zaoferowania, że warto próbować nowych rzeczy. Najwyżej nam nie posmakują, ale jak nie spróbujemy to się nie dowiemy. Ja niedawno spróbowałem czegoś nowego, bo uwielbiam odkrywać nowe, muzyczne smaki. Spróbowałem debiutanckiej EP-ki krakowskiego tria Narbo Dacal. O zespole dowiedziałem się z INFOrmacji o jednym z koncertów w krakowskiej Alchemii. Na wydarzeniu niestety nie udało mi się być czego bardzo żałuję, ale od razu sprawdziłem co mają do zaoferowania. EP-ka o tej samej nazwie to cztery utwory trwające łącznie dwadzieścia sześć minut. Muzyka Narbo Dacal to twór bardzo trudny do zaszufladkowania (i bardzo, kurde, dobrze), ale dla ułatwienia małe szufladki się przydadzą. Odnajduję ten projekt jako sludge’owo/doomowy z domieszką takich komponentów jak metal progresywny czy wręcz alternatywny rock. Ma na to wpływ, że muzycy pochodzą z różnych środowisk i dzięki swoistemu porozumieniu dusz wypadkową jest taka a nie inna muzyka. Od pierwszych dźwięków w utworze „Ice Pick” słyszę, że nie ma tu zgrzytów ani dysonansów. Każdy instrument ma swoją przestrzeń, daje innym oddychać i razem niczym trzy źródła tworzą rzekę pełną wolnych, zimnych i posępnych dźwięków. W utworze „Voices” klimat staje się dynamiczny i klaustrofobiczny jednocześnie i nie opuszcza nas do końca płyty. Wokal Eli zmienia się również jak w kalejdoskopie i przyznam szczerze, że obok Wielebnej z Obscure Sphinx i Ani z Domu Złego to w tym momencie mój ulubiony damski głos na polskiej scenie ciężkiego grania. Dodatkowo dziewczyna gra na basie, który swoim brzmieniem brudzi tak pięknie, że klękajcie narody. Pierwsza EP-ka Narbo Dacal to płyta obok której nie można przejść obojętnie. To kawał solidnie zagranego i wyprodukowanego materiału (za produkcję odpowiada tutaj M. z Mgły, także wiedz słuchaczu, że coś się dzieje) który zostawia trwały ślad w umyśle. Nie chcę tu wyróżniać żadnego z czterech utworów i nad nimi deliberować, ponieważ tworzą one nierozerwalną całość i trzeba ich wysłuchać od początku do końca. I uwierzcie mi, naprawdę warto. Jeśli lubicie poczucie dźwiękowego niepokoju i ciężkie, nieoszlifowane do końca brzmienia to debiut Narbo Dacal jest dla Was. Mam nadzieję, na „upichcenie” dużej płyty nie trzeba będzie długo czekać ???? 8/10 (Michał D.) 1. Ice Pick 4:58 2. Voices 6:27 3. DCCXXXVII 7:59 4. Will-o'-the-wisp 6:43 Drums, Backing Vocals, Music By - Bartłomiej Kliś Producer, Editor, Booklet Editor, Electric Guitar, Music By - Grzegorz Włodek Vocals, Bass Guitar, Lyrics By, Music By - Eliza Ratusznik https://www.youtube.com/watch?v=G4TiZaiJ6JE 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 1
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-21 11:23:01
Rozmiar: 186.38 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Narbo Dacal to nowy projekt, w którego skład wchodzą Eliza (wokal i bas) oraz Bartek (perkusja) i Drut (gitara) znani m.in. z punkowej Inkwizycji. Ich niezbyt łatwa do określenia twórczość oscyluje gdzieś pomiędzy doom metalem, a metalem progresywnym, czerpiąc jednocześnie z wielu innych gatunków, takich jak m.in. folk, sludge czy nawet black metal, o czym świadczyć może chociażby opublikowany w grudniu cover legendarnego Bathory. Gdzieś kiedyś przeczytałem, że muzyka i sztuka kulinarna to pokrewne sobie dziedziny. I faktycznie coś w tym jest. Po co jeść monotematycznie jak można wykazać inicjatywę i kiedy jest okazja przygotować coś samemu lub spróbować czegoś czego wcześniej nie znaliśmy? Świat muzyki jak i kulinariów ma tyle do zaoferowania, że warto próbować nowych rzeczy. Najwyżej nam nie posmakują, ale jak nie spróbujemy to się nie dowiemy. Ja niedawno spróbowałem czegoś nowego, bo uwielbiam odkrywać nowe, muzyczne smaki. Spróbowałem debiutanckiej EP-ki krakowskiego tria Narbo Dacal. O zespole dowiedziałem się z INFOrmacji o jednym z koncertów w krakowskiej Alchemii. Na wydarzeniu niestety nie udało mi się być czego bardzo żałuję, ale od razu sprawdziłem co mają do zaoferowania. EP-ka o tej samej nazwie to cztery utwory trwające łącznie dwadzieścia sześć minut. Muzyka Narbo Dacal to twór bardzo trudny do zaszufladkowania (i bardzo, kurde, dobrze), ale dla ułatwienia małe szufladki się przydadzą. Odnajduję ten projekt jako sludge’owo/doomowy z domieszką takich komponentów jak metal progresywny czy wręcz alternatywny rock. Ma na to wpływ, że muzycy pochodzą z różnych środowisk i dzięki swoistemu porozumieniu dusz wypadkową jest taka a nie inna muzyka. Od pierwszych dźwięków w utworze „Ice Pick” słyszę, że nie ma tu zgrzytów ani dysonansów. Każdy instrument ma swoją przestrzeń, daje innym oddychać i razem niczym trzy źródła tworzą rzekę pełną wolnych, zimnych i posępnych dźwięków. W utworze „Voices” klimat staje się dynamiczny i klaustrofobiczny jednocześnie i nie opuszcza nas do końca płyty. Wokal Eli zmienia się również jak w kalejdoskopie i przyznam szczerze, że obok Wielebnej z Obscure Sphinx i Ani z Domu Złego to w tym momencie mój ulubiony damski głos na polskiej scenie ciężkiego grania. Dodatkowo dziewczyna gra na basie, który swoim brzmieniem brudzi tak pięknie, że klękajcie narody. Pierwsza EP-ka Narbo Dacal to płyta obok której nie można przejść obojętnie. To kawał solidnie zagranego i wyprodukowanego materiału (za produkcję odpowiada tutaj M. z Mgły, także wiedz słuchaczu, że coś się dzieje) który zostawia trwały ślad w umyśle. Nie chcę tu wyróżniać żadnego z czterech utworów i nad nimi deliberować, ponieważ tworzą one nierozerwalną całość i trzeba ich wysłuchać od początku do końca. I uwierzcie mi, naprawdę warto. Jeśli lubicie poczucie dźwiękowego niepokoju i ciężkie, nieoszlifowane do końca brzmienia to debiut Narbo Dacal jest dla Was. Mam nadzieję, na „upichcenie” dużej płyty nie trzeba będzie długo czekać ???? 8/10 (Michał D.) 1. Ice Pick 4:58 2. Voices 6:27 3. DCCXXXVII 7:59 4. Will-o'-the-wisp 6:43 Drums, Backing Vocals, Music By - Bartłomiej Kliś Producer, Editor, Booklet Editor, Electric Guitar, Music By - Grzegorz Włodek Vocals, Bass Guitar, Lyrics By, Music By - Eliza Ratusznik https://www.youtube.com/watch?v=G4TiZaiJ6JE 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 3
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-21 11:22:54
Rozmiar: 61.11 MB
Peerów: 2
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Dzięki uprzejmości Malignant Voices i Pana Sowy, który pojawił się ze swoim kramikiem na krakowskim koncercie Mgły, miałem niewątpliwą przyjemność umieścić tą płytę w odtwarzaczu już 8 maja, czyli kilka dni przed oficjalną premierą. Cieszyło mnie to niezmiernie, bo singiel promujący najnowsze dzieło In Twilight’s Embrace „Lifeblood” zatytułowany „Te Deum” zrobił na mnie niemałe wrażanie. Spodziewałem się świetnej płyty i taką też dostałem. Zacznę od tego, że tym razem nie mam tu jakiegoś wielkiego przeskoku stylistycznego czy gatunkowego. Zdecydowanie jest to black metalowa ścieżka obrana już jakiś czas temu i podążająca tropem wyznaczonym na „Lawie” z tą jednak różnicą, że „Lifeblood” wydaje się materiałem zdecydowanie bardziej agresywnym i zadziornym. Melodyka, której tu jest mnóstwo, w żaden sposób nie umniejsza jednak tej muzyce. Agresywność i melodia są tu zaplecione w idealną kompozycję. Wyważone i racjonowane w odpowiednich dawkach. Nie ma tu złego numeru. Nawet jakbym się chciał do czegoś przyczepić, to nie ma do czego. Jedyne, co sprawia lekki niedosyt, to mniejsza ilość tekstów po polsku. W języku Mickiewicza i Sienkiewicza mamy tylko dwa numery: wymieniony wcześniej „Te Deum” oraz „Iskry”. Świetne teksty znakomicie współgrające z muzyką i aż żal, że cała płyta nie jest w ojczystym języku. Na „Lawie” wypadło to kapitalnie i dlatego w mojej ocenie, poprzednie wydawnictwo poznaniaków jest materiałem lepszym. Mimo tych kilu minionych lat zupełnie nie jestem „Lawą” znudzony. Ciekawe czy tak samo będzie z „Lifeblood”? „Bardzo prawdopodobne. Na ten moment nadal jest to krążek, który kilka razy w tygodniu gości w moim odtwarzaczu i nie widzę najmniejszych oznak zmęczenia tą muzyką. Wszelkie oskarżenia o granie „modnego” black metalu pod Mgłę czy Manbryne olewam ciepłym moczem, bo kogo to obchodzi? In Twilight’s Embrace po raz kolejny udowodnili, że bezpowrotnie porzucili melodyjny śmierć metal i dzięki ciężkiej pracy i uporowi wznieśli się do absolutnej czołówki polskiego black metalu, co zasadniczo oznacza ni mniej, ni więcej absolutną czołówkę black metalu światowego. Bardzo czekam na moment, gdy zobaczę ich na żywo i liczę na to, że zaprezentują jak najszerszy repertuar utworów z „Lifeblood”. Maksymalnej oceny nie będzie, bo chcę być konsekwentny w tym, co napisałem, ale uważam że ta płyta to pewniak do podium rocznego podsumowania. 9,5/10 (Pathologist) Często bywa tak, że rodzimy black metal polaryzuje słuchaczy. Tak jest oczywiście z każdą inną muzyką, ale w przypadku wyżej wymienionego zespołu i płyty nie bez powodu wymieniam właśnie tę odmianę ekstremy. W końcu żyjemy w takich czasach, że można w internecie powiedzieć absolutnie wszystko. I dlatego cieszę się, że mogę napisać subiektywny tekst na temat dzieła jednego z moich ulubionych polskich zespołów. Można się z nim zgodzić lub nie, tak czy inaczej zapraszam do lektury, ponieważ z nowym albumem poznański zespół In Twilight’s Embrace. Z zespołem zetknąłem się w 2015 roku podczas premiery płyty „The Grim Muse” i zatonąłem w nim na dobre, bo dostałem inny black metal niż do tej pory. Równie zimny i mroczny co nowatorski. Kolejny płyty: „Vanitas” oraz „Lawa” rozwaliły mnie na łopatki, szczególnie drugie wydawnictwo w całości z polskimi tekstami i klimatem jak z „Dziadów” Mickiewicza. Całości dopełniło zobaczenie zespołu na żywo przed Behemoth. Z tych i kilku innych, wewnętrznych powodów bardzo mocno czekałem na nową płytę. I co w takim razie dostałem? Dostałem najwyższej próby black metalowy wyziew przesiąknięty taką dozą emocji, że nie jest on do udźwignięcia na jedno posiedzenie. Już na początku słuchacza pochłania utwór „The Death Drive”, który swoją długością jest niczym rozpoczęcie dźwiękowego misterium. Dalej misterium zamienia się w szaleńczą, wściekłą galopadę z wichrami północy po przestworzach w bezksiężycową noc (utwory „Smoke and Mirrors” oraz Lifeblood”). Równie smakowitym kąskiem jest tutaj polskojęzyczny numer „Iskry” gdzie wokalista grupy, Cyprian Łakomy po raz kolejny udowadnia, że po tekstach z „Lawy” śpiewanie po polsku to dla niego wyzwanie, któremu sprosta. Dodatkowo wokal jest w całym miksie rozmieszczony tak, że stoi w jednym szeregu z instrumentarium, czyli tak jak w black metalu lubię najbardziej :). Całość kończy monumentalny kolos w postaci „Te Deum”, gdzie dochodzi do bluźnierczego zwieńczenia i ostatecznego rozlania się mroku. Odsłuąc kilkakrotnie ten numer mam przemyślenia, że „Lucifer” w wykonaniu Behemoth ma godnego następcę. In Twilight’s Embrace nie grają black metalu od zarania swej działalności, to prawda. Zespół grał melodic death pomieszany z metalcore, jednak od kilku płyt są niczym okręt, który wpłynął na szerokie i ciemne wody a wiatr dmie im w żagle. Wydaje mi się, że dzięki wpływom wyżej wymienionych gatunków grupa ma inne spojrzenie na black metal niż ich koledzy po fachu grający ten gatunek z założenia od pierwszego dema. I to spojrzenie sprawia, że otrzymujemy swoistą nową jakość muzyki. Płyta „Lifeblood” udowadnia, że zespół wspina się jeszcze wyżej i dostarcza nam najbardziej dojrzały materiał do tej pory. 9/10 (Michał D.) In Twilight’s Embrace to zespół, po którym w sumie nigdy nie wiadomo czego się spodziewać. Bo jeśli przyjrzeć się jego historii, to zauważymy, że zaliczył on na przestrzeni niemal dwóch dekad kilka ostrych zakrętów, a każda jego płyta była inna. Było melogranie pod In Flames czy Dark Tranquillity, był zimny black z stylu Setherial czy romans z Furią na „Lawa”. Zatem zaskoczenia nie będzie, jeśli powiem, iż „Lifeblood” to po raz kolejny coś innego. I teraz już widzę, jak każdy oczekuje konkretnego drogowskazu, kogo poznaniacy kopiują tym razem. No to mały zonk, bo nikogo dosłownie. Myślę, że nowy, szósty już album zespołu to najbardziej autorska muzyka, jaką dotychczas nagrali. Jednocześnie jest to chyba także ich najbardziej blackmetalowy krążek i, co najważniejsze, najciekawszy. Doprawdy nie ma tu mowy o wałkowaniu w kółko tego samego tematu. Tu w każdym utworze coś się dzieje, każdy jest niby inny, a jednak wspólnie tworzą one bardzo spójną całość. To, co jest niezaprzeczalnym atutem „Lifeblood”, to chwytliwe a zarazem agresywne melodie. Już otwierający całość „The Death Drive” uderza wślizgującym się w ucho niczym szczypawica tremolo, które później wybrzmiewa w głowie, czy tego chcemy czy nie. Utwór tytułowy to wścieklizna mknąca do przodu na złamanie karku, przełamana w drugiej części riffem niemal rockowym. Równie bezlitosny jest kolejny, zaśpiewany po polsku „Iskry”, będący jednocześnie, chyba głównie ze względu na język, najbardziej śpiewną kompozycją na liście. Z kolei wieńczący płytę „Te Deum”, także po naszemu, to numer w bardzo religijnym klimacie, rozwijający się stopniowo, dozujący napięcie by finalnie eksplodować biczującymi blastami. Poza oczywistymi wpływamy, głównie północnego nurtu blackmetalowego, sporo na tym albumie także nietypowych ornamentów i motywów nieoczywistych, co czyni „Lifeblood” materiałem bardzo dojrzałym, poukładanym i wciągającym. Pod względem brzmienia większych zarzutów postawić też nie mogę. Jest przejrzyście, ale po staremu, co, biorąc pod uwagę doświadczenie muzyków, dziwić nie powinno. Werdykt w sprawie „Lifeblood” może być zatem tylko jeden : jestem na tak! I to dość mocno na tak, bo łączyć ze sobą w black metalu drapieżność z melodią, czy wręcz przebojowością, w taki sposób, jak robią to chłopaki z In Twilight’s Embrace, nie każdy potrafi. Oj, nie każdy. jesusatan https://www.youtube.com/watch?v=6c6rqedd3oE 1. The Death Drive 08:58 2. Smoke and Mirrors 05:56 3. Lifeblood 05:56 4. Iskry 05:21 5. So Bleeds the Night 07:26 6. Sedation to Sedition 05:28 7. Te Deum 08:36 Jacek Stróżyński - Bass Leszek Szlenk - Guitars (lead) Cyprian Łakomy - Vocals Marcin Rybicki - Guitars Dawid Bytnar - Drums https://www.youtube.com/watch?v=F4P489fEgH0 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 9
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-21 11:04:09
Rozmiar: 112.21 MB
Peerów: 2
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Dla fanów Bolt Thrower, Entombed, Slayer. 1. Intro 2. Drzewo Krzyża... 3. We Come In Peace 4. Zapchajcie Sobie Mordy! 5. Urodziłem Się... Umrę... 6. Syfilis Mentalis 7. Przetrwam 8. Kryzys 9. P.M.C. (Private Military Contractors) 10. Wszystko Po Staremu... 11. Wojna = Korporacje = Biznes Pressing of 500 copies, tracks 9-11 taken from split release between The Bold And The Beautiful and Icon Of Evil Folgin - Bass Mokry - Vocals, Lyrics Jesus - Guitars Grzelo - Drums Kamil - Guitars https://www.youtube.com/watch?v=QKvlkPgZ2XQ 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 3
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-18 10:48:14
Rozmiar: 114.64 MB
Peerów: 2
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Dla fanów Bolt Thrower, Entombed, Slayer. 1. Intro 2. Drzewo Krzyża... 3. We Come In Peace 4. Zapchajcie Sobie Mordy! 5. Urodziłem Się... Umrę... 6. Syfilis Mentalis 7. Przetrwam 8. Kryzys 9. P.M.C. (Private Military Contractors) 10. Wszystko Po Staremu... 11. Wojna = Korporacje = Biznes Pressing of 500 copies, tracks 9-11 taken from split release between The Bold And The Beautiful and Icon Of Evil Folgin - Bass Mokry - Vocals, Lyrics Jesus - Guitars Grzelo - Drums Kamil - Guitars https://www.youtube.com/watch?v=QKvlkPgZ2XQ 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 16
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-18 10:47:49
Rozmiar: 377.49 MB
Peerów: 5
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
16 kawałków w 30 minut wystarcza by udowodnić, że Straight Hate stoi w jednej linii z najlepszymi bandami grindcore z Polski ad 2019. Potężny, energetyczny i nowoczesny materiał dla fanów takich ekip jak Rotten Sound, Nails, Napalm Death, Extreme Noise Terror, Nasum czy Entombed!!! Do grona mocnych wydawnictw Deformeathing Production z dniem dwudziestego pierwszego września dołączył drugi album lubelszczan ze Straight Hate. Płyta nosi tytuł Black Sheep Parade, trwa niecałe trzydzieści minut zamykając się w szesnastu kompozycjach. Album oferuje absolutny wylew agresji muzycznej, podparty mocnymi tekstami i silnym przekazem, pokazując zespół znający swoje możliwości i ukierunkowanie. Pełna świadomość twórcza buduje moje zaufanie i daje uczucie autentyczności samej muzyki, a tego głównie szukam w życiu codziennym, jak i w światku muzycznym. Szczerość – niby to niewiele, a często o nią ciężko, przez co artyści na pozór dobrzy nie są w stanie mnie do siebie przekonać. Tu nie było tego problemu. Kilka odsłuchów B.S.P i już pląsałem przy nim jak leśna nimfa po zielonej łące. Prócz wspomnianego ładunku agresji, blastów, przenikliwych skrzeków i niskich wymiotów mamy tu troszkę punkującyh w grindowym stylu kompozycji, dzięki którym ciężko usiedzieć z dupskiem w jednym miejscu. Takie niuanse zapewne są dobrymi prognostykami do występów na żywo, a energia wytworzona w wersji live musi być zabójcza. Z klasycznych, grindowych ciosów kilka się wyróżnia lekkimi skokami w inne rejony muzyczne. Bardzo podoba mi się wręcz black metalowy Above the Law, którego pierwsza część brzmi jakby była na żywca wzięta z Panzer Division Marduk. Lubię także Fuck Divisions i polskojęzyczny Gnijące Istnienie, które najmocniej zagłębiają się w punkowe rejony, nieco kojarząc się na przykład z The Casualties i The Exploited. Z klasycznych ciosów najbardziej przypadł mi utrzymany w klimatach Napalm Death The Kneaders i singlowy Patostream. Są to bardzo reprezentatywne kompozycje względem całości i od nich polecałbym zapoznanie się z zespołem, gdyby ktoś jeszcze nie miał takiej okazji. Odsłuąc B.S.P, nie mogłem się pozbyć wrażenia, jak bardzo brakuje mi obecności takiej muzyki na obecnej scenie metalowej naszego kraju. Jeszcze kilka lat temu grindcore był wyraźnie na niej obecny, a kapele takie jak Third Degree, Antigama, Squash Bowels czy Dead Infection były wszędzie. Teraz niestety gatunek został nieco wypchnięty do podziemia na rzecz innych, bardziej chodliwych nurtów. Cóż, taka kolej rzeczy i dlatego należy wspierać takie wydawnictwa jak nowy Straight Hate. Brzeźnicki Zeszło im trzy lata z wypuszczeniem następcy „Every Scum is a Straight Arrow”, a ja cierpliwie czekałem. Bo wiedziałem, podskórnie czułem, że jak już wyjdzie, to będzie wpierdol. I jest. „Black Sheep Parade” to szesnaście grindowych strzałów prosto w zakuty łeb. Czekałem na to, oj jak ja czekałem. Straight Hate nie pierdoli się w tańcu, jak to się popularnie określa. Od początku do końca mamy jazdę mocno inspirowaną totalną klasyką gatunku, od Terrorizer zaczynając, przez Napalm Death ku Defecation a na Rotten Sound kończąc. Przy czym to wszystko u nich brzmi niesłychanie świeżo i mocno. Do tego kapela ze Wschodu Polski lubi bawić się konwencją i od czasu do czasu skoczyć w bok. Na przykład w takim „Above the Law”, gdzie gościnnie udzielił się S. z Blaze of Perdition – tutaj faktycznie kapela odjechała niemal w black/death metalowe klimaty. Ot, ciekawostka, ale co zaskakuje – numer, mimo że odmienny stylistycznie jest równie intensywny co pozostałe, świetnie wtapia się w resztę. Odkąd dostałem promo obróciłem ten krążek kilkadziesiąt razy i w dalszym ciągu nie mam go dość. Muzyka tutaj jest prawdziwym wulkanem energii, człowiek aż się pali żeby wskoczyć pod scenę i nakurwiać w moshu. Ponoć już wkrótce zdarzy się ku temu okazja. A teraz krótkie podsumowanie – warto było czekać. Po odejściu w niebyt Parricide to oni przejmują pałeczkę na polskiej scenie grindcore’owej. Oracle Pawns In The Game 1:39 Meaningless Trash 2:03 The Kneader 1:29 Fuck Divisions 1:52 Uncontrolled Hypertension 1:20 Insurance Policy 2:40 Turn On Thinking 1:13 Patostream 1:26 Above The Law 1:51 Black Sheep Parade 1:08 Lost In Greed 2:28 Gnijące Istnienie 1:15 Degraded Modern Society 2:44 Bastard 1:27 Nosedive 1:39 Cribe Contest 3:00 Bass, Engineer [Guitars & Bass], Mixed By, Mastered By - Przemysław Bojar Drums - Krzysztof Saran Guitar - Kamil Nowicki Vocals - Jakub Brewczyński Vocals [Guest] - S. (tracks: 9) https://www.youtube.com/watch?v=Bx2AY_mQ6HU 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 11
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-18 10:47:38
Rozmiar: 226.26 MB
Peerów: 8
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
16 kawałków w 30 minut wystarcza by udowodnić, że Straight Hate stoi w jednej linii z najlepszymi bandami grindcore z Polski ad 2019. Potężny, energetyczny i nowoczesny materiał dla fanów takich ekip jak Rotten Sound, Nails, Napalm Death, Extreme Noise Terror, Nasum czy Entombed!!! Do grona mocnych wydawnictw Deformeathing Production z dniem dwudziestego pierwszego września dołączył drugi album lubelszczan ze Straight Hate. Płyta nosi tytuł Black Sheep Parade, trwa niecałe trzydzieści minut zamykając się w szesnastu kompozycjach. Album oferuje absolutny wylew agresji muzycznej, podparty mocnymi tekstami i silnym przekazem, pokazując zespół znający swoje możliwości i ukierunkowanie. Pełna świadomość twórcza buduje moje zaufanie i daje uczucie autentyczności samej muzyki, a tego głównie szukam w życiu codziennym, jak i w światku muzycznym. Szczerość – niby to niewiele, a często o nią ciężko, przez co artyści na pozór dobrzy nie są w stanie mnie do siebie przekonać. Tu nie było tego problemu. Kilka odsłuchów B.S.P i już pląsałem przy nim jak leśna nimfa po zielonej łące. Prócz wspomnianego ładunku agresji, blastów, przenikliwych skrzeków i niskich wymiotów mamy tu troszkę punkującyh w grindowym stylu kompozycji, dzięki którym ciężko usiedzieć z dupskiem w jednym miejscu. Takie niuanse zapewne są dobrymi prognostykami do występów na żywo, a energia wytworzona w wersji live musi być zabójcza. Z klasycznych, grindowych ciosów kilka się wyróżnia lekkimi skokami w inne rejony muzyczne. Bardzo podoba mi się wręcz black metalowy Above the Law, którego pierwsza część brzmi jakby była na żywca wzięta z Panzer Division Marduk. Lubię także Fuck Divisions i polskojęzyczny Gnijące Istnienie, które najmocniej zagłębiają się w punkowe rejony, nieco kojarząc się na przykład z The Casualties i The Exploited. Z klasycznych ciosów najbardziej przypadł mi utrzymany w klimatach Napalm Death The Kneaders i singlowy Patostream. Są to bardzo reprezentatywne kompozycje względem całości i od nich polecałbym zapoznanie się z zespołem, gdyby ktoś jeszcze nie miał takiej okazji. Odsłuąc B.S.P, nie mogłem się pozbyć wrażenia, jak bardzo brakuje mi obecności takiej muzyki na obecnej scenie metalowej naszego kraju. Jeszcze kilka lat temu grindcore był wyraźnie na niej obecny, a kapele takie jak Third Degree, Antigama, Squash Bowels czy Dead Infection były wszędzie. Teraz niestety gatunek został nieco wypchnięty do podziemia na rzecz innych, bardziej chodliwych nurtów. Cóż, taka kolej rzeczy i dlatego należy wspierać takie wydawnictwa jak nowy Straight Hate. Brzeźnicki Zeszło im trzy lata z wypuszczeniem następcy „Every Scum is a Straight Arrow”, a ja cierpliwie czekałem. Bo wiedziałem, podskórnie czułem, że jak już wyjdzie, to będzie wpierdol. I jest. „Black Sheep Parade” to szesnaście grindowych strzałów prosto w zakuty łeb. Czekałem na to, oj jak ja czekałem. Straight Hate nie pierdoli się w tańcu, jak to się popularnie określa. Od początku do końca mamy jazdę mocno inspirowaną totalną klasyką gatunku, od Terrorizer zaczynając, przez Napalm Death ku Defecation a na Rotten Sound kończąc. Przy czym to wszystko u nich brzmi niesłychanie świeżo i mocno. Do tego kapela ze Wschodu Polski lubi bawić się konwencją i od czasu do czasu skoczyć w bok. Na przykład w takim „Above the Law”, gdzie gościnnie udzielił się S. z Blaze of Perdition – tutaj faktycznie kapela odjechała niemal w black/death metalowe klimaty. Ot, ciekawostka, ale co zaskakuje – numer, mimo że odmienny stylistycznie jest równie intensywny co pozostałe, świetnie wtapia się w resztę. Odkąd dostałem promo obróciłem ten krążek kilkadziesiąt razy i w dalszym ciągu nie mam go dość. Muzyka tutaj jest prawdziwym wulkanem energii, człowiek aż się pali żeby wskoczyć pod scenę i nakurwiać w moshu. Ponoć już wkrótce zdarzy się ku temu okazja. A teraz krótkie podsumowanie – warto było czekać. Po odejściu w niebyt Parricide to oni przejmują pałeczkę na polskiej scenie grindcore’owej. Oracle Pawns In The Game 1:39 Meaningless Trash 2:03 The Kneader 1:29 Fuck Divisions 1:52 Uncontrolled Hypertension 1:20 Insurance Policy 2:40 Turn On Thinking 1:13 Patostream 1:26 Above The Law 1:51 Black Sheep Parade 1:08 Lost In Greed 2:28 Gnijące Istnienie 1:15 Degraded Modern Society 2:44 Bastard 1:27 Nosedive 1:39 Cribe Contest 3:00 Bass, Engineer [Guitars & Bass], Mixed By, Mastered By - Przemysław Bojar Drums - Krzysztof Saran Guitar - Kamil Nowicki Vocals - Jakub Brewczyński Vocals [Guest] - S. (tracks: 9) https://www.youtube.com/watch?v=Bx2AY_mQ6HU 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 3
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-18 10:44:17
Rozmiar: 69.07 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Brutalny Death Metal inspirowany dokonaniami Cryptopsy, Deeds Of Flesh, Gorgasm! Defense Records we współpracy z My Throne Promotions rozciąga swe skrzydła coraz szerzej, uderzając w kolejne mocne pozycje. Jedną z nich jest bez wątpienia nowy krążek małopolskiego Faeces, który po dziesięciu latach milczenia postanowił pokarać świat swoją brutalną sztuką. Album nosi tytuł Nihilominus i wydany został 18 maja tego roku. Dla tych, dla których urocza nazwa Faeces (tłum. kał) jest nowa, załączam parę słów wstępu. Band powstał w 2001 roku z inicjatywy muzyków Mutilation, który możecie kojarzyć z wydawnictw Empire Records dodawanych do Thrash’ em All Magazine. Wśród zespołów, w jakich udzielali się muzycy pada także nazwa nieodżałowanej Serpentii, zatem Faeces już na starcie uderzał z mocnej pozycji. Do roku 2011 udało mu się nagrać trzy duże albumy, trzy splity i kilka demówek, by zamilknąć na dziesięć lat. Z rokiem obecnym otrzymujemy płytę numer cztery i niech drżą narody, jest to absolutny niszczyciel. Trzydzieści pięć minut trwania płyty to spore wyzwanie dla słuchacza – gęstość i skomasowanie materiału jest bardzo wymagające. Brutalny death metal serwowany przez Faeces w bezpośredniej linii kojarzy mi się z Necrophagist (np. Fury), czyli upraszczając z takim Death na amfetaminie. Techniczne melodie ubrane są często w blasty i łamańce, a całość dopełnia bulgoczący bas, który bardzo często leci swoją drogą, wybijając wiele chorych melodii. Do porównań można dodać jeszcze kapele typu Deeds of Flesh (Despondency), z tym że muzycy Faeces wiedzą, kiedy przestać zagęszczać i nie przekombinować. Ich technika trzymana jest w ryzach i skupia się przede wszystkim na przejrzystym aranżu i punktowaniu bębenków agresją, a nie pOPISówkami na gryfach (których też jest kilka). Techniczne wybuchy poprzeplatane są mięsistymi, ciężarnymi wgniataczami w glebę i wraz z solówkami są to jedyne momenty, kiedy band zwalnia. Jednakże cała ta brutalność ma sens. Słuchając płyty nie ma wrażenia, że zespół na siłę chce coś udowadniać, on po prostu tak tworzy i w tej materii czuje się grubo. Ciekawy jestem jak band prezentuje się na scenie. Muzyka, jaką wykonuje należy do wymagających wykonawczo i brzmieniowo, ale jestem pewny, że dobrze podana nie bierze jeńców. Płyty słucha się wyśmienicie, a kto się ze mną nie zgadza, niech pierwszy rzuci k… kamieniem. 9,5/10 (Brzeźnicki) Małopolski zespół Faeces istnieje już dwie dekady, lecz druga połowa tej egzystencji utonęła gdzieś w głębokiej ciszy. Dopiero w tym roku zespół przerwał milczenie i światło dzienne ujrzał „Nihilominus” – czwarty w dorobku grupy pełny album, bez wątpienia dający jej powody do satysfakcji. W tym miejscu należy zwrócić uwagę na pewne niuanse, mogące przy pierwszym spotkaniu z tym wydawnictwem pchnąć nieświadomego słuchacza na nie do końca właściwe tory. Nazwa kwartetu, adekwatna do wykonywanej muzyki, kieruje bowiem myśli w stronę beztroskiego gore-grindu, tudzież czeskiego Fekal Party. Jednak rzeczywistość jest znacznie bardziej złożona, aniżeli przaśne pląsy unurzanego w szambie Gutalaxa czy jemu podobnym. Nie twierdzę, że w tym towarzystwie Faeces by się nie odnalazł, bo ostro dokłada do pieca i wcale się nie oszczędza, ale znajduje się w zupełnie innej lidze. Poza tym określenie płyty zwykłą etykietą „death metal” jest w moim mniemaniu zbytnim uproszczeniem tematu i nie czyni prawdzie za dość. Już od pierwszych chwil walą z grubej rury, jak warszawska Czajka, nie pozostawiając złudzeń, że ten gęsty strumień srogich dźwięków ciężko będzie zatrzymać. Jednakże im dalej w las, tym… ciekawiej. W przeciwieństwie do typowych, monotonnych death metalowych wydawnictw, często ginących w muzycznej przestrzeni, zespół ambitnie podszedł do sprawy i nie zamknął się w skostniałej formie gatunku. Muzycy dali upust swoim fantazjom, przy okazji prezentując nader wysokie umiejętności techniczne. W wyniku tego, „Nihilominus” jawi się albumem niebanalnym, o sporym „technicznym” zacięciu, na którym nie poskąpiono miejsca ani gitarowym pOPISom, ani intrygującym melodiom. Oczywiście wszystko w granicach zdrowego rozsądku i zachowaniem odpowiedniego balansu pomiędzy ostrymi i łagodniejszymi tonami. Dzięki temu wydawnictwo nabiera charakteru i przestrzeni, a co za tym idzie, zamiast zwykłej dźwiękowej kaźni, mamy porcję naprawdę ciekawej muzyki. Mocnej, energicznej i zadziornej, lecz pozbawionej nudy i sztampowego podejścia do tematu. Owszem, może to wymagać większego skupienia i uwagi, ale warto, bo poświęcone płycie chwile z pewnością nie będą uznane za stracone. Zaznaczyć trzeba, iż utwory są zróżnicowane. Począwszy od siarczystych strzałów, omalże pozbawionych subtelności, jak chociażby „Life is Chaos” czy „Fury”, po bardziej zawiłe lecz równie mocarne aranżacje, w postaci rewelacyjnych „Company of Cold Skulls” i „Infirmity”, gdzie panowie artyści skupiają się bardziej na technicznym podejściu do metalu. Dzięki temu tchnęli w stęchły death metalu trochę ożywczego ducha. Nie jest łatwo, a sam materiał do prostych nie należy. Nie mniej jednak warto zaznajomić się z „Nihilominus”, gdyż ma sporo do zaoferowania. To bardzo dobry, dopracowany w każdym calu album, na którym wszystko do siebie idealnie pasuje – od okładki po klarowne brzmienie. Godny zainteresowania i polecenia miłośnikom nie tylko najcięższych dźwięków. Robert Cisło Ale gówno... Co jest charakterystyczne dla gówna? Że gówno zawsze pozostanie gównem. Tak też jest w przypadku rodzimego Faeces. Myślałem, że kolesie już dawno kopnęli w kalendarz, aż tu nagle, po dziesięciu latach szambo znów wybiło i to jeszcze mocniej niż to bywało dotychczas. Nowy album Małopolan to trzydzieści pięć minut death metalowego wpierdolu w klimacie, z jakiego zespół był dotychczas znany, a jednocześnie niewielki, ale jednak, krok wprzód. Przede wszystkim rządzi tu brutaliza, ale myliłby się, kto pomyśli, że to zwykła, monotonna sieczka. Przeciwnie, muzyka na "Nihilominus" jest bardzo techniczna, choć jednocześnie daleka od gitarowego onanizmu. Wioślarze szyją grubym, ołowianym ściegiem, dość rytmicznie by ponapierdalać sobie dyńką, często jednak łamiąc ów rytm i zmieniając tempo oraz wrzucając elementy bardziej złożone, niż tylko jednolite kostkowanie. Kilka takich właśnie mniej bezpośrednich motywów bardzo mocno kojarzy mi się z Death ze środkowego okresu, albo Pestilence z tego po reaktywacyjnego. Zresztą gdybyśmy mieli grać w skojarzenia, to zabawa nie skończyłaby się na trzech czy czterech nazwach. Nie to jest jednak najważniejsze, lecz fakt, że do melodii które każdy już gdzieś słyszał Faeces potrafią dostawić swój własny, nomen omen, klocek. Nie ma co prawda na tej płycie wielkich hitów czy nie dających zasnąć refrenów, aczkolwiek podoba mi się sposób w jaki zespół zszywa ze sobą masywność i melodię za pomocą technicznych umiejętności. Bo takowych im absolutnie nie brakuje i nawet laik w mig spostrzeże, że muzycy nie od wczoraj trzymają swoje instrumenty w dłoni, jakkolwiek to nie zabrzmi. Jeśli już o brzmieniu, to jest ono jednocześnie w ciężkie co czytelne, dzięki czemu żaden szczegół nie jest w stanie umknąć naszej uwadze czy utonąć w ścianie dźwięku. Warto tu także odnotować ślicznie plumkający w tle basik, chwilami jak żywo kojarzący się z mistrzem Digiorgio. To wszystko, plus bardzo żywiołowy, odżołądkowy growl, sprawia że najnowszego Gówna słucha się całkiem dobrze, a nawet lepiej. Poprzednie płyty Faeces były, i owszem, całkiem niezłe, jednak myślę, że zespół właśnie nagrał swój najbardziej dojrzały materiał. Zatem ich powrót po tak długim czasie uważam za bardzo udany. Dobry, bardzo równy krążek. Słuchać i nie pierdolić, że śmierdzi. jesusatan 1. Life is Chaos 2. Despondency 3. Company of Cold Skulls 4. My Demons Are Dead 5. Infirmity 6. Burn in Disgrace 7. Fury 8. Decayed Liver https://www.youtube.com/watch?v=RYS6qWH_eeA 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 4
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-18 10:44:12
Rozmiar: 83.40 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Brutalny Death Metal inspirowany dokonaniami Cryptopsy, Deeds Of Flesh, Gorgasm! Defense Records we współpracy z My Throne Promotions rozciąga swe skrzydła coraz szerzej, uderzając w kolejne mocne pozycje. Jedną z nich jest bez wątpienia nowy krążek małopolskiego Faeces, który po dziesięciu latach milczenia postanowił pokarać świat swoją brutalną sztuką. Album nosi tytuł Nihilominus i wydany został 18 maja tego roku. Dla tych, dla których urocza nazwa Faeces (tłum. kał) jest nowa, załączam parę słów wstępu. Band powstał w 2001 roku z inicjatywy muzyków Mutilation, który możecie kojarzyć z wydawnictw Empire Records dodawanych do Thrash’ em All Magazine. Wśród zespołów, w jakich udzielali się muzycy pada także nazwa nieodżałowanej Serpentii, zatem Faeces już na starcie uderzał z mocnej pozycji. Do roku 2011 udało mu się nagrać trzy duże albumy, trzy splity i kilka demówek, by zamilknąć na dziesięć lat. Z rokiem obecnym otrzymujemy płytę numer cztery i niech drżą narody, jest to absolutny niszczyciel. Trzydzieści pięć minut trwania płyty to spore wyzwanie dla słuchacza – gęstość i skomasowanie materiału jest bardzo wymagające. Brutalny death metal serwowany przez Faeces w bezpośredniej linii kojarzy mi się z Necrophagist (np. Fury), czyli upraszczając z takim Death na amfetaminie. Techniczne melodie ubrane są często w blasty i łamańce, a całość dopełnia bulgoczący bas, który bardzo często leci swoją drogą, wybijając wiele chorych melodii. Do porównań można dodać jeszcze kapele typu Deeds of Flesh (Despondency), z tym że muzycy Faeces wiedzą, kiedy przestać zagęszczać i nie przekombinować. Ich technika trzymana jest w ryzach i skupia się przede wszystkim na przejrzystym aranżu i punktowaniu bębenków agresją, a nie pOPISówkami na gryfach (których też jest kilka). Techniczne wybuchy poprzeplatane są mięsistymi, ciężarnymi wgniataczami w glebę i wraz z solówkami są to jedyne momenty, kiedy band zwalnia. Jednakże cała ta brutalność ma sens. Słuchając płyty nie ma wrażenia, że zespół na siłę chce coś udowadniać, on po prostu tak tworzy i w tej materii czuje się grubo. Ciekawy jestem jak band prezentuje się na scenie. Muzyka, jaką wykonuje należy do wymagających wykonawczo i brzmieniowo, ale jestem pewny, że dobrze podana nie bierze jeńców. Płyty słucha się wyśmienicie, a kto się ze mną nie zgadza, niech pierwszy rzuci k… kamieniem. 9,5/10 (Brzeźnicki) Małopolski zespół Faeces istnieje już dwie dekady, lecz druga połowa tej egzystencji utonęła gdzieś w głębokiej ciszy. Dopiero w tym roku zespół przerwał milczenie i światło dzienne ujrzał „Nihilominus” – czwarty w dorobku grupy pełny album, bez wątpienia dający jej powody do satysfakcji. W tym miejscu należy zwrócić uwagę na pewne niuanse, mogące przy pierwszym spotkaniu z tym wydawnictwem pchnąć nieświadomego słuchacza na nie do końca właściwe tory. Nazwa kwartetu, adekwatna do wykonywanej muzyki, kieruje bowiem myśli w stronę beztroskiego gore-grindu, tudzież czeskiego Fekal Party. Jednak rzeczywistość jest znacznie bardziej złożona, aniżeli przaśne pląsy unurzanego w szambie Gutalaxa czy jemu podobnym. Nie twierdzę, że w tym towarzystwie Faeces by się nie odnalazł, bo ostro dokłada do pieca i wcale się nie oszczędza, ale znajduje się w zupełnie innej lidze. Poza tym określenie płyty zwykłą etykietą „death metal” jest w moim mniemaniu zbytnim uproszczeniem tematu i nie czyni prawdzie za dość. Już od pierwszych chwil walą z grubej rury, jak warszawska Czajka, nie pozostawiając złudzeń, że ten gęsty strumień srogich dźwięków ciężko będzie zatrzymać. Jednakże im dalej w las, tym… ciekawiej. W przeciwieństwie do typowych, monotonnych death metalowych wydawnictw, często ginących w muzycznej przestrzeni, zespół ambitnie podszedł do sprawy i nie zamknął się w skostniałej formie gatunku. Muzycy dali upust swoim fantazjom, przy okazji prezentując nader wysokie umiejętności techniczne. W wyniku tego, „Nihilominus” jawi się albumem niebanalnym, o sporym „technicznym” zacięciu, na którym nie poskąpiono miejsca ani gitarowym pOPISom, ani intrygującym melodiom. Oczywiście wszystko w granicach zdrowego rozsądku i zachowaniem odpowiedniego balansu pomiędzy ostrymi i łagodniejszymi tonami. Dzięki temu wydawnictwo nabiera charakteru i przestrzeni, a co za tym idzie, zamiast zwykłej dźwiękowej kaźni, mamy porcję naprawdę ciekawej muzyki. Mocnej, energicznej i zadziornej, lecz pozbawionej nudy i sztampowego podejścia do tematu. Owszem, może to wymagać większego skupienia i uwagi, ale warto, bo poświęcone płycie chwile z pewnością nie będą uznane za stracone. Zaznaczyć trzeba, iż utwory są zróżnicowane. Począwszy od siarczystych strzałów, omalże pozbawionych subtelności, jak chociażby „Life is Chaos” czy „Fury”, po bardziej zawiłe lecz równie mocarne aranżacje, w postaci rewelacyjnych „Company of Cold Skulls” i „Infirmity”, gdzie panowie artyści skupiają się bardziej na technicznym podejściu do metalu. Dzięki temu tchnęli w stęchły death metalu trochę ożywczego ducha. Nie jest łatwo, a sam materiał do prostych nie należy. Nie mniej jednak warto zaznajomić się z „Nihilominus”, gdyż ma sporo do zaoferowania. To bardzo dobry, dopracowany w każdym calu album, na którym wszystko do siebie idealnie pasuje – od okładki po klarowne brzmienie. Godny zainteresowania i polecenia miłośnikom nie tylko najcięższych dźwięków. Robert Cisło Ale gówno... Co jest charakterystyczne dla gówna? Że gówno zawsze pozostanie gównem. Tak też jest w przypadku rodzimego Faeces. Myślałem, że kolesie już dawno kopnęli w kalendarz, aż tu nagle, po dziesięciu latach szambo znów wybiło i to jeszcze mocniej niż to bywało dotychczas. Nowy album Małopolan to trzydzieści pięć minut death metalowego wpierdolu w klimacie, z jakiego zespół był dotychczas znany, a jednocześnie niewielki, ale jednak, krok wprzód. Przede wszystkim rządzi tu brutaliza, ale myliłby się, kto pomyśli, że to zwykła, monotonna sieczka. Przeciwnie, muzyka na "Nihilominus" jest bardzo techniczna, choć jednocześnie daleka od gitarowego onanizmu. Wioślarze szyją grubym, ołowianym ściegiem, dość rytmicznie by ponapierdalać sobie dyńką, często jednak łamiąc ów rytm i zmieniając tempo oraz wrzucając elementy bardziej złożone, niż tylko jednolite kostkowanie. Kilka takich właśnie mniej bezpośrednich motywów bardzo mocno kojarzy mi się z Death ze środkowego okresu, albo Pestilence z tego po reaktywacyjnego. Zresztą gdybyśmy mieli grać w skojarzenia, to zabawa nie skończyłaby się na trzech czy czterech nazwach. Nie to jest jednak najważniejsze, lecz fakt, że do melodii które każdy już gdzieś słyszał Faeces potrafią dostawić swój własny, nomen omen, klocek. Nie ma co prawda na tej płycie wielkich hitów czy nie dających zasnąć refrenów, aczkolwiek podoba mi się sposób w jaki zespół zszywa ze sobą masywność i melodię za pomocą technicznych umiejętności. Bo takowych im absolutnie nie brakuje i nawet laik w mig spostrzeże, że muzycy nie od wczoraj trzymają swoje instrumenty w dłoni, jakkolwiek to nie zabrzmi. Jeśli już o brzmieniu, to jest ono jednocześnie w ciężkie co czytelne, dzięki czemu żaden szczegół nie jest w stanie umknąć naszej uwadze czy utonąć w ścianie dźwięku. Warto tu także odnotować ślicznie plumkający w tle basik, chwilami jak żywo kojarzący się z mistrzem Digiorgio. To wszystko, plus bardzo żywiołowy, odżołądkowy growl, sprawia że najnowszego Gówna słucha się całkiem dobrze, a nawet lepiej. Poprzednie płyty Faeces były, i owszem, całkiem niezłe, jednak myślę, że zespół właśnie nagrał swój najbardziej dojrzały materiał. Zatem ich powrót po tak długim czasie uważam za bardzo udany. Dobry, bardzo równy krążek. Słuchać i nie pierdolić, że śmierdzi. jesusatan 1. Life is Chaos 2. Despondency 3. Company of Cold Skulls 4. My Demons Are Dead 5. Infirmity 6. Burn in Disgrace 7. Fury 8. Decayed Liver https://www.youtube.com/watch?v=RYS6qWH_eeA 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 8
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-18 10:44:05
Rozmiar: 296.56 MB
Peerów: 5
Dodał: xdktkmhc
Opis
..::(Info)::..
Artist: DIO Title: The First Four... Year: 1983-87 Genre: Heavy Metal Country: US Format: MP3 320 Kbps Dio was an American heavy metal band formed in 1982 and led by vocalist Ronnie James Dio (July 10, 1942 – May 16, 2010). Dio left Black Sabbath with intentions to form a new band with fellow former Black Sabbath member Vinny Appice, the band's drummer. The name Dio was chosen because it made sense from a commercial standpoint, as the name was already well known at that time. The band released ten studio albums and had numerous line-up changes over the years with Dio himself being the only constant member. Guitarists included Vivian Campbell, Craig Goldy, Doug Aldrich, Warren DeMartini, Tracy G, Jake E. Lee and Rowan Robertson. The band dissolved in 2010 when Ronnie James Dio died of stomach cancer at the age of 67. Dio has sold more than 20 million albums worldwide. ..::(TrackList)::.. Albums: 1983 - Holy Diver 1984 - The Last In Line 1985 - Sacred Heart 1987 - Dream Evil ![]()
Seedów: 63
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-18 10:43:58
Rozmiar: 454.13 MB
Peerów: 9
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
Siódmy [niechcący zamieniłem kolejność płyt-Fallen Angel]studyjny album członka wielkiej czwórki niemieckiego thrash metalu, pochodzącej z Frankfurtu nad Menem, powstałej w 1982 roku grupy Tankard (pozostali członkowie wielkiej czwórki to oczywiście Kreator, Destruction i Sodom). 'The Tankard - Aufgetankt' z 1995 roku to swego rodzaju koniec pewnego etapu działalności zespołu. Bo album był ostatnim, jaki kapela Gerrego i Franka Thorwartha nagrała dla wytwórni Noise. Dzieło wyprodukował sprawdzony współpracownik, Harris Johns. Zarówno okładka, jak i treści w tekstach były znacznie poważniejsze niż na wcześniejszych wydawnictwach. Stylistycznie zaś obok thrashu w zgodzie pomieszkują także speed metal, hared core i bardziej melodyjny metal. Jako bonusowy materiał album 'Augetankt' nagrany przez jajcarskie alter ego Tankard, Tankwart, z coverami zaśpiewanymi wyłącznie po niemiecku. CD 6 - The Tankard (Including The Tankwart EP): 1. Grave new world 5:53 2. Minds On The Moon 3:20 3. The Story Of Mr. Cruel 4:47 4. Close encounter 4:26 5. Poshor Golovar 5:22 6. Mess in the west 4:21 7. Atomic Twilight 4:49 8. Fuck Christmas 2:47 9. Positive 4:39 10. Hope? 3:59 Tankwart - Aufgetankt (EP): 11. Liebesspieler (die Toten Hosen Cover) 2:33 12. Pogo In Togo (united Balls Cover) 3:07 13. Hurra, Hurra, Die Schule Brennt (extrabreit Cover) 2:24 14. Herr D. (Marius Müller Westernbagen Cover) 2:43 15. Sternenhimmel (Hunbert Kahn Cover) 3:19 16. König von Deutschland (Rio reiser cover) 2:26 17. Elke (die ärtze Cover) 3:52 18. Skandal Im Sperrbezirk (spider Murphy Gang Cover) 3:30 19. Billiger Slogan 2:58 Gerre - Vocals Olaf Zissel - Drums Frank Thorwarth - Bass Andy Boulgaropoulos - Guitars https://www.youtube.com/watch?v=S8l8zVW-nyo 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-18 09:41:14
Rozmiar: 565.93 MB
Peerów: 9
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
'Stone Cold Sober' z 1992 roku to kolejna z serii klasycznych płyt formacji Gerrego i Franka Thorwartha. Zaliczanej do wielkiej czwórki niemieckiego thrash metalu (obok Kreator, Destruction i Sodom). Tankard cieszy się wielkim szacunkiem nie tylko za to, że mają pokręcone poczucie humoru, uwielbiają piwo ponad wszystko na świecie, lecz także za to, iż zawsze kroczą swoją ścieżką, nie oglądając się na mody i trendy. Kiedy wiele zespołów na początku lat 90. zmieniało styl, eksperymentowało z brzmieniami, oni wiernie stali na straży klasycznego thrash metalu. Stąd i nieco ironiczny tytuł 'Stone Cold Sober', nawiązujący do klasyka grupy Queen. Tym razem treści w tekstach Gerrego są nieco poważniejsze, a muzyka ostra, jak brzytwa. Poza kompozycjami autorskimi Niemcy zawarli na płycie cover J Geils Band 'Centrefold'. 1. Jurisdiction 5:41 2. Broken Image 5:30 3. Mindwild 4:58 4. Ugly Beauty 5:08 5. Centerfold 3:23 6. Behind The Back 4:39 7. Stone Cold Sober 5:53 8. Blood, Guts & Rock 'n' Roll 5:33 9. Lost And Found (Tantrum Part 2) 5:29 10. Sleeping With The Past 4:15 11. Freibier 3:27 12. Of Strange Talking People Under Arabian Skies 6:52 13. Outro 0:22 Bonus Live Tracks: 14. Don't Panic 5:01 15. 666 Packs 5:03 16. Shit-Faced 4:23 Andreas 'Gerre' Geremia - vocals Frank Thorwarth - bass Andy Bulgaropulos - guitars Axel Katzmann - guitars Arnulf Tunn - drums https://www.youtube.com/watch?v=sB3-CFPkAE4 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 5
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-18 09:41:11
Rozmiar: 175.96 MB
Peerów: 0
Dodał: xdktkmhc
Opis
...SIŁA I PIĘKNO MUZYKI TKWIĄ W JEJ RÓŻNORODNOŚCI...
'Stone Cold Sober' z 1992 roku to kolejna z serii klasycznych płyt formacji Gerrego i Franka Thorwartha. Zaliczanej do wielkiej czwórki niemieckiego thrash metalu (obok Kreator, Destruction i Sodom). Tankard cieszy się wielkim szacunkiem nie tylko za to, że mają pokręcone poczucie humoru, uwielbiają piwo ponad wszystko na świecie, lecz także za to, iż zawsze kroczą swoją ścieżką, nie oglądając się na mody i trendy. Kiedy wiele zespołów na początku lat 90. zmieniało styl, eksperymentowało z brzmieniami, oni wiernie stali na straży klasycznego thrash metalu. Stąd i nieco ironiczny tytuł 'Stone Cold Sober', nawiązujący do klasyka grupy Queen. Tym razem treści w tekstach Gerrego są nieco poważniejsze, a muzyka ostra, jak brzytwa. Poza kompozycjami autorskimi Niemcy zawarli na płycie cover J Geils Band 'Centrefold'. 1. Jurisdiction 5:41 2. Broken Image 5:30 3. Mindwild 4:58 4. Ugly Beauty 5:08 5. Centerfold 3:23 6. Behind The Back 4:39 7. Stone Cold Sober 5:53 8. Blood, Guts & Rock 'n' Roll 5:33 9. Lost And Found (Tantrum Part 2) 5:29 10. Sleeping With The Past 4:15 11. Freibier 3:27 12. Of Strange Talking People Under Arabian Skies 6:52 13. Outro 0:22 Bonus Live Tracks: 14. Don't Panic 5:01 15. 666 Packs 5:03 16. Shit-Faced 4:23 Andreas 'Gerre' Geremia - vocals Frank Thorwarth - bass Andy Bulgaropulos - guitars Axel Katzmann - guitars Arnulf Tunn - drums https://www.youtube.com/watch?v=sB3-CFPkAE4 'Głupi ludzie wierzą w głupie bzdury, Mądrzy ludzie wierzą w mądre bzdury' START WIECZOREM... ![]()
Seedów: 2
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-18 09:41:02
Rozmiar: 599.44 MB
Peerów: 1
Dodał: xdktkmhc
Opis
...( Info )...
Performer = Dropout Kings Year = 2018 Genre = Nu Metal/Rap Rock Format = Opus ~128 ...( TrackList )... AudioDope (2018) (Front).jpg AudioDope (2018) (Front) 02.png Dropout Kings - 20Heads Dropout Kings - 503 Dropout Kings - AudioDope Dropout Kings - Bad day Dropout Kings - Burn1 Dropout Kings - Going rogue (ft Landon Tewers) Dropout Kings - Nvm Dropout Kings - Scratch & claw Dropout Kings - Something awful Dropout Kings - Street sharks ------------------------------------------------------------------------- Dropout Kings (wcześniej Phoenix Down) to amerykański zespół NU metalowy z Phoenix, Arizona, Stany Zjednoczone, które powstały w 2016 roku. Obecnie są podpisane do Suburban Noize Records i wydali dwa albumy: Audiodope i Glitchgang, które zostały wydane 10 sierpnia 2018 r. I 6 kwietnia 2021 r. Dropout Kings został założony przez Adama Rameya po tym, jak jego poprzedni zespół The Bad Chapter rozpadł się w 2015 roku. Aby pozostać aktywnym muzycznie, zbliżył się do rapera Eddiego Welza, aby zrobić okładkę „Lied From You” Linkin Park po obejrzeniu filmu z Welz występującym na YouTube. Z powodu pozytywnego przyjęcia Ramey podszedł do poprzednich członków złego rozdziału; Trevor Norgren, a później Staig Flynn i Rob Sebastian oraz poprzedni kolega z zespołu Chucky Guzman z We The Collectors, aby utworzyć nowy zespół o nazwie Phoenix Down, który do 2017 roku zmienił nazwę na Dropout Kings. 6 kwietnia 2018 r. Ogłoszono, że Dropout Kings podpisał kontrakt z Napalm Records, a zespół wydał teledysk „NVM”, ich pierwszego singla z debiutanckiego albumu Audiodope tego samego dnia. 8 czerwca 2018 r. Zespół wydał teledysk „Scratch & Claw”, drugiego singla Audiodope. Audiodope został wydany 10 sierpnia 2018 r. Audiodope osiągnął 2 amerykańskie listy, nowe albumy artysty #52 i nr 112-rejestrowanie niezależnych albumów. W lipcu do sierpnia 2018 r. Zespół koncertował w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie z OTEP. Podczas trasy koncertowej OTEP zespół ogłosił, że zarządzał nimi Dez Fafara, główny wokalista dla Devildriver & Coal Chamber. W lutym do marca 2019 r. Zespół koncertował z zarysem koloru, martwych i martwej korony. 19 marca 2019 r. Dayshell wystąpił zespół w swoim singlu „Kombat”. W maju - czerwca 2019 r. Zespół dołączył do Crazy Town jako bezpośrednie wsparcie podczas trasy 20. rocznicy. 26 maja 2019 r. Ogłoszono, że zespół będzie grał główną scenę na 20. dorocznym spotkaniu Soopa z Juggalos 3 sierpnia 2019 r. 6 kwietnia 2021 r. Ogłoszono, że Dropout Kings podpisał kontrakt z podmiejskimi rekordami Noize. 15 czerwca 2021 r. Dropout Kings rozpoczęli swoją pierwszą koncert. 8 września 2021 r. „Virus” osiągnął szczyt na 33 #na głównym nurcie rockowych wykresów radiowych, spędzając 12 tygodni w pierwszej 40. 26 października 2021 r. Ogłoszono, że „wirus” jest rozważany za nominację do Grammy w kategorii najlepszych nowych artystów. 24 stycznia 2022 r. Ogłoszono, że Dropout Kings zagra na UFEST 2022 24 kwietnia 2022 r. ![]()
Seedów: 26
Komentarze: 0
Data dodania:
2022-06-17 14:39:08
Rozmiar: 33.55 MB
Peerów: 14
Dodał: Uploader
1 - 30 | 31 - 60 | 61 - 90 | ... | 3991 - 4020 | 4021 - 4050 | 4051 - 4080 |